MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Hycel - ginący zawód

PIOTR GULBICKI
Pętla zaciska się na szyi. Zwierzę jest już niegroźne, można je spokojnie prowadzić – jak na smyczy.
Pętla zaciska się na szyi. Zwierzę jest już niegroźne, można je spokojnie prowadzić – jak na smyczy.
Do wulgarnych wyzwisk zdążył się już przyzwyczaić. Gorzej, gdy strzelają do niego z broni śrutowej, rzucają kamieniami w samochód lub biegną z pięściami do bicia

- Hycel? Nie, tak bym tego nie nazwał. To obraźliwe określenie - protestuje Sławomir Twardziak i zamyśla się na chwilę. - Chyba najbliżej mi do psychologa. Bo samo złapanie zwierzęcia nie jest wielką sztuką. Najpierw trzeba je rozpracować, rozgryźć co mu w głowie siedzi. A tu nie ma reguł, każdy przypadek jest inny...
Trasa Słupsk-Lębork, skręcamy z głównej szosy, jedziemy wijącą się pod górę drogą. Zakręt w lewo, zakręt w prawo, znów w lewo, w prawo - i tak przez kilka minut; wkoło las. W końcu jesteśmy na miejscu - schronisko dla psów Bajer w podlęborskich Małoszycach widoczne jest z daleka. Wchodzimy za bramę. - Kilka lat temu była tu zupełna rudera. Doprowadziliśmy to do porządku, ale jeszcze ogrom pracy przed nami - opowiada Twardziak. Po podwórku biegają koty i pies; są konie, gołębie, kozy... - Kozy nie są nasze, mamy je tylko na przechowaniu. Faceta zamknęli w więzieniu, a zwierzęta gdzieś musiały się podziać.

Pies-zabójca

To było kilkanaście lat temu, jedna z podsłupskich gmin. Pies pojawiał się nocą, atakował domowe zwierzęta. Ginęły krowy, owce, kury... Cwana bestia, widząc ludzi na horyzoncie od razu uciekał. - Przez kilka dni nie mogłem trafić na jego ślad, a szukałem wszędzie; nocowałem na polu, w lesie. W końcu złapałem jakiegoś czworonożnego włóczęgę, ale okazało się, że to nie ten - wspomina Twardziak. Pies-zabójca był nieuchwytny. Dopiero po ponad tygodniowej obserwacji udało się go namierzyć i rozpracować trasę, którą się przemieszcza. Schwytanie zwierzaka okazało się jednak niemożliwe, bo widząc człowieka od razu znikał. Dlatego policyjny snajper musiał go zastrzelić. - Położył go strzałem z ponad 150 metrów, nie było innej możliwości. To były moje najdłuższe podchody i jedyny przypadek, kiedy trzeba było uśmiercić zwierzę - wspomina S. Twardziak.
Wchodzimy do pomieszczenia, rozlega się jazgot. Kilka kojców - w sumie 40 miejsc; to tu trafiają odłowione psy. Te spokojne trzymane są razem, agresywne muszą być izolowane. Po trzech tygodniach pobytu w schronisku i dokładnej obserwacji specjalna komisja z lekarzem weterynarii na czele decyduje co dalej z danym czworonogiem. Chore, stare, słabe czy agresywne są usypiane. - Ludzie potrafią zachowywać się jak bestie. Trafiały już do nas zwierzęta tak skatowane, że nie mogły siedzieć. Widziałem psy przywiązane do drzewa łańcuchami, wyrzucane w workach, przejechane przez samochód. Trudno sobie wyobrazić, do czego może posunąć się człowiek - komentuje nasz rozmówca.

Przekupiony kiełbasą

Sprzęt do odłowów nie jest skomplikowany. Podstawą jest siatka przymocowana do rurki, w którą chwyta się zwierzę. Przypomina to trochę podbierak do ryb. Kiedy pies już znajdzie się w sieci, do akcji wchodzi osoba uzbrojona w metalową rurkę z liną zakończoną pętlą. Zaciska się ją na szyi psa, dzięki czemu można go spokojnie prowadzić - tak, jak na smyczy. Zwierzę umieszczane jest następnie w znajdującej się w samochodzie klatce i przewożone do schroniska.
Jak złapać psa? Po pierwsze trzeba go oswoić. Podejść jak najbliżej, "przekupić" kiełbasą albo kanapką, odwrócić jego uwagę i w odpowiednim momencie zaatakować. Najgorzej jest z tymi, które uciekają, nieraz minie dużo czasu, zanim uda się je zagonić w miejsce, z którego nie będzie odwrotu - w ślepą uliczkę, klatkę schodową, posesję. - Wolę psy, które rzucają się na mnie bezpośrednio, siatką zawsze mogę się obronić. A z tymi uciekającymi jest problem - twierdzi pan Sławomir. Zawsze stara się przestrzegać podstawowych zasad - unikanie gwałtownych ruchów, nieokazywanie strachu, obserwacja zwierzęcia, zdecydowanie w działaniu. Jednak przed przystąpieniem do akcji najpierw trzeba pomyśleć, ocenić możliwości psa i własne, przygotować plan działania. Bo każdy przypadek jest inny, tu nie ma reguł.
Twardziak zna psy od podszewki - hodowlę prowadził jego dziadek, ojciec, wujek, znajomi, Sławek był właściwie na nie skazany. W rodzinnej podolsztyńskiej wsi Kocibórz przebywał z nimi godzinami, a potem podczas służby wojskowej ukończył Szkołę Tresury Psów Służbowych i został starszym przewodnikiem w batalionie Wojsk Ochrony Pogranicza w Lęborku. To była dobra lekcja życia, służył w armii pięć lat, jednak w 1991 roku po reorganizacji jednostki zostawił mundur. Nie chciał się przenosić do Szczecina, gdzie proponowano mu etat. Trochę pracował w agencji ochrony, potem otworzył schronisko i zajął się tresurą. To wtedy pojawiła się pierwsza propozycja odłowu. Zleceniodawcą był lęborski ratusz, a chodziło o dwa psy, które pogryzły dziewczynkę w pobliżu wysypiska śmieci. - Nikt nie wiedział jak je złapać, więc zwrócono się z tym do mnie. W takich akcjach nie miałem doświadczenia, wiedziałem tylko, że pies broni się zębami. Wykonałem prowizoryczny sprzęt, pojechałem w ciemno, i nieźle dałem sobie radę. To miała być jednorazowa akcja, ale zaraz w kolejce ustawiły się kolejne instytucje...

Kamieniami i śrutem

Twardziak podwija rękaw bluzy. Szramy, blizny, ślady zębów... Cóż, taka praca. Oglądamy dziennik zgłoszeń. Straż miejska z Lęborka alarmuje, że na jednym z osiedli biega wataha psów - mieszkańcy skarżą się na brud, a dzieci boją się wychodzić z domów. Sołtys jednej z wsi prosi o interwencję, bo podejrzany wilczur kręci się w pobliżu przystanku autobusowego. Gdzie indziej pies rzucił się na kobietę i dotkliwie ją pogryzł. - Tego typu sytuacji przez lata miałem setki. Pozostawało tylko ustalić termin i wykonać zadanie - opowiada pan Sławomir. Zgłoszenia przyjmuje od urzędów gmin i miast, oraz formacji mundurowych, bo wtedy jest pewność, że za usługę otrzyma zapłatę. Z reguły, poza pomocnikiem, w akcjach towarzyszą mu funkcjonariusze policji bądź straży miejskiej, gdyż reakcje ludzi są różne. - Do wulgarnych wyzwisk zdążyłem się już przyzwyczaić. Jednak jeśli gość strzela do mnie z broni śrutowej, dzieci rzucają kamieniami w samochód, a podpici faceci biegną z pięściami do bicia, to już jest przesada.
Odrębny rozdział to zlecenia komornicze i sądowe. Bywa, że komornik nie może dokonać egzekucji, bo posesji strzegą na przykład dwa rotweillery. Największym problemem jest waga tych psów. Pędzące na człowieka kilkadziesiąt kilogramów z rozdziawioną paszczą robi wrażenie, sam odłów jest jednak podobny jak w przypadku innych ras. Trzeba tylko bardziej uważać, mocno zastawić się siecią, a zwierzę samo w nią wpadnie. Po złapaniu jednego psa, jego towarzysz traci wigor i staje się bezradny. Napracować się trzeba także z wyżłem, terierem czy jamnikiem szorstkowłosym, krótko mówiąc z psami myśliwskimi. Są one bowiem bardzo zwinne, z ogromnym temperamentem. Bronią się do końca, potrafią ciąć jak nożyczkami.

Zły

- Nie spotkałem w życiu psa, który byłby zły sam w sobie. Jeśli atakuje człowieka, to dlatego, że ktoś zrobił mu krzywdę, tak został wyszkolony albo po prostu jest głodny - twierdzi Twardziak, wspominając zdarzenie sprzed kilku lat. Otrzymał wówczas zgłoszenie, że dwa wilczury zagryzły swoją właścicielkę. Po wejściu na posesję rzeczywiście znalazł rozkładające się zwłoki. Później okazało się, że kobieta zmarła ze starości. A ludzie domagali się, by wredne psy zabić.
Z kolei niemal wszystkie rotweilery, bullteriery, amstafy i inne tego typu rasy, które trafiają do schroniska, muszą być usypiane, bowiem jedyne, co je interesuje, to atak i zagryzienie ofiary. - Tak zostały wyszkolone przez swoich głupich właścicieli. Ale to przecież nie wina tych zwierząt, w normalnych warunkach to łagodne stworzenia - przekonuje Twardziak. - Widziałem już różne sytuacje, w końcu jestem pionierem, jednym z pierwszych w Polsce, który zaczął profesjonalnie zajmować się odłowami. Zresztą nie tylko psów. Również lisy, koty, dziki, kozły, ptaki i Bóg wie co jeszcze. Na każdego zwierzaka jest sposób, ale nikomu nie polecam "randki" z borsukiem. Kiedyś musiałem wyciągnąć jednego ze studzienki i muszę przyznać, że to diabeł wcielony - opowiada, dodając, że przez 15 lat, od kiedy pracuje w tym fachu, niewiele zmieniło się w sposobie pracy. Sprzęt jest podobny, zwierzę trzeba złapać ręcznie, a takie akcje jak strzelanie z siatki antyterrorystycznej można zobaczyć tylko na filmach z Jamesem Bondem. A praca jak praca, do wszystkiego można się przyzwyczaić. Jednak po wprowadzeniu VAT-u na tego typu usługi coraz trudniej związać koniec z końcem, a i gminy płacą mniej niż kiedyś. Dlatego Twardziak prowadzi coraz mniej odłowów, powoli zwija żagle, i planuje więcej czasu poświęcić schronisku, którym opiekują się obecnie jego żona i córka, a także hodowli zwierząt gospodarskich. Kto będzie jego następcą? - Ciężko będzie kogoś znaleźć, bo to nie jest praca dla grzecznych dzieci. Bywa, że leje się krew, ludzie rzucają na ciebie gromy, a ty zawsze jesteś tym złym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!