Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

100 lat leją wodę

Irena Boguszewska [email protected]
Od lewej: Grzegorz Szkołuda, Andrzej Sznyter, Marek Szkołuda - strażacy z  Polanowa.
Od lewej: Grzegorz Szkołuda, Andrzej Sznyter, Marek Szkołuda - strażacy z Polanowa. Piotr Czapliński
Strażacy ochotnicy z Polanowa mieli nadzieję, że w piątek nie pojadą gasić pożarów. Bo mieli swoje święto. I to nie byle jakie. Ich jednostce strzeliła równa setka.

- Powiedzenie, że zrobię coś, choćby się waliło, paliło, tu, w straży, odpowiednie nie jest - śmieje się Grzegorz Szkołuda, naczelnik OSP w Polanowie. - Zdarza się często, że strażacy, zamiast na imieniny czy chrzciny, biegną do remizy. Na Wielkanoc mieli czuwać przy grobie Jezusa, ale prosto z kościoła jechali do pożaru.

Najstarsi w powiecie
Jak to możliwe, że obchodzą 100-lecie? Otóż w Muzeum w Koszalinie znaleźli statut dotyczący pożarników ochotników w Polanowie, uchwalony przez Zgromadzenie Radnych Miejskich, a 22 października 1908 roku zatwierdzony przez Komisję Okręgową w Koszalinie.

- I dzięki temu zapisowi jesteśmy najstarszą jednostką OSP w całym powiecie koszalińskim, a może nawet w województwie - mówi Zenon Dropko, prezes OSP w Polanowie.

Niemiecka precyzja
W 1908 roku w Polanowie była tak zwana służba ręczna i zaprzęgowa. Kierownikiem straży pożarnej był zarządca policji lub jego prawny zastępca. Statut precyzyjnie określa obowiązki nie tylko strażaków, ale i obywateli, a także kary za nieprzestrzeganie przeciwpożarowego prawa: 60 marek grzywny, a nawet areszt.

- Kiedyś nasz statut oglądał prezydent Koszalina, Mirosław Mikietyński, i powiedział, że nawet dzisiaj można by się na nim wzorować przy konstruowaniu wielu aktów prawnych - mówi z dumą Dropko.

Po wojnie straż powstała od razu w 1945 roku. Służyli w niej Polacy i Niemcy. Pierwszym komendantem był Mieczysław Paradzyński, który potem został szefem Państwowej Straży Pożarnej w Kołobrzegu. Mieli jedynie pompę, którą własnym zaprzęgiem woził Czesław Zasada. A dziś mają cztery wozy bojowe i jeszcze są wspierani przez dwa helikoptery w nadleśnictwie.

Nie suszą już węży
Przez wiele lat remiza strażacka była koło dworca PKS.

- Musieliśmy zbudować nową, bo tam był tylko jeden garaż, nie mieściły się samochody - opowiada Michał Szkołuda. - Była za to wieża do suszenia wężów po każdej akcji. Wieszaliśmy je wysoko, aby woda wyciekała. Teraz węże są zrobione z innych materiałów, już się ich nie suszy, wieża nie jest potrzebna i w nowej remizie jej nie ma. Są za to trzy boksy na samochody.

- I też ich jest za mało, bo burmistrz kupił nam nowy wóz - dodaje Kazimierz Maszke. - Będziemy więc rozbudowywać remizę i nowe garaż robić.
W starej remizie jest teraz bar, fryzjer i solarium.

Tylko córka Kłódkowskich służyć nie chce
W OSP jest 28 czynnych strażaków i drużyna młodzieżowa, która liczy 10 osób. Filarem jednostki są dwie rodziny - Kłódkowskich i Szkołudów.
- Ojciec Wacław był w straży, kiedy byłem mały. Ciągał mnie ze sobą do mniejszych pożarów - opowiada Mieczysław Kłódkowski.

- Dlatego i ja, i moi bracia Jan i Darek, oraz mój syn Bartek i syn Darka Karol, jesteśmy w straży. Jeszcze był brat Feliks, ale wyjechal do Słupska. I córkę mam, ale ona do straży iść nie chce.

U Szkołudów w straży służą Michał, Grzegorz, Marek, Darek oraz Dominik, syn Grzegorza, i Krzysztof, syn Marka.
- Czyli nas jest o jednego więcej, bo sześciu, a Kłódkowskich tylko pięciu - cieszy się naczelnik Grzegorz Szkołuda.

- I jeszcze nas w razie potrzeby tatuś wspiera. Ma 72 lata, w straży był ponad pół wieku i nas wszystkich wciągnął, tak jak jego nasz dziadek.
Nie wszyscy zostali strażakami ze względu na rodzinne tradycje. Andrzeja Sznytra do drużyny wciągnął nauczyciel wychowania fizycznego Andrzej Poletajew.
- W czwartej klasie wtedy byłem - wspomina Sznyter.

- Dziś pracuję jako kierowca pogotowia ratunkowego, a po pracy białe ubranie zamieniam na granatowe i przesiadam się z białego samochodu do czerwonego.

Wszyscyśmy płakali
Polanowscy strażacy w ciągu roku wyjeżdżają ze sto razy. Gasili ogień w cegielni, w pałacu w Wietrznie, gdzie była międzynarodowa szkoła, w podstawówce w Żydowie, w domu w Sierakowie, gdzie mieszkało siedem rodzin. Jak las się palił za Sławnem, to dwa dni tam spędzili. Najgorzej wspominają pożar koło Bobolic.

- Kiedy przyjechaliśmy, tam już siedem jednostek ogień gasiło, a nikt nie wiedział, że w budynku zostali ludzie. A tu kobiety wołają, że są tam dzieci - opowiada Lucjan Jabłoński.

- Razem z Wieśkiem Szkołudą chustki tylko namoczyliśmy, w usta wsadziliśmy i pobiegliśmy. Naczelnik Jan Maszke wciągnął nas na piętro na linie. Kiedy wpadliśmy do pokoju, paliły się szczebelki łóżeczka, w którym było dwoje dzieci. Złapaliśmy każdy jedno i w nogi. Kiedy wybiegliśmy na korytarz, sufit na łóżeczko się zwalił. Dzieci jeszcze żyły. Trzymaliśmy je buziami przy piersiach, ale lekarz kazał je położyć. Nie zakrył im buzi i zmarły na wskutek wstrząsu, kiedy łyknęły powietrza. Płakaliśmy wszyscy. To były dwie dziewczynki, bliźniaczki. Chcieliśmy zlinczować ich ojca, bo to on podpalił mieszkanie, aby alimentów nie płacić.

SMS wymienił syrenę
Kiedyś do akcji wzywała strażaków syrena. Obecnie sygnał przychodzi do remizy z Koszalina, a każdy strażak dostaje SMS.

- Kiedyś było inaczej - wspomina Michał Szkołuda. - Jak u nas w nocy telefon dzwonił, to żona odbierała, a ja już w tym czasie się ubierałem. Wiadomo, że przy pożarze każdy chwila się liczy. A w żadnej innej sprawie o 3 czy 4 w nocy nikt dzwonić przecież nie mógł. Teraz zresztą pożarów nie ma takich jak kiedyś. Strażacy bardziej niż gaszeniem zajmują się profilaktyką oraz wypadkami drogowymi, ratują ich ofiary.
Syrena w remizie jednak pozostała. Słychać ją w Polanowie na pogrzebach strażaków i na uroczystościach państwowych. W też zawyła, radośnie, z okazji jubileuszu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!