Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Autostopem do Indii. Niezwykła wyprawa Studentów Politechniki Koszalińskiej [ZDJĘCIA]

Rajmund Wełnic
Bożena Macegoniuk ze Szczecinka i Maciej Gątkowski z Koszalina, świeżo upieczeni inżynierowie, przez 4 miesiące podróżowali autostopem po Oriencie.
Bożena Macegoniuk ze Szczecinka i Maciej Gątkowski z Koszalina, świeżo upieczeni inżynierowie, przez 4 miesiące podróżowali autostopem po Oriencie.
Bożena Macegoniuk ze Szczecinka i Maciej Gątkowski z Koszalina, świeżo upieczeni inżynierowie, przez 4 miesiące podróżowali autostopem po Oriencie. Plany wyprawy nad Ganges Bożena Macegoniuk miała od dawna. I wcale nie chodziło o wycieczkę samolotem, zaliczenie obowiązkowych punktów turystycznych i spanie w hotelach. - Od początku miała to być wyprawa, aby poznać zwykłych ludzi, ich zwyczaje, kulturę i mentalność, a nawet kuchnię - mówi, dlaczego zdecydowała się na podróż autostopem. I to, jak myślała na początku, w pojedynkę. Nie przerażały ją trudy i niebezpieczeństwa, choć szlak wiódł przez raczej niespokojne okolice. Los zrządził, że do ekspedycji przyłączył Maciej Gątkowski, przyjaciel ze studiów i także zapalony podróżnik. Oboje dopiero co ukończyli mechatronikę na Politechnice Koszalińskiej i zamiast ruszyć na poszukiwanie pracy, schowali dyplomy do szuflady i zaczęli zwiedzać świat. - Chcieliśmy poczuć dreszczyk emocji, a nie zobaczyć mijane kraje z wysokości przelotowej samolotu - mówią zgodnie, że na ustatkowanie się, robotę od 7 do 15 mają jeszcze czas. Podróż autostopem - oprócz plusów finansowych - pozwalała poznać kraje i ich mieszkańców od podszewki. W sumie pokonali około 20 tysięcy kilometrów różnymi środkami transportu przeżywając rozliczne przygody. Czasami mało przyjemne, jak pożar ciężarówki, którą przemierzyli kawał Europy. - Czarek, polski kierowca, podwiózł nas aż do Rumunii i tu na jednym z podjazdów po prostu zapaliła się mu kabina - wspominają. Na szczęście, z pomocą miejscowych i strażaków, udało się pożar szybko opanować. Jeżeli zadajecie sobie pytanie, ile to wszystko kosztowało, to odpowiadamy - stosunkowo niewiele. 2 tysiące złotych na samolot powrotny, opłaty za wizy, wiadomo też, że trzeba mieć nieco gotówki na różne nieprzewidziane wydatki. Bo sama podróż autostopem z założenia nic nie kosztuje. Nie spali też w hotelach, bo zwykle ktoś ich ugościł, nakarmił, napoił i jeszcze obdarował na odchodne. Czasami rozbijali namiot. - Na naprawdę wszystko przez 4 miesiące wydaliśmy nie więcej niż 6 tys. zł na głowę - mówią podróżnicy. Cel wyprawy od początku był jasny - mityczne Indie. Dotrzeć tam można na wiele sposobów, choć na trasie leżą kraje rozdzierane niepokojami, czy wręcz wojną. Niczego więc do końca przewidzieć nie można było. - Założenie było takie, że szybko przeskakujemy Europę, dobrze nam znaną - opowiadają. Polska, Słowacja, Rumunia, Bułgaria i Turcja. Tu już kończą się w miarę cywilizowane - w naszym rozumieniu - szlaki i dalej, jak pokazało życie, trzeba było improwizować. Ważnym krajami po drodze były Iran i Pakistan. - Większość wiz wjazdowych załatwiliśmy jeszcze zawczasu w Polsce, ale wiedzieliśmy, że z irańską mogą być problemy, więc chcieliśmy ją załatwić w konsulacie w tureckim Trabzonie - mówi Maciej. Nic z tego, było akurat święto, więc pojechali do gruzińskiego Batumi, gdzie w irańskim konsulacie załatwili, nie bez trudu, wizę do kraju ajatollahów. Przy okazji przejechali wzdłuż i wszerz tak przyjazną Polakom Gruzję i zahaczyli o Armenię. "Prawdziwy" Orient otworzył się jednak chyba właśnie w Persji. To kraj-kameleon, niby muzułmański pod rządami duchownych, ale z własną tradycją świeckiej i proeuropejskiej Persji i Iranu jeszcze z czasów szacha. Na ulicach i na zewnątrz Irańczycy - a szczególnie Iranki - przestrzegają wymogów religijnych Hidżazu chodząc np. z zasłoniętymi twarzami. Ale ich domy, w których chętnie gościli przybyszów z Polski, to ich enklawy wolności, gdzie kobiety zrzucają czadory, czują się swobodnie i pokazują zdjęcia jeszcze sprzed rewolucji islamskiej, gdzie Iranki nosiły się krótko i po europejsku. Tu bez skrępowania mówią o tym, że nienawidzą reżimu. Na wskroś nowoczesny, ale i tradycyjny, sterylnie wręcz czysty. - Np. nigdzie przez 3 tygodnie nie widzieliśmy psów, co jednak wynika w wymogów religijnych, bo w islamie psy są uważane za zwierzęta nieczyste - dodają. - Mówi się, że polska gościnność jest przysłowiowa, ale to czego doświadczaliśmy praktycznie we wszystkich odwiedzanych krajach, nadaje nowe znaczenie temu słowu - mówią podróżnicy, którzy większość noclegów - gdy nie byli w drodze - spędzili u przygodnie poznanych ludzi. Zapraszano ich dosłownie prosto z ulicy oferując, skromne zwykle, warunki i dzieląc się wszystkim, czym mieli. - W Polsce i świecie Zachodu mamy wypaczony obraz muzułmanów terrorystów i morderców biegających z nożami w zębach, a to ludzie otwarci, pomocni na każdym kroku - mówi Maciej. - Pamiętam historię, jak w środku nocy w Teheranie zaprosiła nas do swojego domu pewna kobieta mieszkająca tylko z córką. Gościły nas 3 dni. Nie znaczy to, że nie czuli grozy i nie mieli świadomości, że gdzieś, całkiem blisko rozgrywa się dramat. Najbardziej chyba w Pakistanie w przygranicznej prowincji Beludżystan, gdzie toczy się cicha wojna domowa z separatystami na ciążącymi Ti Afganistanowi. Europejczycy, podróżujący sami, narażają się tu na porwania lub jeszcze mniej ciekawe przygody. Rząd pakistański staje więc na głowie, aby zapewnić bezpieczeństwo gościom. - Wszędzie poruszaliśmy się w obstawie wojska lub uzbrojonej policji - mówi Bożena. - Od jednego check pointu do drugiego oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów jechaliśmy z eskortą, po chichu, aby nie prowokować ataku. Nawet w nocy w hotelu pilnowało nas dwóch ochroniarzy. Nie to, że nie mieli świadomości niebezpieczeństw. Nie tyle związanych z terrorystami, ale zwykłych nieprzyjemnych przygód, które mogą nas spotkać też w drodze do Mławy. - Byliśmy czujni, ale najczęściej zupełnie niepotrzebnie, bo tak przyjaznych ludzi trudno sobie nawet wyobrazić - mówią. Dla pewności - i raczej tylko dobrego samopoczucia - mieli w bagażu gaz pieprzowy, po który nigdy na szczęście nie musieli sięgać. Ale wszędzie po drodze policja była Polakom niezwykle pomocna. W Iranie pozwolili im rozbić namiot na chodniku przed posterunkiem, aby mieć gości na oku. Albo wyjaśnili nieporozumienie z tubylcem, który chciał zapłaty za podwiezienie (absolutny wyjątek w czasie podróży) i jeszcze zawieźli ich na autobus i kupili bilety. Indie to temat na zupełnie inną opowieść. A może i książkę, bo Bożena przez całą podróż prowadziła pamiętnik, w którym spisywała swoje wrażenia. Kto wie, może go wyda? Indie to kraj kontrastów, gdzie obok domów miliarderów funkcjonuje gigantyczne np. w zwiedzanym przez nich Bombaju przerażający slums, państwo, które wysyła ludzi w kosmos i gdzie bezdomni głodują na ulicy. Ale - jak wszędzie po drodze - niezwykle przyjaźni i gościnni. Kraj przy tym gigantyczny, trudny nawet do ogarnięcia z naszej perspektywy. Dość powiedzieć, że razu pewnego ruszyli w głąb Indii pociągiem - bagatela 3 tysiące kilometrów w drodze przez 50 godzin. "Czeski błąd" w dacie przy rezerwowaniu biletu powrotnego na samolot do Polski sprawił, że spędzili tam miesiąc dłużej. I ani przez sekundę nie tego nie żałowali, bo każdy kolejny dzień dostarczał niezapomnianych wrażeń. - Trafiliśmy nawet do lokalnej gazety, gdy włączyliśmy się w akcję sprzątania okolic pewnego wodospadu prowadzoną przez organizację chcącą zachęcić Hindusów do porządków - nasi rozmówcy mówią, że - jak na nasze standardy - Indie to kraj zwyczajnie brudny. Stali się z miejsca sensacją: to goście z dalekiej Europy przyjechali sprzątać Indie. Trudno powiedzieć, aby dokonali przełomu w mentalności miejscowych. Za to na pewno każdy przybysz musi się zmierzyć z specyficznymi indyjskimi bakteriami, które tubylcom krzywdy żadnej nie czynią, ale przybyszom mogą zaszkodzić. - Dostałem takiego zatrucia pokarmowego, biegunki i bólu żołądka, że wylądowałem w szpitalu - wspomina Maciej, który przy okazji poznał indyjską służbę zdrowia, w której nawet w szpitalu trzeba za wszystko płacić i samemu kupować sobie leki. Na szczęście słabość przeszła i wkrótce nasi bohaterowie byli na tyle odporni, że stołowali się praktycznie na ulicy kosztując smaków Indii. Od kilku tygodni Maciej i Bożena są już w domu, ale długo tu miejsca chyba nie zagrzeją. Bo połknęli już bakcyla wędrowca, znacznie trudniej się go pozbyć niż żyjątek, które spowodowały rozstrój organizmu. Zresztą, nie chcą się go pozbywać i już snują plany kolejnych ekspedycji. O wyprawie Macieja i Bożeny możecie więcej poczytać na ich facebookowych profilach wpisując "krótki spacer po okolicy" i "still cruisin".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!