Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biskup Edward Dajczak: - Święta Bożego Narodzenia przeżyjemy w wyjątkowych, bardzo trudnych okolicznościach

Piotr Polechoński
Piotr Polechoński
Biskup Edward Dajczak ordynariuszem diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej jest od pietnastu lat. Mianował go papież Benedykt XVI
Biskup Edward Dajczak ordynariuszem diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej jest od pietnastu lat. Mianował go papież Benedykt XVI Radosław Koleśnik
- Nie można dać się pochłonąć myśleniu, że wszystko przed świętami da się załatwić i to wystarczy. Nie wystarczy - mówi ksiądz biskup Edward Dajczak, ordynariusz diecezji koszalińsko - kołobrzeskiej.

Przed nami kolejne trudne Boże Narodzenie. Wcześniej koronawirus, teraz wojna, inflacja i związana z tym niepewność. Kiedyś problemem, aby dobrze przeżyć święta był materializm, konsumpcjonizm. Jak dobrze przeżyć je dziś, gdy dominuje lęk, dezorientacja, brak stabilności?

Ostatni czas jest wyjątkowy na przestrzeni ostatnich kilku dekad. Długo mogło się wydawać, że takie słowa jak pandemia, czy wojna u naszych granic jeśli się pojawią to tylko w kinie, nie w realnym życiu. Stało się inaczej i to prawda, że ostatnie święta i te, które przed nami przeżyjemy w wyjątkowych, bardzo trudnych okolicznościach. Ale niezależnie od nich problem z dobrym lub złym ich przeżyciem jest tak naprawdę zawsze ten sam: podejście do świąt bez nurtu religijnego, bez głębokiej wiary. Wtedy są one bez treści, są puste. A sytuacja ta pogarsza się z chwilą, gdy wokół takiego człowieka, który takiej wiary nie ma, nie ma osób bliskich, którzy są dla niego oparciem. Wtedy nie tylko, że tracimy z oczu religijną istotę Bożego Narodzenia, to jeszcze czujemy się samotnie i tracimy coś tak ważnego jak poczucie bezpieczeństwa. Świat współczesny powoduje, że te osobiste, międzyludzkie kontakty się zdewaluowały, nie są tak głębokie jak kiedyś. Bo ten „tłum”, który jest w moim telefonie, komputerze jest jednak bardziej anonimowy, niż bliski.

Mając setki kontaktów ludzie są samotni?

Tak. My potrzebujemy bliskości. Z Bogiem, z innymi ludźmi. Boże Narodzenie to czas, który nam pokazuje, czy na taką bliskość możemy liczyć, czy hierarchia rzeczy ważnych i mniej ważnych jest ułożona we właściwy sposób. I gdyby tylko udawało się ludziom zresetować to wszystko, co do nas dociera, stanąć blisko siebie i wzmocnić tę więź, która jest wokół mieliby większe poczucie bezpieczeństwa, niezależnie od zagrożenia. Niezależnie od tego, czy to jest koronawirus, inflacja, czy wojna blisko nas. To nie chodzi o to, aby udawać, że żyjemy w innym świecie niż żyjemy, odcinać się od niego. Chodzi o to, aby w odpowiedni sposób wszystko w swoim życiu poukładać. Aby Bóg był na pierwszym miejscu, a relacje z prawdziwymi ludźmi były dla nas ważniejsze od wirtualnych relacji. I jeśli tak to zrobimy to zapewniam, że Boże Narodzenie nie przejdzie obok nas, ale ugruntuje w naszym życiu wszystko co dobre i ważne.

Niezależnie od współczesnych wyzwań, których doświadczamy przygotowaniom do świąt zawsze towarzyszy tradycyjna bieganina. Biegamy za szybko?

Za szybko i nie tym kierunku, który jest dla nas najlepszy. Nie można dać się pochłonąć w stu procentach tak zwanej „organizacji” świąt. Czyli takiemu myśleniu, że wszystko da się załatwić, wszystko zorganizować i to wystarczy. Otóż nie wystarczy. Kiedyś jeden biznesmen opowiadał mi, jak przed świętami poczuł, że bardzo chciałby popracować nad relacjami z najbliższymi, bo gdzieś w tej codziennej gonitwie trochę się pogubili. Wyjeżdżają na święta, do hotelu, siedzą przy stole, przy obiedzie. Niby wszystko jest świetnie zorganizowane. I co się dzieje? Po chwili nikt z nikim nie rozmawia, wszyscy wpatrują się w telefony. Zrobili to odruchowo, nawet nie wiedzieli kiedy po te telefony sięgnęli. Problem międzyludzkich relacji jest głębszy i często uświadomienie sobie tego problemu nie wystarcza. Tutaj wyjazd i świadomość zmian nie wystarczyła. Dlaczego? Bo zabrakło systemu wartości. Bo udało się zorganizować nowe miejsce, ale tego, co jest w sercach, w duszy już się zorganizować nie da. Trzeba nad tym popracować, zadbać o to wcześniej i pielęgnować to na co dzień, a nie od święta.

Źle zarządzamy naszym przedświątecznym czasem?

Źle postrzegamy nasz czas. W Piśmie Świętym są dwa spojrzenia na czas. Jedno spojrzenie to Kronos, czyli czas, który biegnie od nas niezależnie. Drugie spojrzenie to kairos, czyli czas, w którym, dzieją się wyjątkowe chwile i pojawiają się ważne wyzwania. I chodzi o to, aby tych chwil nie przegapić. Aby nie pozwolić rzeczom wtórnym, nieistotnym odwrócić naszą uwagę od rzeczy ważnych dla naszego życia. Święta są takimi wyjątkowymi chwilami i każdego roku apeluję o to, abyśmy zrobili wszystko, aby ich wyjątkowość przeżyć w stu procentach. Żebyśmy się nie zatracili w ich organizacji kosztem przeżycia ich sensu. Bo znam wiele takich świadectw, gdy słyszę od ludzi, że święta ich uratowały. Mówią, że codzienność z różnych powodów wymknęła im się spod kontroli, ale potrafili na tyle zadbać o wyjątkowość świąt, o to, aby w tym czasie porozmawiać z bliskimi, że dali radę mocno podreperować wzajemne relacje.

Puste miejsce przy stole przez całe dekady było takim jednym z wielu symboli nad sensem którego większość z nas przestała już się zastanawiać. Ale teraz wokół nas jest dużo Ukraińców, dużo biedy, samotności. Nie wszyscy wiedzą jak świętować, nie wszyscy mają za co, nie wszyscy mają z kim. Czy to, aby to puste miejsce przestało być pustym miejscem będzie teraz największym wyzwaniem dla chrześcijańskiego wymiaru naszych świąt?

Puste miejsce przy stole i dodatkowe nakrycie to jest piękny symbol i faktycznie zauważam z radością, ze jest to symbol żywy i temu wyzwaniu, o którym pan wspomina, dajemy radę sprostać. Niedawno zaprosiłem taką małą społeczność ludzi, tutaj do nas na Wigilię. Ci jednak przeprosili mnie i powiedzieli, że będą mieli gości, którzy z różnych powodów są w potrzebie i nie mogą ich zostawić samych. Innym razem na wigilijną kolację zaprosiłem też siostry pallotynki, ale znów usłyszałem, że bardzo przepraszają, ale nie przyjdą, bo zaprosiły do siebie Ukraińców i muszą być w domu. Pomyślałem wtedy, że jak to dobrze, że to puste miejsce jako symbol przetrwało. Bo przez całe dekady spokojnego życia to puste nakrycie rzeczywiście było tylko jednym z tradycyjnych, świątecznych elementów i to w nie każdym domu. Ale przetrwało i teraz, w trudnych dla wielu z nas i naszych sąsiadów czasach, nabrało życia i znaczenia. To miejsce przestało już być tylko symboliczne i całą mocą podkreśla to, o czym już mówiłem. Naszą wzajemną, realną bliskość z Bogiem i z ludźmi, która jest kluczem do dobrego przeżycia świąt. Dlatego warto się rozejrzeć wokół. Zapukać do sąsiada, zaczepić kogoś na korytarzu, o kim wiemy, że jest samotny, ubogi, zorientować się, gdzie żyją ukraińskie rodziny. Pamiętajmy, że to nie jest tak, że ktoś, kto nie chce być sam w Wigilię przyjdzie i zapuka do nas. Ci ludzie się krępują, często, jeśli są z Ukrainy, nie znają do końca naszej tradycji. To my mamy pójść do nich i odsunąć dla nich krzesło przy naszym stole.

Co w tym roku przynosi Kościół katolicki w Polsce do bożonarodzeniowego żłóbka? Trudno uciec od refleksji, że raczej więcej troski niż radości. Mniej wiernych w kościołach, mniej uczniów na religii, moda na apostazję, pustki w seminariach. Kiedyś kościół działał w skrajnie niekorzystnych czasach i przyciągał do siebie. Teraz może ewangelizować jak chce, a ludzie odchodzą, często w sposób radykalny, bo decydują się na apostazję, której przypadków jest coraz więcej.

Najczęściej odchodzą ludzie, których w Kościele tak naprawdę już od dawna nie ma. I w ich przypadku zdecydowanie się na apostazję wynika albo z wewnętrznej potrzeby, aby już skończyć z tym czasem udawania, że jeszcze w kościelnej wspólnocie są, albo z potrzeby publicznej demonstracji. Takie demonstracje mają to do siebie, że są głośne, ale też szybko gasną. Bo kiedy my się zmieniamy, tak naprawdę zmieniamy, dokonujemy prawdziwych wyborów, to nie mamy potrzeby, aby ogłaszać to całemu światu. I zarówno wtedy, gdy weszliśmy na ścieżkę Boga, jak i z niej zrezygnowaliśmy, podejmując takie, a nie inne decyzje życiowe. Dlatego jestem pewien, że ludzie doskonale zdają sobie sprawę z tego, co jest na pokaz, a co jest naprawdę.

Nie zmienia to jednak faktu, że ludzie w taki, czy w inny sposób tracą zaufanie do Kościoła i wycofują się z niego w taki, czy w inny sposób. Skąd ten kryzys? Zbytnie zbliżenie się ludzi Kościoła z polityką, skandale pedofilskie?

Przyczyny są złożone i jak zawsze wymagają dogłębnej analizy, co też w Kościele trwa. Problem grzechów pedofilii i zaniedbań z nią związanych jest znany, wielokrotnie omawiany i na pewno są ludzie, których to zniechęciło do bycia w kościelnej wspólnocie, nad czym bardzo boleję. Trzeba mieć też świadomość tego, że Kościół z tego względu jest na celowniku i często zdarza się tak, że przypadki pedofilii w innych grupach społecznych nie są tak eksponowane jak te, które niestety przydarzyły się w Kościele. Ale oczywiście nawet jeden przypadek pedofilii w szeregach kapłanów to o jeden za dużo, bo wiąże się z tym wielkie cierpienie. Mogą też zapewnić, że aktualnie, po wprowadzeniu najnowszych procedur, to właśnie Kościół jest instytucją w której z pedofilią walczy się najlepiej, najskuteczniej i wszystkie działania są transparentne, oparte na najwyższych standardach. Z pewnością też w wymiarze poszczególnych, konkretnych osób w Kościele dochodzi do zbyt dużego i niepotrzebnego zbliżenia z polityką, często z konkretnym ugrupowaniem. Jest to na tyle niebezpieczne, że przecież w Kościele są ludzie sprzyjający różnym politycznym ideom. I przechył w jedną lub w drugą stronę może kogoś do Kościoła zniechęcić. Faktycznie, takie błędy są popełniane, ale zapewniam, że one nie definiują rzeczywistej relacji Kościół - polityka. Nie jest ona taka, jak często jest pokazywana. Co więcej, jest ona wykorzystywana w politycznym sporze. U nas tak wszystko się maksymalnie upolityczniło, że prezydent katolik, którzy bierze udział w niedzielnej Mszy świętej natychmiast wywołuje ostre, nieprzychylne komentarze. Przecież to nie jest normalne. Tak samo dziwi mnie zawsze oburzenie tych wszystkich, którzy nie rozumieją, że Kościół ma prawo głośno wypowiadać się o decyzjach polityków, które wpływają na życie ludzie w wymiarze społecznym i moralnym. Kościół ma takie prawo i twierdzenie, że tak postępując bierzemy udział w politycznej grze to kompletne nieporozumienie. Z drugiej strony, co zawsze podkreślam, żadna świątynia nie jest miejscem na jakąkolwiek polityczno - partyjną agitację. Tu jest miejsce dla wszystkich, obojętnie kto jakie ma polityczne poglądy. I jeżeli ktoś tutaj to psuje i pozwala na polityczne spory w kościołach to takie postępowanie jest bez wątpienia antyewangeliczne.

Czeka nas powszechna sekularyzacja, czyli zeświecczenie? Są opinie, że ten proces jest nieuchronny.

Do sekularyzacji po części już doszło, choć nie sądzę, aby czekał nas model sekularyzacji na wzór Europy Zachodniej. Na ten proces trzeba też spojrzeć nieco szerzej, nie tylko przez pryzmat samej Europy. Kościół w Azji, Afryce, Ameryce Południowej wręcz kwitnie i rozwija się w dosyć szybkim tempie. Inaczej jest z kulturą europejską, czego zaczynamy i my doświadczać. Jeszcze do niedawna do Kościoła wchodziliśmy w sposób taki: urodziłem się w rodzinie katolickiej i jakby z automatu jestem w Kościele katolickim. Rozminęliśmy się jednak z jedną rzeczą. Z tym, że kultura masowa przeszła z kultury współbrzmiącej z katolicyzmem, gdzie nie było wojny kulturowej, na pozycje kultury nastawionej opozycyjnie do Kościoła. I Kościół ze swoim nauczaniem, ze swoją wizją człowieka, stał się dla niej kontrkulturą. Tym samym w sposób naturalny jako Kościół weszliśmy z nią w spór. W takiej sytuacji Ci wszyscy, którzy nie zadbali o głębsze, osobiste relacje z wiarą, nie wytrzymują tego kulturowego starcia. I nawet jak Kościoła nie opuszczają to wpadają w taką obojętność, neutralność. Można nad tym wszystkim płakać, albo spojrzeć nieco inaczej. Bo często słyszę od katechetów, że ubyło im z klasy 40 procent uczniów i dopiero wtedy zaczęły się właściwe lekcje religii. Myślę więc, że trzeba przyjąć takie ewangeliczne spojrzenie jezusowe „Jeśli chcesz”. Jak nie chcesz, to jest twój wybór. W Polsce do takiej postawy jeszcze się nie przyzwyczailiśmy, ale może właśnie teraz jest moment na to, aby polscy katolicy spytali samych siebie: czy ja chcę wybrać drogę, którą proponuje Jezus Chrystus? Tu jest też największe wyzwanie dla nas, księży, aby Ci, którzy odpowiedzą „Chcę”, byli mocni w swojej wierze.

Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że współczesne społeczeństwo i Kościół katolicki często mówią różnymi językami.

Rzeczywiście, jako Kościół nie nadążyliśmy ze zmianą języka i formy przekazu. Zmiany kulturowe szły szybko, a my przegapiliśmy najlepszy moment do tego, aby język nauczania i jego formuła się zmieniła. Ewangelia jest tą samą Ewangelią zawsze, ale my nie możemy ją przekazywać tak samo jako 50 lat temu, czy sto lat temu. Za długo myśleliśmy, że tak jak jest, jest dobrze i nie trzeba niczego zmieniać. W momencie, kiedy komuniści przestali rządzić Polską wydawało nam się, że wszystko będzie pięknie, a Polacy z automatu będą stawać się katolikami.

Tymczasem to właśnie wtedy zaczął się świat wyborów, decyzji, różnych alternatyw, któremu nie zawsze Kościół umiał sprostać

I konsekwencje tego ponosimy do dzisiaj. Ale pamiętajmy też, że wszystkie chwile odnowy w Kościele rodziły się w kryzysie. Nie jestem spanikowany, bo coś się dzieje trudnego, bo wszyscy dookoła krzyczą „Kryzys, kryzys, Kościół jest w kryzysie”. Bez wątpienia, ten ostatni czas w Kościele to jest też czas oczyszczenia. I kluczowe jest to, aby w tym kryzysie odczytać to, co Duch Święty mówi Kościołowi. Pamiętajmy, że my sobie nie wymyślimy teraz innej wersji Kościoła. Konieczność zmian, trudne wyzwania w Kościele zawsze będą, ale nigdy nie zmieni się nim Credo, czyli wyznanie wiary. Fundament musi być niezmienny także i po to, aby w chwilach kryzysu było do czego wrócić i na czym budować od nowa. W różnych epokach były różne sytuacje, to nie jest pierwszy kryzys, który dotknął Kościół. Ale przemiany w Kościele nie zaczynają się tak jak wszędzie. Bóg nieraz docierał do pojedynczych ludzi. Zmiany w Kościele zazwyczaj zaczynają się od jednego człowieka, potem wokół niego powstaje wspólnota, która zaczyna promieniować. Dlatego mi tak bardzo zależy na tym, aby w tych naszych, parafialnych wspólnotach powstawały takie centra ,w których ludzie akceptują swoją przemianę, idą nowymi drogami, otwierają się na Boga.

I księża muszą się nauczyć współpracy z tymi świeckimi?

To kluczowa sprawa. W naszej społeczności jest wielu ludzi świeckich, świadomych swojej obecności w Kościele, troszczących się o ten Kościół. Ja powtarzam księżom, że za parę lat, z powodu też mniejszej liczby powołań kapłańskich, duszpasterstwo w naszej diecezji będzie możliwe pod jednym warunkiem: w tych małych wspólnych rozsianych po naszym regionie będą żywe grupy, które będą animowały i inspirowały do żywej wiary. Bo jak się połączy trzy parafie to ksiądz nie dojedzie w każdą niedzielę, dojedzie w co drugą. I żeby tam duszpasterstwo mogło być prawdziwym duszpasterstwem to system musi być tak jak na misjach, gdzie są katechiści przygotowujący do bierzmowania i do komunii. W naszym regionie są ludzie, są wspólnoty, które chcą się takich zadań podjąć. Teraz my księża musimy ich usamodzielnić, musimy z nimi rozmawiać. Innej drogi nie ma.

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Biskup Edward Dajczak: - Święta Bożego Narodzenia przeżyjemy w wyjątkowych, bardzo trudnych okolicznościach - Głos Pomorza