- Dzwoniłem z pogotowia do przychodni, z przychodni do pogotowia, a ojciec wił się z bólu. Jakbym wiedział, że to się tak skończy, zawiózłbym go sam do szpitala zamiast czekać na pomoc - mówi syn zmarłego mężczyzny.
Jego 54-letni ojciec od stycznia leczył się na nowotwór układu pokarmowego. W piątek, 30 kwietnia, miał kolejny zabieg, jego stan się w nocy pogorszył. Rano 1 kwietnia rodzina wezwała pogotowie, żeby zawiozło chorego do szpitala wcześniej niż opiewał termin na skierowaniu wyznaczony na 2 kwietnia. Pogotowie - reagujące, gdy dojdzie do wypadku albo nagłego zachorowania - odesłało wezwanie do przychodni, która zajmuje się opieką nad przewlekle chorymi.
ZAMIESZANIE Z KARETKAMI
- Skąd ja mogłem wiedzieć gdzie mam dzwonić? Ojciec wił się z bólu, chciałem mu pomóc - opowiada mężczyzna. - W przychodni, gdy zapytałem się o wcześniejsze odwiezienie do szpitala usłyszałem: a ma pan zlecenie na transport? Zadzwoniłem wiec znów na pogotowie - opowiada mężczyzna.
Komentarz
Komentarz
Rodzinę cierpiącego mężczyzny służby ratownicze - zgodnie z przepisami - odsyłały do siebie nawzajem. Nie wiadomo, czy gdyby wcześniej trafił do szpitala, lekarze potrafiliby mu pomóc. Pewne jednak, że rodzina nie czułaby się tak bezsilna.
Anna NIEDZIELSKA
Dyspozytorka z pogotowia sama zainterweniowała w kieleckiej przychodni przy ul. Kopernika. Stamtąd w końcu do umierającego mężczyzny wysłano lekarza.
- Pierwszy telefon był około godziny 6 i rodzina wyraźnie prosiła o wcześniejszy transport do szpitala, bo stan pacjenta pogorszył się. Zapytaliśmy o zlecenie na transport, a rodzina podziękowała i rozłączyła rozmowę - mówi Marcin Strużyk z firmy Transmed, obsługującej wyjazdowe dyżury z przychodni przy ul. Kopernika. - Dopiero po 40 minutach dyspozytorka pogotowia poinformowała nas, że chodzi o bóle nowotworowe. Lekarz pojechał od razu na miejsce, dał pacjentowi przeciwbólowy tramal, nawet rozmawiał z nim. W dokumentacji są wyniki badań pulsu i ciśnienia. Wszystko było w normie, więc lekarz umówił transport na onkologię na godzinę ósmą. Wcześniej i tak chory nie uzyskałby tam pomocy, bo izba przyjęć w tym szpitalu pracuje tylko w ciągu dnia. Rodzina miała w międzyczasie załatwić brakujące zlecenie na przewóz chorego.
ZGODNIE Z PRZEPISAMI
Po wyjściu lekarza z domu stan mężczyzny pogorszył się, rodzina znów zadzwoniła na pogotowie. Tym razem z wezwaniem do umierającego. - Wezwanie odebraliśmy o godzinie 7.46, nasz lekarz pojechał na miejsce, ale potwierdził już tylko zgon - mówi Marta Solnica, zastępca dyrektora do spraw medycznych Świętokrzyskiego Centrum Ratownictwa Medycznego i Transportu Sanitarnego.- Trudno jest mi powiedzieć, co działo się wcześniej, ale to nie pierwszy przypadek, kiedy przepisy oraz podział obowiązków między przychodnie i pogotowie utrudniają ratowanie czyjegoś życia.
Tak samo sytuację kwituje syn zmarłego. - Ja wydzwaniałem z miejsca na miejsce, a ojciec umierał. Może jak ktoś to przeczyta, poprawią coś w systemie ratownictwa i nie będzie przeżywał tego, co ja - powiedział nam.
Szef Transmedu o śmierci pacjenta z Zalesia dowiedział się, kiedy rodzina odwołała transport chorego do szpitala. - Z punktu widzenia dokumentacji wszystko jest w porządku, ale zmarł pacjent. Może, gdyby nie miał skierowania do szpitala na 2 kwietnia, albo było cokolwiek niepokojącego w wynikach badań, lekarz zabrałby go szybciej do szpitala…
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?