Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Były prezes SzLOT tłumaczy się w sądzie

(r)
Bogusław Sobów (z prawej) ze swoim obrońcą Mirosławem Wacławskim. Oskarżony w pierwszym słowie nie przyznał się do winy.
Bogusław Sobów (z prawej) ze swoim obrońcą Mirosławem Wacławskim. Oskarżony w pierwszym słowie nie przyznał się do winy. Rajmund Wełnic
We wtorek rozpoczął się proces byłego szefa Szczecineckiej Lokalnej Organizacji Turystycznej. Bogusław Sobów jest oskarżony o nadużycia finansowe. Osądzi go sędzia Piotr Czerczak.

Bogusław Sobów, który wyraził zgodę na publikację swoich danych i wizerunku, na rozpoczęcie procesu czekał półtora roku od swojego głośnego zatrzymania przez policję.

W tym czasie jego świat legł w gruzach. - Nie pracuję, mam co prawda swoją działalność, ale nic nie mogę robić, bo wszystkie dane mojej prywatnej firmy znajdują się na komputerze zabezpieczonym przez policję - mówił nam przed rozprawą. - Żyję z oszczędności, ale te mi się już kończą.

Na pierwszym posiedzeniu przebrnięto przez liczący 11 stron akt oskarżenia, uznano także za odczytane obszerne wyjaśnienia, jakie były prezes SzLOT-u składał w prokuraturze. B. Sobów obszernie odpowiadał także na pytania sądu i obrony. Punkt po punkcie wyjaśniał np. jak sprowadzał do Szczecinka wiekowe łodzie motorowe, które u w ramach unijnego programu Civitas miał być wyremontowane i przerobione na taksówki wodne.

Motorówki - tłumaczył - znalazł w Holandii, ale ponieważ nie można było jeszcze uruchomić pieniędzy unijnych, wyłożył na zaliczkę własne pieniądze. - SzLOT w ogóle dopiero się tworzył, brakowało na wszystko i wiele rzeczy opłacałem z własnej kieszeni - zeznawał B. Sobów. Z zakupem holenderskich łodzi wiąże się też najcięższy finansowo zarzut oszustwa na kwotę 35 tys. zł i 1,8 tys. zł przy transporcie łodzi do Szczecinka. Chodziło m.in. o przywiezienie prywatnego jachtu B. Sobowa z Giżycka do Szczecinka, za który zapłacił SzLOT.

Były jej szef tłumaczył, że to jakieś nieporozumienie i był przekonany, że za transport zapłacono z jego pieniędzy, które trzymała jedna z pracownic, bo - jak stwierdził - wiele rzeczy kupował za swoje, a dopiero potem rozliczał się ze SzLOT-em. - Gdy dowiedziałem się o tej sprawie po zatrzymaniu, poprosiłem o przeksięgowanie tej należności na siebie - dodawał.

Najdłuższa - licząca ponad 30 punktów - jest lista zarzutów dotycząca nadużyć przy rozliczaniu delegacji służbowych. Kwoty są bardzo różne: od delegacji na zaledwie 11,5 zł, ale są też opiewające na sumy rzędu kilku tysięcy zł. Prokurator skrupulatnie doliczył się aż 6 jego zdaniem "lewych" delegacji na 11,5 zł, większość jednak to kilkusetzłotowe kwoty.

B. Sobów wyjaśniał, że bardzo często musiał wyjeżdżać służbowo, często do atrakcyjnych turystycznie miejsc, bo tam organizowane były tzw. study tour, na których namawiał operatorów turystycznych, aby sprzedawali kolonie i obozy w Szczecinku. - Nigdy nie byłem człowiekiem uporządkowanym, delegacje czasami rozliczałem i po pół roku, zresztą do dziś nie potrafię wypełnić druku delegacji i robiła to za mnie pracownica - mówił.

Wyjaśniał też zarzut przywłaszczenie drewna wyciętego na Mysiej Wyspie wartego 3,7 tys. zł. - Gdybym potrzebował drewna, to mam duże mieszkanie z podwórkiem, na którym mógłbym je ukryć - dziwił się eks-szef SzLOT tłumacząc, że miał zgodę ratusza, aby drewno było zapłatą dla pracowników, którzy je ścięli. Część zawiedziono do dawnego "medyka", resztę na prywatną posesję jednego z pracowników do Żółtnicy.

To dopiero początek procesu. Na kolejnej rozprawie zaplanowanej na połowę marca zeznawać ma wielu świadków, w tym burmistrz Szczecinka Jerzy Hardie-Douglas.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!