Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała Polska grilluje

Joanna Krężelewska [email protected]
W całej Polsce od morza do Tatr, zaczął się czas pieczonej kiełbaski. W każdej wolnej chwili kto żyw rusza w plener.
W całej Polsce od morza do Tatr, zaczął się czas pieczonej kiełbaski. W każdej wolnej chwili kto żyw rusza w plener. Marcin Bielecki
W naszym kraju, od morza do Tatr, już roznosi się zapach pieczonego mięsa.

Grillują wszyscy i wszędzie - w ogrodach, lasach, na działkach, a nawet pod blokiem i na balkonie. Nic dziwnego, nasze życie od zarania dziejów skupiało się wokół paleniska.

W błędzie są ci, którzy sądzą, że moda na grillowanie narodziła się kilkadziesiąt lat temu na Zachodzie ("grill" to po angielsku "pieczenie na ruszcie"). Człowiek zaczął grillować, kiedy tylko odkrył dobrodziejstwo ognia. Upieczone mięso miało nie tylko lepsze walory smakowe, ale przede wszystkim było ciepłe. To bardzo ważne dla zmęczonego myśliwego, który biegał z dzidą po skałach. A że nasi przodkowie byli pomysłowi, wbili mięso na patyk i trzymali nad ogniem. W ten sposób uniknęli ryzyka poparzenia. Potem, jak nietrudno się domyślić, w jaskini urządzano prawdziwą biesiadę, a stąd droga do dzisiejszych spotkań towarzyskich przy pieczonych kiełbaskach niedaleka.
Od polskich majówek
W Polsce spotkania na wolnym powietrzu cieszą się ogromna popularnością od dawna. Zaczynały się najczęściej w maju, kiedy wokół robiło się zielono. Majówki, czy jakbyśmy je dziś nazwali - pikniki, urządzano w ciągu dnia. Uczestniczyli w nich wszyscy, niezależnie od klasy społecznej, a różnice można było zauważyć tylko w zawartości kosza z jedzeniem. Nieodzownym elementem majówek były gry, zabawy i wędrówki po lesie. Po wysiłku fizycznym posilano się zimnymi mięsami, pieczywem i owocami. Do tego obowiązkowo lekkie wino i sok.
Po drugiej wojnie rozpowszechniły się imprezy ogniskowe. Zaczynały się pod wieczór i często trwały do białego rana. Menu nie było skomplikowane, biesiadnikom wystarczała tłusta kiełbasa, chleb, musztarda i ziemniaki, które na koniec piekli w popiele. Uzupełnieniem (a dla niektórych podstawą), było piwo schłodzone w pobliskim jeziorze lub w strumyku.
Na balkonie
Na początku lat 90-tych czar ognisk zaczął ustępować coraz modniejszym grillom. Dlaczego? Powodów było wiele. Modę przywieźli rodacy z zagranicy i uczący się w szkołach językowych Amerykanie. Promowały ją supermarkety, które mogą zarobić krocie na wszystkich akcesoriach potrzebnych do udanej imprezy przy ruszcie. Jednak teza, że współczesne biesiady pod gołym niebem to wyłącznie wymysł zachodu, jest głęboko przesadzona. Polskie imprezy plenerowe mają swój niepowtarzalny klimat i są praktykowane od wielu dziesięcioleci.
Najbardziej popularne są przyjęcia pod gołym niebem w gronie rodziny i przyjaciół. Szeroko praktykowane, bo króluje tu swoboda, luźne stroje, a gospodarz może wykazać się kulinarną inwencją. Potrawy są coraz bardziej wyszukane, na stole towarzyszą im sałatki, sosy i inne dodatki.
Różnorodny jest też sprzęt do grillowania. Grille można kupić za kilkanaście złotych w markecie, ale za prawdziwe rynkowe "mercedesy" trzeba zapłacić nawet kilkanaście tysięcy złotych. Dziś nie wszystkim wystarcza ruszt, miska na węgiel i trzy odkręcane nóżki. Producenci oferują nam grille ze zintegrowanymi rożnami, podstawkami na mięso, elektrycznymi dmuchawami, oświetleniem itp. Coraz częściej grill staje się inwestycją na kilka sezonów. Okazuje się, że Polak potrafi i grill zrobi ze wszystkiego: nawet z wózka, skradzionego w spożywczaku, czy bębna ze starej pralki.
Pomysłów, gdzie można zorganizować biesiadę jest wiele i zależą od tego, co oprócz konsumpcji będziemy robić. Amatorzy badmintona i gry w piłkę wybierają się za miasto. Jeśli lubimy kajaki i łowienie ryb, jedziemy nad jezioro, a kto ma działkę lub ogród, zaprasza do siebie. Bywa, że nie mamy możliwości (lub niestety chęci) zorganizowania wycieczki i wtedy mieszkańcy osiedla zostają uraczeni zapachami przygotowywanych potraw. Co gorsza, niektórzy rozpalają grilla na balkonie. Ci powinni się liczyć z wizytą strażnika miejskiego, który wcale nie przyjdzie na kiełbaskę, ale zaalarmowany przez sąsiadów wypisze mandacik za zadymianie im mieszkania.
John, robimy hamburgery!
W "Słowniku wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych" Władysława Kopalińskiego czytamy, że barbecue to "zabawa ogrodowa w USA, przy której piecze się wołu albo wieprza w całości, na rożnie". Tak było kiedyś. Dziś pomysłowość Amerykanów ogranicza się do przygotowania niemal już narodowej potrawy, czyli hamburgerów. I porównać tego nawet nie można do inwencji naszych rodaków w zakresie potraw z rusztu. Kotlet wołowy, wkładany w napompowaną konserwantami bułkę to podstawowe i najczęściej jedyne (no może za wyjątkiem kiełbasek) danie, które Amerykanie przyrządzają na swoich słynnych "ogrodowych przyjęciach". A jak jest w innych krajach?
Po pierwsze - nie śmiecić! Zgodnie z tą zasadą posilają się pod gołym niebem Anglicy. A robią to dosłownie wszędzie. - W Londynie mamy naprawdę dużo parków i to właśnie tam najczęściej spotykamy się przy grillu albo na pikniku - opowiada nam Ian Woolard, kucharz z najstarszej londyńskiej restauracji "The Rules". - Jeśli grill, to najwygodniej za trzy funty kupić jednorazowy, wypełniony węglem. A na nim, czego dusza zapragnie: skrzydełka z kurczaka, steki, warzywne szaszłyki.
Inaczej zaopatrzone są koszyki piknikowe. Na obowiązkowych jednorazowych naczyniach goszczą wtedy ciastka, słynne już trójkątne kanapki i owoce.
Jedzenie to nie wszystko. - Park to doskonałe miejsce na grę w freesby, czy w piłkę. Inni wolą wypożyczyć sobie leżaczek i poczytać książkę. W Hyde Parku najwięcej jest amatorów jazdy na rolkach, a po piaszczystych dróżkach można pojeździć konno - wylicza Ian.
A na koniec - wielkie sprzątanie. Na tym punkcie Anglicy są bardzo wyczuleni. - Późnym wieczorem w parku nie znajdziemy żadnych puszek czy papierków. Mamy fajne miejsce spotkań, więc je szanujemy - zapewnia Anglik.
Festyn w rytmie reggae
Czy grillowanie może stać się elementem kultury? Okazuje się, że tak. Narodowe danie Jamajczyków, to mięso pieczone na ruszcie. - Podobno znali go już Indianie, a przejęła ludność osiedlająca się na wyspie - tłumaczy Dave Blake, Anglik pochodzenia jamajskiego. - Podstawą każdego dania jest jerk, tradycyjna przyprawa, na którą składają się między innymi starta gałka muszkatołowa, tymianek, ostra papryka, cukier, sól, czarny pieprz, kwasek cytrynowy i wiele innych. Mięso, najlepiej kurczak, musi się w tym marynować przynajmniej przez noc. A do posiłku nasze piwo "Red Stripe", albo piwo imbirowe. Polecam też Baba Roots, czyli bezalkoholowe napoje korzenne
Bardzo ciekawe są jamajskie grille. - Wyglądają jak przewrócona i przecięta wzdłuż beczka z dorobionymi nogami - śmieje się Dave. - Po zamknięciu pokrywy, mięso jednocześnie opieka się i wędzi.
Jamajczycy potrafią z grillowania urządzić ogromną fetę. - To nasze słynne karaibskie festyny. Na przykład w trzecią niedzielę lipca w Port Antonio (miejscowość na północnym wschodzie wyspy - dop. red.) odbywa się "Jerk Festiwal", czyli festiwal grillowania. Mięso najlepiej smakuje, kiedy słychać reggae - zapewnia Dave.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!