Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cały czas czuję się jak w długiej podróży

Rozmawiał Kuba Zajkowski
Mariusz Zalejski jest wiecznym podróżnikiem.
Mariusz Zalejski jest wiecznym podróżnikiem. PAI
ROZMOWA z aktorem Mariuszem Zalejskim, który dołączył do stałej obsady "M jak miłość"

- Kim jest pana bohater w "M jak miłość"?
- Aleksander Radosz to mężczyzna w średnim wieku, podobno przystojny, który -kierując samochodem - przypadkowo potrącił Marię Zduńską.
- Aleksander i Marysia przypadną sobie do gustu?
- Aleksander był kiedyś nieszczęśliwie zakochany, więc teraz jest ostrożny w kontaktach z kobietami. Ale myślę, że zaiskrzy między nimi.
- Czym się zajmuje pana bohater?
- Jest prezesem polskiego przedstawicielstwa dużej zagranicznej firmy farmaceutycznej, która sprowadza specjalistyczne nici potrzebne do operacji i zabiegów chirurgicznych. Aleksander jest majętnym człowiekiem. Ale to nie znaczy, że ma fioła na punkcie kasy.
- Zostanie pan w serialu na dłużej?
- Podpisano ze mną kontrakt na rok. Moje dalsze losy zależą od tego, czy widzowie zaakceptują mnie i mojego bohatera. Ważne będą również opinie internautów.
- 12 lat mieszkał w Australii. Dlaczego postanowił pan wyjechać z Polski?
- Przez trzy lata byłem aktorem Teatru Pantomimy we Wrocławiu, gdzie poznałem mojego mistrza - Henryka Tomaszewskiego. Bardzo cenię i miło wspominam ten okres, bo wiele się wtedy nauczyłem. Zjeździliśmy z naszymi przedstawieniami niemal całą Europę. Te podróże były dla mnie czymś niesamowitym. Pomału zacząłem odkrywać świat. Tymczasem w Polsce nagle całkowicie załamało się zapotrzebowanie na sztukę. Wyjechałem w 1986 roku.
- Dlaczego wybrał pan Australię?
- Zawsze marzyłem o egzotyce - pociągała mnie w kobietach, w językach, w przyrodzie.... Gdy byłem chłopcem, czytałem książki Alfreda Szklarskiego - "Tomka w krainie kangurów" i inne - i chciałem kiedyś doświadczyć tej egzotyki na własnej skórze.
Kiedy w Polsce były tylko puste półki sklepowe i walka o podstawowe produkty, o Australii mówiło się jako o kraju mlekiem i miodem płynącym.
- Jak pan się dostał do Australii? Przecież nie można było wtedy swobodnie podróżować.
- Wyjechaliśmy z teatrem na festiwal do Jerozolimy. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Rzymie. Prosiłem, żebyśmy zostali tam kilka dni. Następnego dnia rano wziąłem walizkę, pożegnałem się z kolegami i udałem się do obozu uchodźców. Nie mogłem tylko spojrzeć w oczy Tomaszewskiemu. Napisałem do niego list, kiedy już trafiłem do obozu.
- Jak długo był pan w obozie dla uchodźców?
- Dwa tygodnie, a potem przez rok mieszkałem w hotelach obozowych w Rzymie. Zaliczyłem cztery pory roku w tym wspaniałym, wiecznym mieście. Podczas pobytu w obozie zarejestrowałem się w organizacji WCC, która w porozumieniu z ambasadami organizowała tak zwane wyjazdy docelowe. Przeprowadzono ze mną wywiad, żeby sprawdzić, czy się nadaję. Pewna pani zapytała mnie wtedy, do jakiego miasta chciałbym polecieć. Odparłem, że chętnie rzuciłbym torbę w Sydney i powiedział: "Tu jest mój dom". Zrobiło to na niej ogromne wrażenie. I stało się - trafiłem do Sydney.
Oglądam teraz czasami w telewizji "Wielkie ucieczki". Patrzę na ten serial z sentymentem.
- Jak pan wspomina pierwsze dni w Australii?
- Nie spodziewałem się takiego przyjęcia! Zaprowadzili mnie za rączkę do kolejnego obozu, ale tylko po to, bym mógł się tam "technicznie" przygotować do życia w Australii. Darmowe kursy językowe, podstawowe czynności administracyjne. Potem dostałem mieszkanie, kartę do bankomatu, numer telefonu, nową pościel, lodówkę, komplet garnków, talerzy, sztućców i jakieś ubrania z Saint Vincent De Paul, parę bonów na jedzenie i pracę. Spełnili wszystkie obietnice, które mi złożyli. Powiedzieli, że po dwóch latach dostanę obywatelstwo i dostałem.
- Czym pan się zajmował w Australii?
- Czego ja tam nie robiłem! Malowałem ściany, jeździłem taksówką, długo pracowałem w Sydney Opera House, ale nie jako aktor, tylko maszynista sceniczny. Po kilku latach zdecydowałem się na naukę w Sydney Catholic University, gdzie uzyskałem dyplom nauczyciela języka angielskiego. Dzięki temu mogłem mniej jeździć taksówką, a więcej uczyć. Oczywiście znajomość języka wykorzystywałem również w filmie i teatrze. Wiele się w Australii nauczyłem - przede wszystkim pokory i innego spojrzenia na aktorstwo.
Na jednej z pierwszych lekcji angielskiego nauczycielka zapytała mnie, czym się do tej pory zajmowałem zawodowo, gdzie pracowałem. Powiedziałem, że byłem aktorem w teatrze. Patrzyła na mnie z niedowierzaniem i zapytała jeszcze raz, z czego się utrzymywałem. A kiedy powiedziałem, że z teatru - zaniemówiła. Myślała, że nie rozumiem pytania. Kiedy już do niej dotarło, co mówię, powiedziała mi, że mieszkając w Australii, muszę sobie zdać sprawę, że aktorstwo będzie tylko moim hobby.
- A co z aktorstwem?
- Znalazłem sobie agencję aktorską przy tamtejszej szkole filmowej - Australian Film, Television & Radio School, którą zresztą zakładał nasz profesor Jerzy Toeplitz. Zagrałem w paru dyplomach studenckich, kilku epizodach w serialach, ale przede wszystkim starałem się jak najczęściej pojawiać na scenie. Prowadziłem zajęcia aktorskie zakończone dyplomowym przedstawieniem na wydziale aktorskim przy Nepean University. Napisałem kilka scenariuszy, w tym jedną sztukę teatralną o ostatnim dniu życia wielkiego kompozytora niemieckiego, urodzonego we Wrocławiu, Jerzego Fryderyka Hendla. W pewnym momencie założyłem własny teatr, Sydney Mosaic Theatre. Wyprodukowaliśmy tam cztery spektakle. Oczywiście wszystko własnym sumptem - szukaliśmy sponsorów, dokładaliśmy z własnych kieszeni.
- Kiedy i dlaczego wrócił pan do Polski?
- Wróciłem w 1998 roku. Pod koniec października skończył mi się kontrakt w teatrze, w którym przez pół roku grałem króla w sztuce Toma Stopparda "Rozenkrantz i Guilderstern nie żyją". Wtedy zaczyna się tam lato i sezon ogórkowy dla aktorów. Czekały mnie spokojniejsze czasy albo wypad do Polski. Przyjechałem do kraju 28 października, a 1 listopada byłem już aktorem Teatru Polskiego we Wrocławiu.
- Jest pan żonaty?
- Nie, ale pewnie niedługo będę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!