Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czarnobyl: Jednego dnia, tuż przed 1 Maja, umarło miasto

Piotr Kawałek [email protected]
Portrety władz w magazynie domu kultury Energetyk, przygotowane specjalnie na pierwszomajowy pochód.
Portrety władz w magazynie domu kultury Energetyk, przygotowane specjalnie na pierwszomajowy pochód. Fot. Piotr Kawałek
Zaledwie 16 lat trwało szczęśliwe życie Prypeci, nowoczesnego miasta marzeń w Kraju Rad. Dla radzieckiego społeczeństwa było rajem na ziemi. Ale w mieście była elektrownia atomowa, znana jako czarnobylska.

W ostatnich dniach kwietnia 1986 roku Prypeć żyła przygotowaniami do obchodów święta 1 Maja. Niemal wszystko było przygotowane na ostatni guzik. Młodzież ćwiczyła występy artystyczne, transparenty i portrety czekały w magazynie domu kultury Energetyk. Ulice już przystrojone. Ludzie wysyłali sobie tradycyjne widokówki z życzeniami świątecznymi. Pogoda była piękna tego roku. Mieszkańcy najnowocześniejszego w ZSRR miasta już planowali świąteczny wypoczynek.

Prypeć - miasto marzeń
Prypeć nazwę wzięło od malowniczej rzeki przepływającej w pobliżu miasta. Miasto jest położone około 20 km od miejscowości Czarnobyl i 3 km od elektrowni atomowej. W Prypeci mieszkali pracownicy powstającego potężnego kompleksu energetycznego. Miasto wybudowano dosłownie od podstaw na łąkach i nieużytkach Ukrainy, która wówczas była jedną z republik ZSRR. Miało to być najnowocześniejsze miasto w kraju ze wszystkimi wygodami dla mieszkańców. Było doskonale rozplanowane, w centrum skupiało się życie towarzyskie i kulturalne. Ulice i chodniki były szerokie, sklepy - supermakrety doskonale zaopatrzone, co było ewenementem w tamtych czasach. Mieszkańcy mieli do dyspozycji dom kultury Energetyk, kino i teatr Prometeusz, a nawet własne wesołe miasteczko, które miało być uroczyście otwarte w święto 1 Maja 1986 roku. Do tego trzeba doliczyć szkołę muzyczną z salą koncertową z kilkuset miejscami, nowoczesny kompleks pływalni, restauracje, przystanie wodne ze sprzętem pływającym, przychodnię, szpital, przedszkole, żłobek oraz hotel Polesie dla odwiedzających miasto gości. Prypeć przypominała nieco nasze betonowe osiedla z lat 70. i 80., jednak jakby w lepszym wydaniu. Mimo betonu było bardzo dużo zieleni. Budynki miały ciekawe elewacje, niektóre z mozaiki i z kolorowymi malowidłami. Miasto ze wszystkich stron otaczały lasy. Nie było dymiących kominów fabryk czy hałaśliwych zakładów pracy. Prypeć zasilała czysta ekologicznie energia
z elektrowni atomowej.

Awaria w bloku nr 4
25 kwietnia w nocy w najnowocześniejszym bloku czwartym elektrowni (blok 5 i 6 były w tym czasie jeszcze w budowie) przeprowadzano planowany eksperyment. Chodziło o to, aby sprawdzić, jak się zachowa elektrownia podczas poważnej awarii bez działających systemów zabezpieczających. Była to pierwsza taka próba. I ostatnia. Reaktor nagle przestał reagować na to, co robi załoga. W tym momencie należało przerwać eksperyment i wygasić reaktor na 24 godziny. Polegało to na cał-kowitym opuszczeniu do niego grafitowych prętów regulacyjnych. Gdy były wysuwane, moc rosła. Nie chciano jednak opóźnień i kontynuowano eksperyment. O godzinie 1.24 pompy tłoczące wodę chłodzącą reaktor przestały działać. Moc rosła w niekontrolowany sposób. Dopiero wtedy zdecydowano o zrzuceniu do reaktora wszystkich prętów regulacyjnych. Było za późno. W wyniku wysokiej temperatury kanały w reaktorze odkształ-ciły się i pręty nie mogły zejść na dół. Dwie minuty później wysokie stężenie wodoru wywołało potężną eksplozję w reaktorze. Wybuchł pożar. Płomienie sięgały ponad 100 metrów w niebo, wyrzucając w przestrzeń tony radioaktywnego materiału. Do atmosfery przedostało się 50 ton radioaktywnego paliwa, które zamieniło się w potężną radioaktywną chmurę cząsteczek.

Ratowali świat i umierali
Strażacy, którzy tego dnia mieli dyżur, nieświadomie przyjmowali potężne dawki promieniowania. Niemal natychmiast były u nich widoczne objawy choroby popromiennej. Umierali po kilku godzinach. Wokół czuć było woń ozonu, w ustach metaliczny posmak. Do akcji wkroczyło wojsko. Reaktor gaszono piaskiem ze śmigłowców. Żaden z ratowników nie miał zabezpieczeń przed promieniowaniem poza... wódką, którą rozdawano jako dobry środek zwalczający skutki napromieniowania. Do szpitali trafiły setki ludzi.
Zmarłych chowano w zbiorowych mogiłach w cynkowych trumnach i zalewano betonem. Po kilkunastu godzinach akcji rozżarzony rdzeń nie był ani trochę ugaszony. Światu groził największy kataklizm w historii, w reaktorze pozostawało wciąż około 100 ton paliwa. Wszyscy obawiali się potężnej eksplozji, do której mogło dojść w każdej chwili. Zmieniono taktykę. Zaczęto kopać podziemny tunel pod elektrownią, aby zasypać rdzeń. Na próżno. Dopiero po kilkunastu dniach udało się stłumić pożar. Do dziś nie wiadomo, ile osób zginęło. Oficjalnie władze mówią o kilkunastu strażakach i pracownikach elektrowni, którzy stracili życie pierwszego dnia. Nie wspomina się tysięcy ochotników, którzy po kilku tygodniach zmarli w męczarniach z powodu promieniowania. Dziś upamiętnia ich pomnik znajdujący się przy drodze w Czarnobylu, z napisem "Tym, którzy ratowali świat."

Ewakuacja.
Przerwane marzenia.
W Prypeci, gdzie mieszkało około 40 tysięcy ludzi, i w sąsiednim mniejszym Czarnobylu świat skończył się 26 kwietnia. Ewakuacja rozpoczęła się dzień później. Nikt nie wiedział, co się naprawdę stało. Ludzie byli przerażeni, myśleli, że to ćwiczenia. Na główny plac Prypeci u wylotu ul. Lenina przyjechało kilkaset autobusów z Kijowa, które miały wywieźć wszystkich mieszkań-ców. Ludzie nie mogli w to uwierzyć. Wciąż żyli nadchodzącymi świętami. Niektórych trzeba było wyprowadzać siłą. Dorobek całego życia musieli zostawić na miejscu, wszystko było napromieniowane. W obrębie 30 km od elektrowni ustalono strefę zakazaną. Łącznie ewakuowano około 100 tysięcy osób. Dla niektórych było już za późno, wkrótce zmarli. Nikt poza wojskiem nie miał prawa tam przebywać.

Prypeć - miasto wymarłe
Miasto do dziś stoi opuszczone. Wciąż jest tam groźne promieniowanie, które ma się utrzymać jeszcze przez 200-300 lat. W niektórych miejscach jest bardzo niskie, lecz w innych przekracza normy o kilkaset procent. Wrażenie jest piorunujące. Opuszczone bloki, puste sklepy, porzucone w pośpiechu przedmioty. 24 lata po tragedii Prypeć wygląda, jakby czas się zatrzymał. W mieszkaniach stoją zmurszałe już meble na próżno czekające na swoich właścicieli, wszędzie porozrzucane zabawki, książki, zeszyty. Na poczcie sterty niewysłanych widokówek, w supermarkecie porozrzucane wózki i gołe lady. Pływalnia bez wody, szkoła bez dzieci. Jedynym znakiem przemijającego czasu jest przyroda, która z roku na rok coraz bardziej okrywa miasto. Roślinność wdziera się w szczeliny bloków i ulic. W mieszkaniach zadomowiły się dzikie zwierzęta. Mieszkańcy zamieszkali w Kijowie lub nowym mieście Sławutycz, zbudowanym specjalnie dla przesiedleńców. Po tragedii władze zdecydowały o przerwaniu projektu elektrowni Czarnobyl, gdzie miało docelowo pracować około stu tysięcy osób.
Dawni mieszkańcy Prypeci raz do roku przyjeżdżają do swojego ukochanego miasta, spotykają się przed betonowym pomnikiem z nazwą miasta, który witał przyjezdnych.
Wygaszanie pozostałych reaktorów trwało do początków XXI wieku. Do dziś pracuje tam kilkadziesiąt osób, które zajmują się likwidacją elektrowni. Zgodnie z ukraińskim prawem w zakazanej strefie człowiek może przebywać nie dłużej niż 90 dni w roku.
Jednocześnie szacuje się, że w Czarnobylu mieszka nielegalnie kilkudziesięciu mieszkańców, najstarszy jest po osiemdziesiątce, najmłodsze dziecko ma pięć lat. Mieszkają z wyboru. Władze kilkakrotnie ich przesiedlały, oferując nowe mieszkania, ale ludzie wciąż wracali. W końcu dano im spokój.

Na weekend do Czarnobyla
Prypeć i Czarnobyl są poradzieckim skansenem coraz chętniej odwiedzanym przez turystów. Biura podróży oferują weekendowe wypady do Prypeci. Po wjeździe w zakazaną strefę turysta otrzymuje mapę i rusza na kilkugodzinną wędrówkę sam lub z przewodnikiem. Obowiązuje zakaz wchodzenia do budynków i zabierania czegokolwiek. Można się poruszać tylko po asfalcie i betonie, bo w ziemi i roślinach promieniowanie jest największe. Powszechnie jednak zakaz jest łamany. Turyści na własne ryzyko penetrują opuszczone domy. Zabierają, co się da
- napromieniowane zabawki, widokówki; to gratka dla kolekcjonerów.
Jedną z atrakcji jest postój przy bloku nr 4, gdzie z powodu promieniowania można być tylko kwadrans. Tymczasem w stołówce opodal wygasłego reaktora, w której żywił się personel elektrowni, wciąż można zjeść obiad. Przed wejściem klienci są skanowani; jeśli są napromieniowani ponad normę, nie mają wstępu do jadalni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!