Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Donbas. Oto furtka, przez którą Putin może uciec z pułapki wojny

OPRAC.:
Grzegorz Kuczyński
Grzegorz Kuczyński
Rosja zgromadziła przy granicach Ukrainy ok. 130 tys. żołnierzy
Rosja zgromadziła przy granicach Ukrainy ok. 130 tys. żołnierzy fot. MIL.RU
W rosyjskiej Dumie leżą dwa projekty uchwały z apelem do prezydenta o uznanie niepodległości tzw. republik ludowych w okupowanej części Donbasu. Kreml zdecyduje się uznać niepodległość „republik ludowych”, jeśli uzna, że nie ma już szans na realizację porozumień mińskich w rosyjskiej interpretacji. Po drugie, jeśli Moskwa uzna, że nie pociągnie to za sobą poważnych sankcji zachodnich. Ale to może być sposób, by uniknąć wojny.

Jednym z pomysłodawców uznania niepodległości tworów okupacyjnych funkcjonujących w Donbasie jest Aleksandr Borodaj, deputowany rządzącej proputinowskiej partii Jedna Rosja. To były „premier” samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej w 2014 roku, obecnie kierujący organizacją weteranów wojennych z Donbasu. - W przypadku uznania niepodległości tych regionów wojna stanie się bezpośrednią koniecznością – powiedział Borodaj. Dodał, że „Rosja musiałaby wtedy wziąć na siebie pewne obowiązki w zakresie bezpieczeństwa”.

Jak widać, motywy ze strony tzw. separatystów są oczywiste. Denis Puszilin, lider tzw. Donieckiej Republiki Ludowej (DRL), ocenił, że do wybuchu wojny na pełną skalę na wschodzie Ukrainy może dojść w każdej chwili, co - jak podkreślił - zmusi siły separatystów do zwrócenia się o pomoc do Rosji. - Polegamy przede wszystkim na sobie, ale nie możemy wykluczyć, że będziemy zmuszeni do zwrócenia się o pomoc do Rosji, jeśli Ukraina, z pomocą krajów zachodnich, przekroczy czerwoną linię - powiedział Puszilin w opublikowanej 7 lutego rozmowie z agencją Reutera. Aleksandr Chodakowskij, jeden z dowódców wojsk separatystów, wezwał Rosję do wysłania do Donbasu 30 tys. żołnierzy, mających wzmocnić pozycję rebeliantów. Oba „armijne korpusy” w Donbasie (1. w Doniecku i 2. w Ługańsku) to łącznie tylko jakieś 32 000 ludzi. Naprzeciw siebie mają 90-100 000 ukraińskich żołnierzy na liczącej ponad 400 km długości linii frontu.

Prowokacja?

Przedstawiciele zachodnich wywiadów ostrzegali w ostatnich tygodniach o możliwości przeprowadzenia przez Rosję operacji „pod fałszywą flagą” na Ukrainie. Wystarczająco krwawy incydent mógłby dać Rosji pretekst do ogłoszenia, że rzekome agresywne działania Ukrainy czynią porozumienia mińskie nieważnymi, nie pozostawiając jej (Rosji) innego wyboru, jak tylko uznać „republiki ludowe” oraz udzielić im jawnej pomocy wojskowej, aby chronić mieszkańców przed dalszą agresją. Zwłaszcza, że mieszkańcy to w większości już obywatele Rosji. O tym, że Rosja kontynuuje wydawanie paszportów mieszkańcom Donbasu, chcąc w ten sposób stworzyć powód do eskalacji pod pozorem „obrony rosyjskich obywateli” - mówił prezydent Wołodymyr Zełenski podczas spotkania z delegacją Kongresu USA w Kijowie 18 stycznia.

Jeszcze w styczniu było oświadczenie Siergieja Szojgu, jakoby jacyś amerykańscy najemnicy przygotowywali prowokację z użyciem broni chemicznej. Później były doniesienia USA o przygotowywaniu przez Moskwę poważnej prowokacji. Kilka dni temu dowódca Milicji Ludowej „DRL”, Eduard Basurin mówił, że w pobliże linii rozgraniczenia ściągnięto „polskich najemników” szkolonych przez brytyjskich instruktorów. Zaś trzy rosyjskie kanały federalne telewizji wyemitowały ostatnio reportaże o rzekomej koncentracji ukraińskiego sprzętu w pobliżu frontu w Donbasie oraz o przybyciu do regionu szpitali wojskowych.

Basurin to znany propagandzista rosyjskiej narracji w Donbasie. W maju 2015 roku z absolutnie poważną miną oświadczył, że „wywiad DRL” wykrył w różnych miastach kontrolowanej przez ukraiński rząd części obwodu donieckiego 1000 żołnierzy z USA i Polski, kompanię wojska z Gruzji, dwie kompanie Czeczenów z batalionu Iczkeria i „batalion z personelem rasy murzyńskiej” we wsi Łastoczkino, uzupełnione „dwoma plutonami ciemnoskórych żołnierzy” we wsi Sławnoje. Całą tę wymyśloną międzynarodówkę wojskową - według oficjalnego raportu Basurina - „na terenie szpitala psychiatrycznego w Jasnobrodiwce” wspierali „ochotnicy z krajów arabskich”, którzy, jego zdaniem, mogli reprezentować Państwo Islamskie.

Jednak żeby przeprowadzić prowokację usprawiedliwiającą oficjalną interwencję wojskową Rosji, najlepiej jednak uznać wcześniej, że okupowana część Donbasu nie jest już częścią Ukrainy, a samodzielnym bytem państwowym proszącym Moskwę o pomoc. Jak słusznie zauważył minister spraw zagranicznych Ukrainy, uznanie przez Rosję samozwańczych republik oznaczałoby jednak w praktyce jej wycofanie się z porozumień mińskich. Jakie znaczenie ma to dla Moskwy? Skoro proces miński zmierza donikąd, Kreml może uznać, że wygodniej będzie uwolnić się od tych ram, które opierają się na założeniu, że obwody doniecki i ługański są, i pozostaną, częścią państwa ukraińskiego. Najwyżsi urzędnicy w Moskwie - wraz ze swoimi pełnomocnikami w Donbasie - oskarżali Kijów o naruszenia, które sygnalizują jego faktyczne wycofanie się z porozumień mińskich, ale argumenty te ograniczały się do sfery retorycznej. Gdyby Rosja uczyniła z tego argumentu oficjalne stanowisko rządu, usunęłaby główną przeszkodę na drodze do uznania niepodległości tych terenów.

„Plan B”?

Uznając „Doniecką Republikę Ludową” i „Ługańską Republikę Ludową”, Rosja stwarza nowe zagrożenia dla Zachodu i Ukrainy oraz zyskuje dodatkowe narzędzie nacisku na Kijów i jego partnerów. Rosyjska dyplomacja może więc założyć, że samo mówienie o uznaniu "republik ludowych" powinno skłonić Zachód do wywarcia presji na Kijów. Oczywiście, ten sam cel ma apel przedstawicieli kierownictwa partii Jedna Rosja do przywódców Rosji o rozpoczęcie dostaw wojskowych dla separatystów w Donbasie.

W sytuacji, gdy negocjacje w sprawie rosyjskich żądań wobec Zachodu utknęły w martwym punkcie, oficjalne uznanie „republik ludowych” pozwoliłoby Putinowi stosunkowo łatwo zmienić status quo na korzyść Rosji bez konieczności angażowania ponad stutysięcznych sił rosyjskich okrążających obecnie Ukrainę. W Dumie już pojawiły się głosy, że mogłoby to być częścią rosyjskiego "planu B" na wypadek niepowodzenia rozmów z Zachodem i Kijowem. Jeśli Rosja chciałaby dać sobie więcej czasu na negocjacje, a jednocześnie zwiększyć presję, aby zmusić Zachód do zaakceptowania przynajmniej części swoich kluczowych stanowisk, to uznanie „republik ludowych” mogłoby zostać uznane na Kremlu za właściwy kolejny krok. Jeśli Ukraina i Zachód poczynią na tym etapie znaczące ustępstwa, Putin będzie mógł ogłosić zwycięstwo w obecnym impasie i wycofać swoje siły, zamiast ryzykować eskalację o nieprzewidywalnych rezultatach. Jeśli po uznaniu przez Rosję „DRL” i „ŁRL” dyplomatyczny impas utrzymałby się, to opcja użycia sił zbrojnych wciąż pozostawałaby w grze.

Putin może odwołać się do scenariusza uznania „republik ludowych” na etapie podejmowania decyzji o dalszych działaniach, wybierając między inwazją a kontynuacją negocjacji. A jeśli wybór padnie na drugą opcję, rosyjskie władze staną przed poważnym problemem wizerunkowym: jak po prężeniu muskułów i stawianiu twardego ultimatum USA i NATO Kreml może zachować twarz? Jak można przedstawić odwrót jako zwycięstwo? Rosjanie, nafaszerowani kremlowską propagandą nie będą zadowoleni, że zamiast wycofania się NATO z zachodnich granic Rosji, Moskwa będzie dyskutować z Zachodem o kwestiach rozmieszczenia rakiet średniego i krótkiego zasięgu, przejrzystości ćwiczeń wojskowych na dużą skalę i zapobieganiu incydentom wojskowym w powietrzu i na morzu, które są mało interesujące i niezrozumiałe dla mas. Potrzebna jest twarda akcja, która pokaże narodowi rosyjskiemu stanowczość Kremla. W takiej sytuacji powtórzenie scenariusza gruzińskiego (w sensie uznania „republik ludowych”) może być dla Kremla całkiem niezłym rozwiązaniem, pozwalającym zachować twarz. Poza tym w Moskwie panuje opinia, że NATO nie przyjmuje państw z problemami terytorialnymi, a Kijów nigdy nie zaakceptuje utraty części Donbasu, tak jak Tbilisi nie pogodziło się z utratą Abchazji i Osetii Południowej. Powstanie więc kolejna bariera na drodze Ukrainy do Sojuszu.

Po drugie, uznanie samozwańczych republik mogłoby wzmocnić wizerunek Putina jako obrońcy narodu rosyjskiego. Wielokrotnie potwierdzał on zaangażowanie państwa rosyjskiego w ochronę Rosjan za granicą, a w wyniku jego wieloletnich starań o rozdanie paszportów mieszkańcom separatystycznych obszarów na Ukrainie, obecnie jest tam około 720 tys. posiadaczy rosyjskich paszportów. Rosja zorganizowała w okupowanym Donbasie wybory do Dumy (jesienią 2021 380 tys. mieszkańców tego obszaru wzięło udział w głosowaniu). Putin stwierdził również w słynnym artykule z lipca 2021 roku, że Ukraińcy i Rosjanie są w rzeczywistości jednym narodem i że Ukraińcy są zakładnikami kontrolowanego przez Zachód rządu, który przekształcił ich kraj w "antyrosyjski projekt". W związku z tym, gdyby „ŁRL” i „DRL” zostały uznane za niepodległe państwa, wówczas Putin osiągnąłby swój cel stworzenia "prorosyjskiej Ukrainy", która akceptuje i celebruje asymilację z większym sąsiadem.

Słabe punkty

Być może największym minusem uznania „republik ludowych” byłby dla Rosji fakt, że straciłaby ona nieodwracalnie możliwość wpływania od wewnątrz na kurs polityki Ukrainy, jaką dają porozumienia mińskie. Choć na razie proces wydaje się beznadziejnie zablokowany, Rosja może zdecydować, że możliwość, iż pewnego dnia Ukraina zostanie zmuszona do wdrożenia porozumień zgodnie z rosyjskim ich rozumieniem, jest warta utrzymania, bez względu na to, jak odległa się wydaje. Z kolei uznanie przez Moskwę tzw. republik zniosłoby wszelkie zobowiązania Ukrainy do nadania regionom specjalnego statusu i dałoby jej przedstawicielom silniejszą pozycję w procesie decyzyjnym, co być może rozwiązałoby im ręce dla zdecydowanego zwrotu w kierunku zachodnim. Ponadto uznanie „ŁRL” i „DRL” nie przybliży Rosji do osiągnięcia innych celów politycznych, które przedstawiła Zachodowi: zakończenia rozszerzania NATO, zniwelowania dotychczasowej obecności Sojuszu w Europie Środkowo-Wschodniej, zapobieżenia rozmieszczeniu broni ofensywnej na obszarach bliskich Rosji, wstrzymania zachodniej pomocy wojskowej dla Ukrainy, a szerzej - wynegocjowania nowej europejskiej architektury bezpieczeństwa, uwzględniającej większą rolę Moskwy.

Co więcej, uznanie „republik ludowych” wiąże się z kosztami ekonomicznymi, a Rosja może nie chcieć przyjąć dodatkowych zobowiązań finansowych. Według raportu International Crisis Group, w 2017 roku ukraińscy urzędnicy szacowali, że Rosja wnosiła 50 procent dochodów budżetowych w „DRL” i 80 procent w „ŁRL”. W ciągu najbliższych trzech lat Rosja planuje podobno wydać 12,4 mld dolarów na wsparcie finansowe dla obszarów zarządzanych przez separatystów. Nie jest to znacząca suma w porównaniu z jej 1,5 bilionem dolarów PKB w 2020 roku, niemniej jednak jest to inwestycja przynosząca straty, które pogłębiają się w miarę zamykania kolejnych fabryk i kopalń węgla oraz nasilania się drenażu mózgów.

Dla Ukrainy decyzja Rosji o uznaniu „republik ludowych” może mieć zarówno pozytywne, jak i negatywne konsekwencje. Z jednej strony, taki ruch byłby równoznaczny z wycofaniem się Moskwy z porozumień mińskich. Ukraina byłaby wolna od bardzo niekorzystnych zobowiązań, które podjęła w dniach ciężkich walk o Debalcewe zimą 2015 roku. Ponadto, taka decyzja Rosji mogłaby pociągnąć za sobą nałożenie na nią dodatkowych sankcji. Ale są i minusy z punktu widzenia Kijowa. Należy pamiętać, że gdy w 2014 roku „republiki ludowe” proklamowały swą „niepodległość”, zapisały w swych „konstytucjach”, że ich terytoria zostały określone granicami, które istniały w dniu ich powstania. A „republiki” zajmują tylko jedną trzecią obwodów donieckiego i ługańskiego. Wniosek? Rościć sobie mogą prawa do zajmowanych obecnie przez ukraińską administrację terenów. To jest oczywiste źródło niestabilności w przyszłości i narzędzie presji Moskwy na Ukrainę.

Na razie Moskwa nie chce zrezygnować z takiego środka nacisku na Kijów, jakim są porozumienia mińskie. Mówi się jednak – o czym pisze „Dzerkało tyżnia” - że Dmitrij Kozak, zastępca szefa rosyjskiej administracji prezydenckiej, nadzorujący m.in. kwestię Donbasu, traci wpływy, a Władisław Surkow podobno znów je zyskuje. Jeśli te informacje są prawdziwe, to rosną też szanse na uznanie przez Rosję "republik ludowych". W 2008 roku to Surkow był ideologiem uznania "niepodległości" Abchazji i Osetii Południowej. Co ważne, drugim krokiem, po uznaniu niepodległości „republik ludowych”, może być zorganizowanie na ich terytorium „referendum” na wzór krymskiego z 2014 roku, w którym mieszkańcy opowiedzą się za włączeniem do Federacji Rosyjskiej.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Donbas. Oto furtka, przez którą Putin może uciec z pułapki wojny - Portal i.pl