Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat chłopca ze Szczecinka. Gdzie się podziała końcówka palca?

(r)
Justyna Beba demonstruje zdjęcie RTG ręki syna po zabiegu w Szczecinie. Widać na nim druty ortopedyczne, na których zrekonstruowano jeden z palców.
Justyna Beba demonstruje zdjęcie RTG ręki syna po zabiegu w Szczecinie. Widać na nim druty ortopedyczne, na których zrekonstruowano jeden z palców. Fot. Rajmund Wełnic
16-letni syn pani Justyny ze Szczecinka poważnie zranił się w rękę tracąc część palca. Zdaniem mamy można byłoby go spróbować uratować, gdyby pracownicy szczecineckiego szpitala zachowali się inaczej.

Do wypadku doszło pod koniec października. 16-letni Arnold pomagał koledze porąbać drewno. Jedno z uderzeń siekierą padło jednak tak niefortunnie, że ostrze uderzyło w dłoń chłopca. Środkowy palec lewej ręki został cały zmiażdżony i wisiał na strzępach skóry i kości, a czubek palca serdecznego - jakieś 2 centymetry - został ucięty. Na miejsce natychmiast wezwano karetkę, ratownicy opatrzyli rękę i zabrali rannego do szpitala.

- Byłam tam po 7 minutach, od chwili, gdy go przyjęli, bo akurat mnie było mnie w domu i o wszystkim zawiadomili mnie znajomi- opowiada Justyna Beba, mama chłopca. Nasza Czytelniczka nie ukrywa, że była śmiertelnie przerażona. Nie wiedziała co się stało, o mało nie zemdlała, gdy zobaczyła syna leżącego na łóżku i izbie przyjęć z obandażowaną dłonią.

- Nikt się w tym czasie synem nie zajmował, po chwili przyszła pielęgniarka, dała nam klucz do windy i powiedziała, abyśmy sami zjechali do pracowni rentgenowskiej w piwnicy i zrobili zdjęcie dłoni - mówi J. Beba. - W kolejce czekały dwie osoby, musieliśmy więc chwilę poczekać, po czym ze zdjęciem na płytce CD wróciliśmy na izbę przyjęć.

Tu pani Justyna usłyszała, że syna trzeba będzie najpewniej zawieźć na specjalistyczny oddział do Szczecina. - Nadal nie widziałam żadnego lekarza, poleciałam więc do domu po dokumentu i w tym czasie przyszedł lekarz, obejrzał rękę i zawyrokował, że najbardziej uszkodzony palec pewnie trzeba będzie amputować - pani Justyna aż się trzęsie na samo wspomnienie.

- Syn się śmiertelnie przeraził, ale zjawił się jakiś młodszy lekarz i powiedział, że może da się palec uratować, dodamy, że ze mną nikt z lekarzy nie rozmawiał. Nasza rozmówczyni dodaje, że końcówkę uciętego palca na miejscu wypadku znalazł jeden z kolegów Arnolda i oddał ratownikom z karetki.

Koniec końców karetka ruszyła do Szczecina do kliniki na Unii Lubelskiej. - Tam najpierw wszyscy byli zdziwieni, bo ponoć nikt ich nie zawiadomił, że jedziemy - mówi J. Beba. - Skierowano nas wreszcie na chirurgię dziecięcą, to pojawiło się 3 lekarzy. Chcieli zobaczyć zdjęcia RTG, ale okazało się, że ich komputer nie mógł odczytać płytki ze szczecineckiego szpitala. Odwiązali rękę i od razu wysłali syna na stół operacyjny.

Jeden z lekarzy spytał się mnie: a gdzie końcówka palca, bo może będzie można ją przyszyć? Byłam totalnie zdziwiona, bo myślałam, że jest wsadzona do opatrunku lub w jakimś opakowaniu, ale nigdzie jej nie było. Nie wiem co się z nią stało, najwyraźniej gdzieś przepadła.

Operacja trwała 4 godziny. Zmiażdżony środkowy palec Arnolda chirurdzy zrekonstruowali zespalając go na specjalnych drutach (czeka go jeszcze długa rehabilitacja, ale pewnie nigdy nie będzie w pełni sprawny). Z palcem serdecznym wiele zrobić się już nie dało. Lekarze wykonali plastykę kikuta, nie mogli spróbować przyszyć końcówki, bo jej nie dostali.

- Nie muszę mówić, jaki to problem dla dorastającego - mówi pani Justyna. I o to ma największy żal do szczecineckich medyków. - Gdzie się podział kawałek palca syna? Dlaczego żaden lekarz ze mną nie porozmawiał, tylko sanitariusz? - pyta się matka.

Doktor Adam Bielicki, prezes szpitala w Szczecinku, zaznacza, że to nie chodził o palce, ale o tzw. paliczek dalszy. - Lekarze nie uznali, że jest szansa na rekonstrukcję paliczka i jego przyszycie, gdyby była taka możliwość na pewno by spróbowali - mówi i dodaje, że chcąc ratować do się da postanowiono wysłać pacjenta na oddział specjalistyczny do Szczecina.

Szef szpitala tłumaczy także, że w izbie przyjęć obowiązuje procedura załatwiania pacjentów ambulatoryjnych, a takim - mimo całego dramatyzmu sytuacji - był nastolatek.

- Izba zgłasza przypadek lekarzowi dyżurnemu, którym może być w trakcie zabiegu, a wtedy trzeba chwilę poczekać - wyjaśnia dr A. Bielicki. - W przypadkach zagrażających życiu lekarz dyżurny pojawia się natychmiast, a gdy nie ma takiej możliwości, to ściągany jest inny lekarz. W tym wypadku czas oczekiwania na lekarza nie był długi, bo nie było zagrożenia życia.

Prezes wyjaśnia także, że w godzinach popołudniowych pracownia RTG załatwia jedynie pilne przypadki.

- W tej sytuacji wszystkie takie były i chłopiec musiał poczekać chwilę na swoją kolej - mówi szef szpitala. - Rozumiem zdenerwowanie rodzica, ale inni pacjenci byli w gorszym stanie i mieli pierwszeństwo. Nasz rozmówca zapewnia, że dochowano dużej staranności zajmując się rannym chłopcem. - Lekarze mogli podjęć próbę rekonstrukcji, ale zdecydowali się odesłać pacjenta w miejsce, gdzie była na to większa szansa - dodaje.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!