Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat w gminie Główczyce. Świńska grypa zabiła Heńka

Magdalena Olechnowicz [email protected]
Józef Zięcik nie może uwierzyć, że Heńka już nie ma.
Józef Zięcik nie może uwierzyć, że Heńka już nie ma. Fot. Kamil Nagórek
Cała Wolinia w gminie Główczyce żyje śmiercią Heńka. Dobry człowiek był. Zdrów jak ryba. Ludzie nie mogą uwierzyć, skąd się w ich wsi ta zaraza wzięła. Słyszeli, że zabija gdzieś w Meksyku. Ale dlaczego u nich, w Wolini.

"25 listopada w słupskim szpitalu zmarł 53-letni mężczyzna. To pierwsza ofiara grypy A/H1N1 w regionie słupskim." - tak brzmiał suchy komunikat. Ale dla mieszkańców Wolini był to ktoś więcej. Bo to był Heniek. A w maleńkiej Wolini wszyscy Heńka znali.

- My tu ciągle tylko o tym mówimy i uwierzyć nie możemy, jak to się mogło stać. To zdrowy chłop był zawsze. I taki dobry człowiek. Zawsze pogadał. I tak się losem drugiego zawsze przejmował. Niedawno przyszedł do mnie do sklepu i pyta: pani Danusiu, co pani taka smutna dzisiaj.... I już go nie ma - mówi Danuta Lawrenc, sprzedawczyni w miejscowym sklepie.

Jak obiecał, to załatwił
W sobotę Heńka pochowano na pobliskim cmentarzu w Stowięcinie. Grób widać z daleka. Wygląda jak ogromna góra kwiatów.
- Tylu ludzi na pogrzebie to ja jeszcze nigdy nie widziałam. Z pół tysiąca chyba było. Cała nasza wieś i jeszcze ludzie z pobliskich wsi przyszli. Bo Heńka wszyscy znali
- mówi Piotr Łyszyk, sąsiad. - Był bardzo życzliwy. Zawsze pomógł, doradził. Nigdy nie odmówił pomocy - dodaje.

Jeszcze rok temu był sołtysem. - I zawsze po stronie ludzi stał. Nie przytakiwał wójtowi, ale zawsze walczył o nasze. Jak się nie mógł w końcu z wójtem zgodzić, to wolał odejść. Bo chciał być w porządku wobec ludzi. Jak obiecał, że załatwi, to załatwiał. Zawsze - mówi pani Danusia ze sklepu.

Przez 18 lat pan Heniek był myśliwym. Sam organizował polowania. Leśniczy Henryk Kropidłowski znał go dobrze, bo często polowali razem.
- Zawsze koleżeński, pracowity, po prostu porządny człowiek. Był gospodarzem łowiska. Zawsze działał zgodnie z prawem - mówi leśniczy.

Żył dobrze z każdym
- A ile młodzieży na pogrzeb przyszło. Miał z nią bardzo dobry kontakt. Chłopcy zawsze mogli na niego liczyć. Zawoził ich na dyskotekę i w nocy przywoził z powrotem, żeby po alkoholu nikt za kierownicę nie siadał. W środku nocy ludzie go budzili, aby chore dziecko do szpitala zawiózł. Nigdy nie odmówił - mówi pani Marzena.
Każdy w Wolini mu coś zawdzięcza.
- Córka moja się buduje, a Heniek nigdy pomocy nie odmówił. I na budowie pomógł i zawsze coś przywiózł, zawiózł, poradził. A zawsze jaki wesoły był. Pożartował, pośmiał się. Nigdy nie dzielił ludzi na lepszych i gorszych. Mądrych i głupich. Z każdym na równi gadał. Żal strasznie, że go nie ma. Nie mogę w to uwierzyć. Był Heniek. I już go nie ma... - wzrusza się przy grobie Józef Zięcik, bliski kolega zmarłego.
Rodzina cierpi

Każdy wie, gdzie pan Henryk mieszkał, wiec bez problemu trafiamy do rodziny. Wszyscy stoją na ganku. Ubrani na czarno.
Jednak niechętnie z nami rozmawiają. Żona zmarłego momentalnie znika za drzwiami mieszkania. Zostają dorosłe już dzieci - syna i córka.
- Niech nas pani zrozumie. Dopiero dwa dni po pogrzebie. Teraz najbardziej nam zależy, żeby mama doszła do siebie i nauczyła się żyć bez ojca. Ona jest strasznie załamana. Cały czas płacze. My zresztą też. Bardzo byliśmy zżyci ze sobą. Ale wiemy, że trzeba żyć dalej - mówi córka.

Syn przyznaje jednak, że ma żal do lekarzy, że tak późno skierowali ojca do szpitala.
- Lekarze w szpitalu w Słupsku powiedzieli wprost, że gdyby trafił na oddział szybciej, to być może by żył - mówi syn.
Tymczasem okazuje się, że zanim pan Henryk trafił do szpitala, przez cztery dni leczył się w domu.

- Źle się poczuł w środę 11 listopada. Mówił do mamy, że go coś rozbiera. Ale że było święto, to do lekarza poszedł w czwartek - opowiada córka.
Być może nie wyleczył poprzedniego przeziębienia. Był jednak organizatorem Hubertusa i pojechał na polowanie w weekend.

- Może i zmarzł, bo wiadomo, że w lesie to zimno. W czwartek, jak poszedł do lekarza rodzinnego w Pobłociu, to ten stwierdził zapalenie płuc i dał antybiotyk. Nie poprawiło się. Na drugi dzień pojechał do lekarza do Lęborka. Myślał, że tam może dostanie skierowanie na prześwietlenie płuc albo do szpitala. Ale tam lekarz stwierdził, ze ojciec ma anginę i powiedział, że nie ma potrzeby ani skierowania, ani badania - mówi córka.

Przez weekend było bardzo źle.
- Tata ciągle gorączkował. Miał blisko 40 stopni. Gorączka nie spadała. W poniedziałek mama poszła z nim do lekarza w Pobłociu jeszcze raz. Wtedy dał skierowanie do szpitala w Słupsku. Ale stan ojca był wtedy krytyczny - mówi córka. - Lekarze od razu powiedzieli, że będą musieli wprowadzić go w stan śpiączki farmakologicznej, bo to jedyna szansa. Walczył dziewięć dni... - kobiecie łamie się głos.

Przegrał.
Miał A/H1N1
Badania potwierdziły u niego obecność wirusa A/H1N1. Cała rodzina została objęta opieką. - Codziennie dzwoniły do nas panie z sanepidu i pytały, jak się czujemy. Nikomu jednak nic nie było - mówi córka.
Przyznaje, że wcześniej o świńskiej grypie niewiele wiedzieli.
- Sami czytaliśmy wszystko w Internecie. Lekarze mówią jednak, że to grypa jak każda inna. A ojca udałoby się może uratować, gdyby trafił do szpitala szybciej - mówi córka.
Na wsi życie toczy się dalej. Choć o Heńku wciąż się mówi.
- My nie możemy zrozumieć, jak on tę świńską grypę złapał. Wcześniej myśmy o niej tylko w telewizji słyszeli. Ale że ona z jakiegoś Meksyku. Skąd się więc w naszej Wolini znalazła? - zastanawiają się ludzie.

Żyją normalnie, choć trochę się boją.
- Heńka wszyscy znali. Jak szedł, to każdemu rękę podał. Zatrzymał się. Pogadał. Bo to taki człowiek do rany przyłóż. Jak Matka Teresa z Kalkuty - mówi pan Józef. - A jak wirusa złapał Heniek, to i każdy inny może - dodaje.
Najbardziej boją się ci, co mają dzieci.

- Wnuczka ma dwa i pół miesiąca. Przez ostatnie dwa tygodnie w ogóle z nią z domu córka nie wychodziła, jak się dowiedziała o świńskiej grypie. Dziś pierwszy raz ją na spacer zabrałyśmy - mówi pani Marzena.
Lekarze jednak zapewniają, że nie ma się co bać. I należy zachowywać się normalnie, choć z większą czujnością przestrzegać zasad higieny.

- Nie trzeba wyjeżdżać za granicę, żeby się zarazić. Ani nawet mieć kontakt z chorym. Jest to wirus, który w tej chwili może być wszędzie. Rozprzestrzenia się jak każda grypa sezonowa. Takie same też są jej objawy. Najważniejsze, aby nie zlekceważyć pierwszych symptomów. Po prostu należy się położyć do łóżka i grypę wygrzać. Jeśli gorączka nie spada, należy zgłosić się do lekarza. Gdy szybko zastosowane zostaną odpowiednie leki, chory wyzdrowieje. Choć to trwa. Takie zapalenie płuc leczy się co najmniej dwa tygodnie - mówi dr Hanna Antonowicz, ordynator oddziału zakaźnego słupskiego szpitala.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!