MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Druga sława

Rozmawiał Kuba Zajkowski
Igor Michalski
Igor Michalski
Popularność przyniosła mu rola Marka Zwolińskiego w "Radiu Romans", kultowym serialu z połowy lat 90. Teraz - dzięki pracy w "M jak miłość" - przeżywa drugą falę sławy.

- Wspomina pan czasem pracę na planie "Radia Romans"?
- Powracam do tamtych chwil z dużym sentymentem i ogromną sympatią. To były pionierskie czasy dla seriali, no i ja byłem wtedy odrobinę młodszy. Zdjęcia powstawały poza Warszawa, co też nadawało temu przedsięwzięciu uroku. Koledzy ze stolicy przyjeżdżali do Gdańska i grali na naszym terenie. Byliśmy pewniejsi siebie. Wtedy to oni musieli poczuć smak ciągłych dojazdów do pracy.
Podejrzewam, że dzięki "Radiu Romans" Ilona Łepkowska, która napisała scenariusz do tego serialu, pomyślała o mnie także, pracując nad "M jak miłość". Zadzwoniła kiedyś i zaproponowała mi rolę ciepłego człowieka po przejściach. Czasami sobie myślę, że Stanisław to Marek Zwoliński z "Radia Romans" po 14 latach doświadczeń (śmiech).

- Zawiązał pan na planie "Radia Romans" przyjaźnie, które przetrwały do dziś?
- Oczywiście! Bardzo często spotykam się z Dorotą Kolak, moją żoną (śmiech). Utrzymuję też stały kontakt z Krzysztofem Stelmaszykiem, Renatą Dancewicz czy Beatą Ścibakówną, która była przecież moją serialową żoną. Niestety, mnie zdradzała Po zdjęciach często chodziliśmy na piwo, rozmawialiśmy.

- Praca na planach seriali wygląda obecnie tak samo, jak przed laty?
- Teraz za wszystkim stoi większa machina producencka. Przez ostatnie 14 lat technika poszła niesamowicie do przodu, zwiększyły się możliwości manipulowania i zmieniania obrazu. Dzięki temu to, co widać na ekranie, jest bardziej wiarygodne. Poza tym fabuły seriali mają teraz o wiele więcej wątków. W "Radiu Romans" akcja skupiała się wokół jednej redakcji radiowej i kilku osób.
Poza tym gdy pracowaliśmy nad tym serialem, nie było jeszcze szaleńczego rytmu, który nas teraz dopada. Obecnie trzeba uważać, żeby nie zachwiać proporcji i nie przekroczyć granicy szaleństwa. Mimo że mam sporo zajęć, staram się utrzymać odpowiedni rytm i zachować higienę. To pozytywnie wpływa na jakość tego, czym się zajmuję.

- Co spotka pana bohatera w nowych odcinkach "M jak miłość"?
- Nie pytam o to scenarzystów, bo strasznie mnie bawi, że nie wiem, co się będzie działo z moją postacią. Ten serial jest jak życie. Spodziewam się pewnych rozwiązań. Ewa (Dominika Figurska - przyp. aut.) wyjechała do Londynu z doktorem Januszem Kotowiczem (Marek Kalita - przyp. aut), Janka (Ewa Wencel - przyp. aut.) wyruszyła z Teodorem (Edward Linde-Lubaszenko - przyp. aut) w podróż do Australii, a ja zostałem. Pewnie nie bez powodu. Może w końcu scenarzyści znajdą także mojemu bohaterowi jakąś kobietę? Nie sądzę, żeby do końca życia był singlem. Taki mężczyzna jest dla kobiet na wagę złota. Mam nadzieję, że Ilona Łepkowska przeczyta ten wywiad i weźmie sobie do serca moje sugestie (śmiech). Jest dużo wolnych kobiet w serialu.

- Ma pan jakieś konkretne typy?
- Nie chciałbym o tym mówić, ale mam swoje sentymenty. Gdyby udało się zrealizować moje zamysły, przewróciłaby się konstrukcja serialu. Mam rozbudowaną wyobraźnię i duży temperament, więc mogłyby dojść do rewolucji. Serial zmieniłby charakter, a Staszek okazałby się kimś zupełnie innym, niż jest.

- To może zostanie pan scenarzystą?
- Myślałem o tym, ale na razie nie mam czasu na dodatkowe zajęcia. Po 27 latach pracy w teatrze zatoczyłem koło. W 1980 roku, zaraz po skończeniu szkoły filmowej w Łodzi, zacząłem pracować w teatrze w Kaliszu. Spotkałem tam między innymi moją żonę. Teraz jestem dyrektorem tego teatru. Podjąłem się tego wyznawania, bo chcę odbudować tamtejszą scenę i dać możliwość pracy zespołowi aktorów.

- W międzyczasie współpracował pan także z Piotrem Rubikiem.
- Byłem narratorem w Tu Es Petrus i Psałterzu Wrześniowym, oratoriach Zbigniewa Książka i Piotra Kubika. To przygoda, która trwa i nie jest pozbawiona dramaturgii. Jakiś czas temu rozeszły się drogi grupy solistów i Piotra Rubika. Przykre, że ten człowiek przypisuje sobie sukces, który jest zasługą całego zespołu. Ale cóż, niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.

- Pracuje pan w kilku miastach. Gdzie pan właściwie mieszka?
- Wszędzie! W Kaliszu, Warszawie, Gdańsku i czasami we Wrocławiu, gdzie moja córka Katarzyna uczy się w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Właśnie zdała na trzeci rok. Wybrała sobie taki zawód, bo nie miała innego wyjścia. Aktorką była moja mama Sabina Mielczarek, aktorami są mój ojciec Stanisław Michalski, brat Jurek i jego żona Beata Michalska-Kowalska, moja małżonka i jej siostra Beata Kolak. Z teatrem związany był także mój teść, przez lata kierownik techniczny Teatru Starego. Gdyby Katarzyna nie została aktorką, to strasznie byśmy się z nią nudzili.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!