Tę wyjątkową gazetę pokazali nam państwo Jadwiga i Jan Knutowie. Za 20 groszy, w poniedziałek 18 września 1939 roku, kupiła ją mama pani Jadwigi w jednym z wileńskich kiosków.
- Miałam wtedy 15 lat, ale ten dzień pamiętam jak dziś. Już 17 września w niedzielę usłyszeliśmy odgłosy strzałów i wybuchów. Pierwsze czołgi z czerwonymi flagami na ulicach Wilna pojawiły się dzień później - opowiada.
Wspomina, że ludzie byli kompletnie zdezorientowani. Część mieszkańców myślała, że to polskie wojsko i nie rozumiała, dlaczego żołnierze rozerwali flagi i zostawili tylko kolor czerwony. Po chwili jednak wszystko stało się jasne: to Sowieci wkroczyli do Polski. Ludzie czytali o tym w gazetach, powtarzali jeden drugiemu. Patrzyli w milczeniu na czołgi i bali się tego, co będzie dalej.
- Nigdy nie zapomnę tej ciszy na ulicach i smutnych twarzy. Ludzi ogarnęło wielkie przygnębienie i rezygnacja. Do tej pory czekaliśmy na Niemców i byliśmy gotowi na obronę miasta. Wierzyliśmy, że na wschodnich terenach Polski uda się ich zatrzymać i odrzucić. Dlatego tak wielkim szokiem dla nas było wkroczenie Rosjan. Nikt się tego nie spodziewał, poczuliśmy się oszukani i zdradzeni - wspomina pani Jadwiga.
Pierwsze dni upłynęły spokojnie. Potem było coraz gorzej. Wszystkiego brakowało, rozpoczął się terror. NKWD rozpoczęło aresztowania, ruszyły masowe wywózki. Rodzinę pani Jadwigi los z początku oszczędził i dopiero po wkroczeniu w 1941 roku Niemców zdarzyła się tragedia: hitlerowcy zabili jej ojca i brata. W 1945 roku, gdy już wiadomo było, że Wilno nie będzie w Polsce, wraz z mamą i resztą rodzeństwa wyjechali na ziemie zachodnie, do Wałcza.
Tu poznała swojego męża z którym w 1949 roku przyjechała do Koszalina, gdzie mieszkają do dzisiaj. Pan Jan przed wojną mieszkał w województwie pomorskim, niedaleko niemieckiej granicy. Ale to Sowieci zabili mu ojca.
- Tata był policjantem i wraz ze swoim oddziałem cofał się przed Niemcami. Dopiero po wielu latach dowiedziałem się, że trafił w ręce sowieckie i został zamordowany w Miednoje - mówi.
Wileńskie "Słowo" z 18 września przywędrowało z rodziną pani Jadwigi do Wałcza. - Nie wiedziałam, że mama zebrała tę gazetę ze sobą. Dopiero po kilku latach na nią natrafiłam. I odtąd cały czas jest z nami. Gdy patrzę na nią, to czas się cofa i widzę siebie, jak stoję z mamą przed kioskiem, a ulicą jadą czołgi. Widzę, jak czytam pierwszą stronę i wiem, że stało się coś strasznego... - dodaje przez łzy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?