Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Franciszek Jasiński 75 lat temu walczył o Kołobrzeg. Potem pokochał to miasto. Przypominamy naszą rozmowę

Iwona Marciniak
Iwona Marciniak
Pułkownik w stanie spoczynku Franciszek Jasiński
Pułkownik w stanie spoczynku Franciszek Jasiński Iwona Marciniak
Okoliczności sprawiły, że dziś po raz pierwszy nie świętujemy publicznie rocznicy zdobycia Kołobrzegu i zaślubin z Bałtykiem. To nie znaczy, że nie pamiętamy o bohaterach tamtych dni. Jesteśmy myślami przy nich. Przypominamy wzruszającą opowieść pana Franciszka Jasińskiego. Gdy rozmawialiśmy z nim o tamtych dniach 1945 roku, był pułkownikiem w stanie spoczynku. Po wojnie zamieszkał w mieście, które sobie wywalczył. Gdy zbliżały się kolejne rocznice, wyciągał z szafy mundur i szedł na spotkania z młodzieżą. Opowiadał tak, że nastolatkowie zamieniali się w słuch, przeżywali autentyczne wzruszenie. Pan Franciszek zmarł 15 lutego 2016 r. Ta rozmowa powstała w marcu 2010 roku.

Urodził się na Wołyniu, w Boruchowie w powiecie Łuckim. Gdy wybuchła wojna miał 14 lat. Widział, jak jego Wołyń zajmują Rosjanie, potem Niemcy. Widział, jak w śmiertelnych wrogów zmieniają się nagle jego ukraińscy przyjaciele. Los rzucił go do radzieckiej partyzantki. Stamtąd, przez czerwonoarmistów, trafił do artylerii 14. Pułku VI Dywizji Piechoty I Armii Wojska Polskiego. Wojnę zakończył w stopniu ogniomistrza.

Bój o Kołobrzeg nazywany jest jedną z najkrwawszych, miejskich bitew II wojny światowej. Jak zapisała się w pana pamięci?

Tu walki rzeczywiście były straszne. Nikt z nas nie spodziewał się, że tylu tu będzie niemieckich żołnierzy. Nie przypuszczaliśmy, że będą się aż tak zaciekle bronić.

Wyobrażał pan sobie to nieznane miasto nad Bałtykiem?

Wiedziałem tylko tyle, że po zdobyciu Kołobrzegu zobaczę morze. Pamiętam, jak szliśmy dzisiejszą ul. VI Dywizji Piechoty. Prowadziłem ogień do białych koszar. Ja je tylko ostrzeliwałem, nie brałem u-działu w bezpośredniej walce. Ci, co ją przeżyli, nigdy jej nie zapomną. Kiedy po wielu dniach koszary zostały zdobyte, żołnierze opowiadali, że znaleźli tam ciała 13 ludzi z naszej siódmej kompanii.W trakcie walk dostali się na teren koszar, ale zostali odcięci. Niemcy wzięli ich do niewoli, oblali czymś łatwopalnym i podpalili. Całą trzynastkę, razem z dowódcą. Leżą na naszym cmentarzu.

A pana oddział? Gdzie było najtrudniej?

W prawdziwe piekło ognia trafiliśmy w śródmieściu. Przemieszczaliśmy się dzisiejszą Lotniczą, potem Łopuskiego. Kiedy doszliśmy do Zygmuntowskiej, zza rzeki, z okolic łaźni (dzisiejszej szkoły muzycznej) ostrzelał nas czołg. Musieliśmy się cofnąć Szpitalną aż do ul. Gierczak. Tam wszystko w koło płonęło. Budynki stały w ogniu, a Niemcy dalej z nich strzelali. W osłonę mojego działa kule tłukły niemiłosiernie. Uspokoiło się dopiero wtedy, gdy w okolice katedry uderzyły katiusze. Nim tam doszliśmy, jeszcze przed mostem na Młyńskiej, ogłuchłem. Kilkadziesiąt metrów ode mnie, wybuchł pocisk artylerii okrętów niemieckich. Straciłem przytomność. Krew poszła z uszu. Jako tako doszedłem do siebie po kilku godzinach i musieliśmy iść dalej. Słuch wracał bardzo powoli. Tam, przy Młyńskiej, gdzie dziś jest rondo, stał dwu- albo trzypiętrowy budynek. Niemcy prowadzili z niego potworny ogień. Pomogła nam go rozwalić dopiero haubica. Wtedy wybiegło z niego pełno Niemców po cywilnemu. Część wyszła na dach. Dalej do nas strzelali, to i my strzelaliśmy do nich. Nie było nawet jak patrzeć, czy aby wszyscy ci cywile mają broń. Silny ostrzał szedł z budynku, w którym dziś jest zakład pogrzebowy Regina. A okazało się, że tam siedziało tylko dwóch Niemców. Mieli mnóstwo amunicji. Jeden siedział przy CKM-ie, drugi na strychu. Pierwszy strzelał, drugi wypatrywał nas z góry i krzyczał temu na dole gdzie ma strzelać.

W mieście były dziesiątki tysięcy cywilów czekających na ewakuację. Jak ich traktowaliście?

Zostawialiśmy ich w spokoju. Trzeba było się zająć tymi, którzy prowadzili ogień. Ale cywile i tak się nas bali, bo propaganda hitlerowska zrobiła swoje. Kiedy już po bitwie szedłem dzisiejszą ul. Morską z moim plutonowym, porządnym Rosjaninem, wyszliśmy przy budynku, w którym musiał być chyba dom starców. Jakaś kobieta ciągnęła na drewnianym wózku może osiemdziesięcioparoletnią babcię. Wyszliśmy prosto na nie. Kiedy ta staruszka nas zobaczyła, na miejscu wyzionęła ducha. Ze strachu. Ale nie zapomnę też, jak staliśmy przy domu przy ul. Trzebiatowskiej, koło dzisiejszej stacji paliw. Budynek nie miał dachu. Tam stanęły nasze moździerze. Obok przychodziła babcia, Niemka, po jajka od swoich kur. Nawet jej kiedyś pomagaliśmy złapać jedną kurę, bo nie dawała rady. Wszystko byłoby dobrze, gdyby raptem, krótko po jej odejściu nie zaczęli nam tych moździerzy Niemcy ostrzeliwać. Stało się jasne, że babcia nas wydała. Gdy przyszła znowu, dowódca ją rozstrzelał.

Ten marzec był bardzo zimny. Jak wytrzymywaliście na takim chłodzie?

Mieliśmy na sobie tylko flanelowe koszule, drelichowe mundury i płaszcze. Mówiliśmy między sobą, że je uszyli z pokrzyw, bo były sztywne, szorstkie i nie dawały ciepła. Kiedy weszliśmy już na ziemie niemieckie, w opuszczonych domach znajdowaliśmy i swetry, i ciepłą bieliznę.

A co w tym czasie jedliście?

Jedzenie nam donosili, gdy się donieść dawało, bo kuchnie szły za nami, a kartofle były przecież wszędzie. Ale też próbowaliśmy sobie radzić sami. Kiedy staliśmy przy dzisiejszej ul. VI Dywizji Piechoty i zdarzyła się chwila spokoju, przyszedł dowódca kompanii i mówi: - Chłopaki, taki głodny jestem, a tu w koło tyle drobiu. Ugotowalibyście jaką kurę A my młodzi, głupi, głodni, zamiast złapać kurę, złapaliśmy wielkiego indora. Zabiliśmy go, oparzyliśmy i zaczęliśmy go gotować. Nie było w czym, to w blaszanej wanience do prania czy kąpania. W piwnicy ułożyliśmy cegły i na nich rozpaliliśmy ogień. Zrobił się z tego straszny dym. Niemcy musieli go zobaczyć i zaczęli pruć do nas z moździerzy. Celowniczy wyskoczył ratować działo i dostał odłamkiem w piętę. Oczywiście o niedogotowanym indyku musieliśmy zapomnieć.

Wojna ukradła panu dzieciństwo, okaleczyła młodość. Ale może przeżył pan jakąś wojenną miłość? Dawało się wyrwać czas na uczucie?

Mnie się to nie zdarzyło. W naszej armii dziewczyn było bardzo mało. Na początku było jeszcze sporo sanitariuszek. Część poległa, część odniosła rany. Zastępowali je zwykli żołnierze. Były też telefonistki, ale zwykle były przy dowództwie batalionu i zwykły żołnierz nie miał do niech dostępu. W naszym batalionie była nawet taka blondynka, dość tęga zresztą. Chodziła z zastępcą dowódcy do spraw politycznych, czyli tzw. politrukiem. Na nas nawet nie patrzyła. Mój kolega z partyzantki, z którym byłem potem w oddziale, Wiktor Jankiewicz, zakochał się za to w jednej z dwóch córek ludzi, którzy dali nam gościnę gdy staliśmy dwie doby we Włocławku. Miała 17 lat. Była ładną czarnulką. Oczu od siebie nie odrywali. Przyrzekali jak najszybsze spotkanie. Ale on zginął niedługo później na Wale Pomorskim. Odprowadzał dwóch jeńców. Niemcom nie przeszkadzało strzelać i do swoich, i to w mundurach. Trafili i jeńców, i Wiktora. Niemcy przeżyli, on zginął. Gdy nie wracał poszedłem go szukać. Znalazłem. Siedział martwy pod drzewem. Nie zginął od tej rany, tylko z wyziębienia.

Wróćmy do Kołobrzegu. Jak pamięta pan koniec bitwy?

Wszyscy, z kilku stron wkroczyliśmy do portu. Było tam mnóstwo cywilów niemieckich. Trwało szaleństwo ewakuacji. Cywile chwytali co się da, żeby dopłynąć do oddalonych od portu okrętów. Potem wyszliśmy na plażę. Trzeba było zobaczyć to morze. Jedni żołnierze pili wodę, inni się myli, jeszcze inni obrzucali piaskiem. Jakoś nikt nie zwracał już uwagi na ostrzał z niemieckich okrętów. Były coraz dalej.

Był pan na uroczystości zaślubin?

Nie, my poszliśmy dalej, na Mrzeżyno.

Po wojnie został pan w wojsku. Na własne życzenie wrócił pan do Kołobrzegu?

Nie. W 1954 r. dowiedziałem się, że dostałem nominację na szefa sztabu 34 pułku artylerii. Ucieszyłem się, ale nie wiedziałem gdzie ten pułk stacjonuje. Kiedy się dowiedziałem, że w Kołobrzegu, pomyślałem: „W te ruiny?!!! Nigdy!!!” Mój przełożony powiedział: „To idź i powiedz to dowódcy”. A jemu się takich rzeczy po prostu nie mówiło. I tak to zamieszkałem w moim, wywalczonym Kołobrzegu.

Dziękuję bardzo za rozmowę

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kolobrzeg.naszemiasto.pl Nasze Miasto