Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gaba Kulka: Jestem fanką science fiction [zdjęcia]

Joanna Krężelewska
- Mam sporo ulubionych filmów i dość trudno jest mi wskazać jeden tytuł - mówi Gaba Kulka.
- Mam sporo ulubionych filmów i dość trudno jest mi wskazać jeden tytuł - mówi Gaba Kulka. Radek Koleśnik
Rozmowa z Gabą Kulką. Jej koncert zainaugurował scenę muzyczną Festiwalu "Młodzi i Film"
Koncert: Gaba Kulka na Młodzi i Film w Koszalinie

Koncert: Gaba Kulka na Młodzi i Film w Koszalinie

- Jesteśmy na festiwalu filmowym "Modzi i Film", zatem - porozmawiajmy o filmach. Ma pani jeden ulubiony?
- Mam sporo ulubionych filmów i dość trudno jest mi wskazać jeden tytuł. Mam za to wielu ulubionych reżyserów. Jestem wielką fanką Wesa Andersona, Jane Campion. Jest kilka pojedynczych filmów, do których chętnie wracam. Jeśli chodzi o Wesa Andersona, to "Genialny klan" widziałam en razy. Jestem ogromną fanką science fiction. Ostatnio podobała mi się "Ex Machina" Alexa Garlanda, który pisał scenariusze dla Danny'ego Boyle'a.

- Garland złożył niejako koledze hołd, bo w tym filmie użył wielu charakterystycznych dla Boyle'a chwytów.
- Film jest wyważony. Widać, że gość pisał scenariusze, bo widz jest przez film przeprowadzony za rączkę. Kiedy na ekranie pojawia się szef korporacji, to od razu, od pierwszej sceny go nie lubisz. To niesamowite, bo przywykliśmy, że kiedy jest jakiś szwarccharakter, to zazwyczaj nie pokazuje wszystkich swoich kart, często nawet w pierwszym odczuciu bywa uroczy, potem dopiero okazuje się być chamem. A w tym filmie od początku facet jest odrażający. Podobają mi się takie drobne rzeczy, ale to chyba z nich składają się nasze ulubione filmy.

- A aktorzy? Jakiś lubi pani szczególnie?
- Mam słabość do aktorów charakterystycznych. Co jakiś czas widzę aktora, którego lubiłam w jakiejś roli i na nowo odżywa mój podziw dla niego. Ostatnio oglądałam serial "Uczciwa kobieta", grał w nim Stephen Rea. Nie widziałam go od dawna w żadnym filmie i przypomniałam sobie, jak uwielbiam to jego mamrotanie pod nosem. Jest genialny!

- Film to nie tylko obraz, ale też muzyka.
- Dla mnie bardzo ważna. Wpływ na to zapewne miał styk muzyki klasycznej i rozrywkowej, który miałam zafundowany od najwcześniejszych lat. Sama słuchałam Michaela Jacksona, The Queen, Madonny, a w domu rozbrzmiewał Mozart, Vivaldi, Bach. Wydaje mi się, ze ten wentyl muzyki poważnej, użytkowej stosowany jest właśnie w filmach. Przykładem są kompozycje Johna Williamsa.

- Pytam, bo dziś wiele osób lubi słuchać, jednocześnie oglądając. Stąd po części popularność youtuba. Ale - coś za coś. Tam jakość muzyki jest kiepska. Nie boli to pani, że ciężka praca w studio umyka gdzieś, deformowana przez głośniki w tablecie czy smartfonie?
- Muzyka staje się wtedy symboliczna. To jakby ksero... ksera muzyki. Zwracam na to uwagę, to dla mnie ważne. Ale trzeba mieć świadomość, ze walka z trendami, z tym w jaki sposób ludzie obcują z kulturą, jest skazana na niepowodzenie. Można próbować być ultrakonsekwentym i usuwać swoją muzykę z youtuba, ale to się nie uda. To, co możemy robić, to uświadamiać, że muzyka realizowana w studio, to mnóstwo dodatkowych danych. Mamy kulturę podporządkowaną obrazkowi. Wiele osób chce mieć do dźwięku dołączone coś, co się rusza, co pobudza nasze zmysły tylko na poziomie uszu. Waham się, jak to ocenić.

- Ale kilka pani wycieczek w stronę obrazu było bardzo ciekawych...
- Udało nam się zrobić na przykład we współpracy z Madsem Hemmingsenem klip do "Wielkiego wrażenia“. Wspaniale wspominam ten proces. Najpierw zebrałam swoje inspiracje teledyskami z konkretnego wycinka tych niskobudżetowych z lat osiemdziesiątych. Wtedy wszystko trzeba było zrobić światłem i maszyną do dymu.

- Słyszę, że to dla pani też świetna zabawa.
- Tak jest. Miałam ubaw przy robieniu teledysku animowanego do "The Escapist". Zrobiłam to z plasteliny, wycinanek, sprzętów domowych, aparatem. Więc czasem warto zmienić na youtube rozdzielczość na tę wyższą.

- Co do jednego jesteśmy zgodne - potrzebujemy dziś być wręcz atakowani różnymi bodźcami. To dlatego sięga pani po czasem egzotyczne instrumentarium, jak na przykład afrykańskie pianino kciukowe?
- To, że to fajnie wygląda, to dla mnie czysty bonus. To atrakcyjne, zabawne, że można zobaczyć instrument, którego się nie zna. Mimo wszystko chodzi mi o dźwięk. Najważniejsze jest brzmienie. Na scenie jest też ważna interakcja, to, że coś się dzieje. Wracając jeszcze do kina - przez rodzaj mediów, z którymi obcujemy na co dzień, w ekrany, w które jesteśmy wklejeni, zauważam, że często słuchacze mają syndrom ekranu. Nie mam pretensji, ale dostrzegam, że zachowanie niektórych ludzi dowodzi, że nie mają świadomości, że oni są dla nas tak samo widoczni i słyszalni, jak my dla nich. I nie wynika to z braku ogłady, ale z tego, że ludzie przywykli, iż dzieli nas ekran. A na koncercie tego szczelnego izolatora nie ma. Czasem w sumie to dobre, bo dla mnie odbiór, niejako odczuwanie publiczności jest ważne.

- Filmy, filmy... W Koszalinie debiutują reżyserzy, a pani była podobno najczęściej, najbardziej odkrywaną artystką. Może to sposób - odkrywać Gabę Kulkę wciąż na nowo. A tych kolejnych oblicz już pokazała pani tak wiele. Słuchacze czekają na kolejne?
- Wydaje mi się, że tak. I to sytuacja komfortowa, której każdy twórca chyba sobie życzy. Mieć odbiorcę, który nie spodziewa się ciągle tych samych rzeczy, ale który też nie boi się wyrażać swoich preferencji. To zdrowe, że ludzie przychodzą do mnie i mówią: "Out" to twoja najlepsza płyta, moja ukochana. Nauczyłam się przyjmować to jako komplement, a nie burzyć się, że to nie ta ostatnia płyta jest najlepsza, pytać - a dlaczego mój obecny etap rozwoju nie jest najbardziej atrakcyjnym, uważam to za bezczelność! (śmiech) Ta sytuacja to efekt ostatnich pięciu, sześciu lat, kiedy po pierwszym, już tym rynkowym debiucie, płycie "Hat, Rabbit", która zrobiła więcej szumu wokół mnie, niż wszystko, co do tamtej pory zrobiłam, kiedy nagrałam z kilkoma ekipami szereg kompletnie różnych albumów.

- Był refleksyjny "The Saintbox", była Baaba Kulka, był "Sleepwalk".
- Wydaje mi się, że osoby, które czuły się skonfundowane tym, straciły zainteresowanie moją osobą. Osoby, które pozostały przy tym, co robię, dotrwali do "The Escapist", mogą dostrzec, jak się różni od "Hat, Rabbit", jak jest różna, ale też jak czerpie z tych poszczególnych estetyk. Jak z nich organicznie czerpie.

- Na koniec - nie mogę nie zapytać o bodaj najsłynniejszą łazienkę artystki. Czy wciąż w niej trzyma pani statuetki i nagrody? Nie brak miejsca na półce?
- Oj nie ma ich aż tak wiele! (śmiech) Mam, mam. Mój mąż ma bardziej sportowe hobby i co rusz mniejszej lub większej urody pucharek dołączy do kolekcji.

- A jaka to dyscyplina?
- Szermierka. To wszystko jest mniej więcej tak samo ładne, więc miejsce dla nagród mamy wspólne.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!