Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gabinet Bogurscy: Rodzina to fundament, na którym zbudowana jest klinika

Joanna Boroń
Joanna Boroń
Firmy rodzinne, z których uczyniliśmy bohaterów tego wydania MMTrendy,  to te przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Firmy rodzinne, z których uczyniliśmy bohaterów tego wydania MMTrendy, to te przekazywane z pokolenia na pokolenie. Alla Boroń
Firmy rodzinne, z których uczyniliśmy bohaterów tego wydania MMTrendy, to te przekazywane z pokolenia na pokolenie. Albo takie, w których stworzenie i prowadzenie zaangażowana jest rodzina. Pod tym określeniem kryć się mogą też firmy, w których właścicielom udało się stworzyć wyjątkową więź z pracownikami, podobną do relacji w dobrze funkcjonującej, szczęśliwej rodzinie. Klinika Bogurscy pasuje do każdej z tych definicji.

Z ojca na syna

Marcin Bogurski mówi z uśmiechem, że stomatologiem został, bo nie miał wyboru. Od dziecka wychowywał się, obserwując przy pracy swojego ojca, który wtedy był stomatologiem w małym podkoszalińskim Będzinie. Mieszkał z rodzicami nad ośrodkiem zdrowia. Był w nim częstym gościem. Śmieje się, że jego tato tak był oddany swoim pacjentom, że jedyną szansą na to, by spędzać z nim więcej czasu, było właśnie towarzyszenie mu przy pracy.

Komentuje, że świat jego ojca, jego oddanie pracy i wyjątkowe relacje, jakie zbudował ze swoimi pacjentami, od dziecka go kształtowały i wyznaczały kierunek jego zawodowego życia.

- Nie czułem się zmuszany do zostania stomatologiem, nie słyszałem słowa „musisz” - wspomina. - Moi rodzice bardzo inteligentnie mnie zainspirowali.

Wybór innej kariery nie miał sensu. To była naturalna droga. I nie ukrywa, że liczy na to, że jego dzieci też nią pójdą. Oczywiście z własnego wyboru.

- Razem z Moniką staramy się postępować z naszymi dziećmi tak, jak moi rodzice. Pokazujemy im plusy tego zawodu. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że w każdym zawodzie można znaleźć też i negatywne strony, w zawodzie, który ja wybrałem, to zdecydowanie jest ilość pracy, a co za tym idzie czasu, który trzeba poświecić pacjentom - wyjaśnia. A plusy? - Przede wszystkim to, że pomaga się ludziom. Są takie momenty, które dają wielką satysfakcję, chwile, dzięki którym uważam, że nie ma lepszej pracy. To, że możemy kogoś uwolnić od bólu albo przywrócić komuś piękny uśmiech i tym samym pewność siebie, jest bezcenne.

Marka, którą przy wielkim wsparciu swojej żony Moniki stworzył Marcin, to Gabinet Bogurscy. W tej nazwie zawiera się nie tylko to, że za firmą kryje się małżeństwo. Jest to też hołd oddany ojcu, któremu Marcin tak wiele zawdzięcza.

Pracował z nim krótko. Wspomina: - Gdy skończyłem studia, bardzo chciałem wrócić do Koszalina i pracować razem z nim. Ale dostałem propozycję zostania na uczelni, której zdaniem mojego taty nie mogłem odrzucić. Mówił, że to moja wielka szansa, że powinienem najpierw się wyedukować. Buntowałem się, naprawdę chciałem wracać. Na szczęście udało nam się wypracować pewien kompromis.

Czytaj MM Trendy > MM Trendy
Przez trzy lata pracowali razem, choć tylko w weekendy. Mówi, że to były czas dla niego bezcenny. - Tato był obok, gdy miałem trudny przypadek, zawsze mogłem liczyć na jego pomoc, mogłem z nim się konsultować, uczyć od niego - opowiada. - Dawało mi to niezwykłe poczucie bezpieczeństwa. Niestety, to trwało krótko. Choroba odebrała mi tatę.

To był moment, w którym Marcin Bogurski musiał podjąć kilka ważnych decyzji. Mógł zostać na uczelni, budować przyszłość w Trójmieście, mógł też na dobre wrócić do Koszalina. Wybrał pośrednie rozwiązanie. Jeszcze przez trzy lata dzielił czas między Koszalin i Trójmiasto, bo zdeterminowany był, by doprowadzić do końca doktorat.

- Dzięki uprzejmości mojej profesor Haliny Tejchman, u której pracowałem, mogłem w czwartki wieczorem wracać do Koszalina i zajmować się pacjentami mojego ojca w piątki, soboty i niedziele - wspomina.

- Ta decyzja motywowana była tym, że, nie ukrywajmy, wynagrodzenia na uczelni były niezwykle skromne. Ale decydująca była oczywiście kwestia naturalnej sukcesji po ojcu, zaopiekowania się jego pacjentami.

Ci pierwsi, odziedziczeni po ojcu, pacjenci to ważna grupa. To im zawdzięcza w dużej mierze swoją zawodową pozycję. Ich wierność i zaufanie pozwoliło mu się rozwijać, bo to ich rekomendacje były najlepszą reklamą. Śmieje się, że dziś trafiają do niego wnuki tych pierwszych pacjentów. Stał się stomatologiem trzech pokoleń.

Dla niego kontakt z pacjentami, którzy pamiętają jego ojca, ma też niezwykłą wartość sentymentalną, bo przywołuje najlepsze wspomnienia. - Choć dziś zajmuję się głównie implantologią i protetyką, to jednak staram się znaleźć dla nich czas, bo niektórzy z nich mówią, że nie wyobrażają sobie, by oddać się w inne ręce - opowiada.

Klinika skrojona na miarę ich ambicji

Wielu lekarzy zaczynało w podobnych warunkach, czyli przejmowało praktyki po rodzicach. Dziś tylko nieliczni osiągnęli to, co Marcin Bogurski. Klinika, którą zbudował razem z żoną, to nowoczesne centrum stomatologiczne. Skala przedsięwzięcia robi wrażenie.

Marcin przyznaje, że jego marzeniem było stworzenie w Koszalinie wyjątkowego gabinetu. Jako absolwent uczelni myślał, że stworzy go z ojcem. Życie napisało inny scenariusz. Dało mu też wielkie wsparcie - partnerkę, która doskonale rozumiała jego ambicje.

Tuż po śmierci ojca wynajmowaną przestrzeń w Inwestprojekcie zamienił na własny gabinet na ulicy Bocznej. Ale szybko zaczęło w nim brakować miejsca. Już razem z żoną dokupili przylegający lokal, ale to nie rozwiązało problemu. Gabinet zaczął zatrudniać dodatkowych lekarzy. Dzisiejsza stomatologia nie jest jednorodną dziedziną, zawiera w sobie wiele specjalizacji. Marcin chciał swoim pacjentom zapewnić najlepszych specjalistów. Musiał więc im stworzyć odpowiednie warunki pracy. Nowoczesny sprzęt też potrzebował przestrzeni.

Monika Bogurska mówi, że pomysł stworzenia kliniki pojawił się w ich rozmowach już kilka lat temu. Rozważali różne opcje. Przyznaje, że Marcina oczekiwania były dużo skromniejsze. Rozważał nawet kupienie domu i dostosowanie do potrzeb nowego gabinetu. Okazało się, że łatwiej będzie wybudować klinikę. Miała mieć powierzchnię 400 metrów kwadratowych, ma... trzy razy tyle. Monika mówi, że z domu wyniosła układanie śmiałych planów. Marcin przyznaje ze śmiechem, że gdyby nie żona, to skala tego przedsięwzięcia rzeczywiście byłaby dużo mniejsza. Ale bardzo się cieszy, że zaufał Monice, bo nowa klinika jest spełnieniem jego marzeń. A reakcje pacjentów są dla niego potwierdzeniem, że ich ciężka praca miała sens.

Przy tworzeniu centrum stomatologicznego tej skali istotna była lokalizacja. Od razu ustalili, że centrum to nie jest dobry wybór, bo pacjenci i pracownicy muszą mieć zapewnione miejsca do parkowania. Rozważali kilka lokalizacji. - Zbiegiem okoliczności udało nam się jednak kupić ziemię przy ulicy Śniadeckich. Dla naszych potrzeb była idealna - komentują.

Do etapu projektowania kliniki podeszli bardzo metodycznie. Wykorzystali swoje doświadczania z funkcjonującego od lat gabinetu. Odwiedzili wiele klinik stomatologicznych w Europie i na świecie. Monika Bogurska śmieje się, że rozmowy z właścicielami innych klinik pozwoliły im uniknąć wielu błędów.

Założenia projektu były jasne. Ich projekt musiał być funkcjonalny, dokładnie skrojony na potrzeby ich rozwijającej się praktyki, musiał być przyjazny pacjentom.

- Zależało nam też na tym, by była to pięknie zaprojektowana i wyposażona przestrzeń - opowiada Monika Bogurska.

O pomoc poprosili trzy firmy architektoniczne. Wybrali Warzecha Studio. Monika wspomina, że pierwszy przygotowany przez nich projekt kliniki był jedynie bazą. - Ale gdy go zobaczyliśmy wiedzieliśmy, że kierunek jest dobry, choć nie do końca oddaje nasz zamysł. W trzeciej wersji ujrzeliśmy naszą klinikę.

Efekty pracy architektów, ekipy budowlanej i dekoratorów spełniły ich oczekiwania. Monika podkreśla, jak ważny był dla niej wizualny aspekt tego przedsięwzięcia. - Zależało nam na tym, by pacjent, wchodząc do nas, nie czuł się, jakby przekraczał drzwi gabinetu, tylko by poczuł się jak w lobby hotelu albo SPA - zdradza. - Reakcje naszych pacjentów są dowodem na to, że to nam się udało. Przyznaję, że niektórzy byli onieśmieleni - śmieje się. - Ta przestrzeń robi wrażenie.

Niewiele jest w Polsce gabinetów, które mają więcej niż pięć stanowisk. Oni zdecydowali się na dziewięć, plus przestrzeń dla medycyny estetycznej, w której przyjmują dwie lekarki oraz kosmetolog. Każde pomieszczenie było starannie przemyślane, w najdrobniejszych szczegółach. Dobrym przykładem są dwa gabinety Marcina Bogurskiego (jeden protetyczny, drugi do chirurgii) przedzielone salą seminaryjną. Taki układ ułatwia prowadzenie szkoleń dla lekarzy.

Budynek ma poziom podziemny, w którym znajduje się część techniczna czy pracowania tomografu albo szatnie, centralna sterylizatornia, czyli to wszystko, co można schować, zyskując uporządkowaną, piękną przestrzeń do pracy.

Poszczególne gabinety są wyposażone w sprzęt z najwyższej półki. Nasi rozmówcy mówią, że tu nie było mowy o żadnych kompromisach. Postawili na najnowocześniejsze rozwiązania. Jedną z sal przeznaczyli do narkoz. Najmłodsi pacjenci oraz ci starsi, którzy wyjątkowo źle znoszą wizyty u stomatologa, będą mogli skorzystać ze znieczulenia gazem rozweselającym albo pełnej narkozy.

Gdy zaczynali projektować klinikę, świat nie słyszał jeszcze o koronawirusie. Jednak budynek, który stworzyli, spełnia wszelkie normy bezpieczeństwa. - Jako lekarze na co dzień żyjemy z patogenami, nauczyliśmy się przed nimi zabezpieczać. Covid zmienił jednak zasady gry, przez to jak bardzo jest zakaźny - mówi Marcin Bogurski. Klinika ma świetny system wentylatorów, który gwarantuje częstszą wymianę powietrza, specjalne urządzenia dezynfekujące pomieszczenia, unity mają system samooczyszczania wewnętrznego. Układ budynku pozwala też na wydzielenie części kliniki, gdyby zaszła taka potrzeba, tylko dla pacjentów covidowych, dzięki kilku wejściom do budynku, systemowi korytarzy i wind.

Klinika funkcjonuje od kilku miesięcy, ale nie jest jeszcze skończonym projektem. Monika nie może się doczekać wiosny, gdy ogrodnicy zagospodarują przestrzeń wokół budynku. Przy ul. Śniadeckich działać też będzie lunchbar Ważka, wymyślony nie tylko na potrzeby załogi i pacjentów. - Razem z mężem lubimy tworzyć - zdradza Monika. I mówi, że Ważka pewnie nie jest ich ostatnim pomysłem.

Załoga jak rodzina

Na początku swojej zawodowej drogi Marcin Bogurski prowadził mały gabinet. Dziś w firmie, którą razem z żoną prowadzą, pracuje około 30 osób. Ludzie, których zaprosili do swojego zespołu, są dla nich ważni. Atmosfera ma wielkie znaczenie, więzi, które się tworzą między załogą, są bezcenne. Gdy ktoś tak bardzo oddaje się pracy, spędza w niej więcej czasu niż w domu, zespół staje się bliski.

Każdy z lekarzy pracuje ze swoją asystentką. To zgrane zespoły w zespole. - Taki układ świetnie się sprawdza - mówi Marcin. - Gwarantuje porozumienie bez słów - śmieje się. - W naszej rodzinnej firmie pracują też rodziny, w sumie trzy małżeństwa. Więzi wytworzone w tych małych grupach przekładają się na większą grupę.

Pracy jest dużo, czasu mało, ale integracja zespołu musi być jednym z priorytetów. - Im większa załoga, tym większe wyzwanie - śmieje się Marcin. Ale jako że małżeństwo Bogurskich wyzwania lubi, to pomysłów im nie brakuje. Wybierają się na wspólne spływy kajakowe, mają coroczne spotkania świąteczne, czasem wyjazdy integracyjne. To też z myślą o załodze powstaje lunchbar, który ma być miejscem, gdzie pracownicy będą mogli chwilę odpocząć, zjeść posiłek, porozmawiać, niekoniecznie o pracy. - Praca powinna być przyjemnością - komentuje Marcin. - Oczywiście wpisane są w nią pewne obowiązki, nie wszystkie przyjemne, ale dzięki dobrym relacjom w zespole wszystkim nam pracuje się lepiej.

To ma oczywiście bezpośredni wpływ na pacjentów. - Jestem pewien, że dzięki temu przyciągamy do siebie ludzi. Nasza serdeczność, otwartość nie jest udawana. Nie dystansujemy się w zespole ani w relacjach z pacjentami - komentuje.

Granica między domem a pracą

Marcin i Monika nie ukrywają, że są perfekcjonistami bardzo oddanymi pracy. - Na szczęście idealnie się uzupełniamy - komentuje Marcin. W ich sytuacji oznacza to, że Monika realizuje ich plany, organizuje życie kliniki, a Marcin skupia się na medycznym aspekcie funkcjonowania Gabinetu Bogurscy.

Ten perfekcjonizm ma swoją cenę. Jest nią brak czasu dla siebie, dla rodziny. Monika przyznaje, że pracują bardzo ciężko, do domu wracają późno. Choć z Marcinem pracują pod jednym adresem, to w pracy męża widuje rzadko. Taki tryb funkcjonowania nauczył ich jednak pełnego wykorzystywania tych nielicznych wolnych godzin czy dni. Uprawiają rodzinnie sporty, podróżują. Ale kluczem do ich rodzinnego życia jest włączanie dzieci w ich zawodowe życie. Marcin wspomina, że sam wychował się atmosferze gabinetu, i tak też wychowują dzieci. 17-letnia córka planuje zostać stomatologiem, 10-letni syn ma jeszcze dużo czasu na podjęcie decyzji, kim chce być w życiu, ale rodzice mają nadzieję, że postanowi razem z nimi budować przyszłość kliniki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera