- W tym sezonie ryb w rzekach jest sporo i chętnych na mięso nie brakuje - mówi Jacek Miron, komendant karlińskiej Straży Miejskiej. A to dla służb mundurowych oznacza więcej pracy, bowiem w okresie tarła ryby łososiowate są pod prawną ochroną. Kłusownikom nie przeszkadza to jednak w wejściu z widłami w gniazdo tarłowe i w zabijaniu. Stąd skoordynowane akcje, w które włączają się przedstawiciele wielu służb, wspólne patrole, wyławianie zastawionych w rzekach sieci, rozstawianie fotopułapek. W ostatniej, przeprowadzonej w gminach Gościno, Dygowo i Karlino, udział wzięli strażnicy miejscy i gminni, Straż Leśna, Straż Graniczna oraz członkowie Społecznej Straży Rybackiej z Białogardu. Podkreślali, że szkody, które kłusownicy wyrządzają w środowisku naturalnym, są potężne.
- Kłusują ryby na przykład „na szarpaka”. To szczególnie drastyczna metoda, bo polega na zahaczaniu ryby w miejscach innych niż okolice pyska. Poranione ryby, które nie zostały wyłowione, zginą - opisuje Bogdan Wędziński.
Dlaczego ludzie kłusują? - Często powtarza się, że nie mają co do garnka włożyć, chcą wykarmić rodzinę. To mit. Znamy wielu kłusowników, bo to często te same osoby. Z dziada pradziada. A najczęściej potrzebują pieniędzy na alkohol - mówi jeden z pograniczników.
Są też ci, którzy działają w wyspecjalizowanych grupach. Stać ich wtedy na zaawansowany technologicznie sprzęt. - Kiedyś agregaty mieli na pontonach, a dziś to urządzenia wielkości małego pudełka - słyszymy. - Kiedy kłusują z ich użyciem, uderzają nie tylko w ryby. Niszczą cały ekosystem w rzece.
Nie jest tajemnicą ta prosta zależność - jest popyt, jest i podaż. Dopóki ktoś kupuje ryby, kłusownicy będą działać. - Ostrzegamy, bowiem kłusownicy sprzedają często chore ryby. Filetują ryby z pleśniawką i takie mięso sprzedają - ostrzega komendant Miron. - Te ryby są już śnięte. Je ręką można z wody wyciągnąć. Nie do końca zbadano, jak pleśniawka może wpłynąć na człowieka. Wystarczy jednak, że ktoś zobaczy, jak to mięso rozpada się w rękach i... na pewno tego nie zje - opisuje Bogdan Wędziński.
Bez sumienia, przebiegli - tacy są kłusownicy. Mundurowi mnożą przykłady. - Potrafią dziecko na skraju lasu postawić, żeby ostrzegało przed patrolem - słyszymy. - Kłusownicy zabijają też dzikie zwierzęta i gdyby ktoś zobaczył, w jaki sposób, na pewno by tego mięsa nie kupił. Choć za całą sarnę liczą sobie... 20 zł - mówi strażnik leśny. Opisuje przypadek koziołka, który wpadł zimą we wnyki. Biegał wokół drzewa, dopóki w zmrożonej ziemi nie wykopał półmetrowej rynny. Drut, którym wnyki przymocowane były do pnia, skracał się z kolejnym okrążeniem. Wykręcał zwierzęciu nogę. Połamał kości w kilku miejscach. Albo ciężarna locha, która wyrywała się dotąd, dopóki nie wyłamała sobie kości ze stawów. - W takich męczarniach giną - kiwa głową pan Bogdan.
Mundurowi od lat prowadzą wojnę z kłusownikami. Pogranicznicy wykorzystują w niej noktowizory, termowizory, strażnicy miejscy - monitoring, Społeczna Straż Rybacka - fotopułapki. Ci ostatni swoją pracę wykonują za darmo. Skąd w nich tyle determinacji? - Kochamy ryby, naturę. Sami jesteśmy wędkarzami i nie możemy zgodzić się, gdy ktoś niszy środowisko. Na te tereny przyjeżdża wiele osób z Polski. Ważne, by mieli do czego przyjeżdżać - podkreślił komendant SSR Białogard Robert Cholewiński. Strażnicy w ciągu 2 miesięcy zatrzymali na gorącym uczynku 16 kłusowników. I kolejni powinni się mieć na baczności. Nigdy nie mogą mieć pewności, że w momencie wyciągania ryb nie są aby w oku kamery albo w pobliskich krzakach nie ukrywa się silna brygada strażników.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?