Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hazardowa pułapka

(ING)
sxc.hu
W Koszalinie istnieje anonimowa grupa hazardzistów, którzy postanowili skończyć z nałogiem. Spotykają się na mityngach.

Krzysztof (na prośbę rozmówcy imię zostało zmienione) z Koszalina, dobrze ubrany trzydziestokilkulatek, swoje początki uzależnienia wiąże z zakładami bukmacherskimi. - To było niewinne. Obstawiałem wynik meczu, potem z piwkiem i chipsami siadałem przed telewizorem i oglądałem mecz - mówi Krzysztof. - Mogłem stracić kilkadziesiąt złotych albo wygrać kilkukrotność tej kwoty. Parę razy straciłem, ale szybko udało mi się wygrać.

Wtedy uważałem się za szczęściarza, kumple też tak o mnie myśleli. Żona mi na początku dopingowała, a wygraną wydawaliśmy razem. Po latach wolałbym nigdy niczego nie wygrać. Może odechciałoby mi się grać. Doszło do tego, że Krzysztof nie oglądał już meczów dla emocji piłkarskich. Liczył się tylko wynik, bo to oznaczało czy zarobił, czy stracił. Z czasem potrzebował większej dawki adrenaliny. Ze względu na pracę często wyjeżdżał do większych miast, a w nich o wizytę w kasynie nie było trudno. Zaczynał grać o małe stawki. - Szybko się wciągnąłem, zwłaszcza że wygrywałem. Stół, kostka, krupier i ta wielka wiara w swoje szczęście, ale i inteligencję. Bo przecież miałem system. Wydawało mi się, że mam nad wszystkim kontrolę. A gdy raz wygrałem równowartość dobrej klasy auta, to poczułem satysfakcję, jakiej nigdy wcześniej nie miałem - opowiada Krzysztof.

- Tylko co z tego,skoro bardzo szybko te pienią- dze przegrałem, bo jak wygrywałem, chciałem więcej i nie odchodziłem od stołu. Jak przegrywałem, to znowu koniecznie chciałem się odegrać i nie było siły, by oderwać mnie od gry. Prowadząc własną działalność gospodarczą, przez długi czas oszukiwałem żonę. Nie przynosiłem wszystkich pieniędzy do domu, miałem też tylko mi znane konto. Dopiero jak zacząłem podbierać ze wspólnych oszczędności, zdarzały mi się dziwne, niezapowiedziane kilkudniowe wyjazdy, tłumaczyłem, że ktoś ukradł mój telefon, że spadł mi drogi zegarek, żona stała się mniej ufna. W końcu hazard wyszedł na jaw, a ja dostałem ultimatum. Grasz dalej - odchodzę. Ja jeszcze w porę się zreflektowałem i potrafiłem wybrać rodzinę. Od roku nie gram, nie mam długów i pracuję, ale wiem, że całe życie będę chorym człowiekiem, że nigdy nie wolno mi zagrać.

Walczę z nałogiem, bo jak każ- demu zdarzają się gorsze dni, a wtedy pierwsza myśl, to wyjazd do kasyna. A tego nie mogę zrobić. Anonimowych hazardzistów, którzy spotykają się co wtorek o godz. 19.15 na mityngach przy ul. Zwycięstwa 168 w Koszalinie (wejście od podwórka), jest kilkunastu. Tworzą grupę wsparcia, wspólnotę osób, które nie chcą wrócić do nałogu. Mityngi są otwarte i w przypadku tej wspólnoty nie obowiązuje rejestracja osób, które w nich uczestniczą.

- Nie oferujemy terapii, nie stawiamy diagnoz, nie podajemy leków. Kilku z nas przeszło taką terapię wcześniej, inni nie - dodaje Krzysztof. - Tu sami dla siebie jesteśmy wsparciem. Wspólne rozmowy, doświadczenia tych o długim stażu "trzeźwości", bardzo pomagają w prozie życia, w której nie ma już tej adrenaliny, tych ogromnych emocji. Jeśli ktoś czuje, że zaczyna mieć problem z hazardem, przyjście na taki mityng może otrzeźwić. Pomoże przerwać drogę na dno, którego większość z nas dotknęła.

Czytaj e-wydanie »

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!