Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hotel Atlantic w Nowych Bielicach jak Atlantyda [wideo, zdjęcia]

Rafał Wolny
Hotel Atlantic w Nowych Bielicach. Alejka prowadząca do, niegdyś najbardziej ekskluzywnego hotelu w regionie, dziś zarasta trawą i chwastami.
Hotel Atlantic w Nowych Bielicach. Alejka prowadząca do, niegdyś najbardziej ekskluzywnego hotelu w regionie, dziś zarasta trawą i chwastami. Rafał Wolny
Miał być powiewem Ameryki w regionie. I jest, przynajmniej wzorem amerykańskich opuszczonych miasteczek czy "hoteli-widm". Mowa o Atlanticu w Nowych Bielicach.
Opuszczony hotel Atlantic w Nowych Bielicach.

Opuszczony hotel Atlantic w Nowych Bielicach

Hotel Atlantic

Hotel Atlantic

Czterogwiazdkowy Atlantic został swego czasu uznany za najnowocześniejszy hotel na środkowym wybrzeżu. Dysponował prawie blisko 90 pokojami - obok "standardowych", miał takie, które były dostosowane do potrzeb niepełnosprawnych, kilkudziesięciometrowe apartamenty czy pokoje biznesowe z całodobową obsługą. Prócz kawiarni i restauracji, goście mieli m.in. do dyspozycji, basen, spa czy siłownię. W hotelu odbywały się konferencje, szkolenia oraz okolicznościowe uroczystości. Został zamknięty pod koniec 2011 r., a część jego wyposażenia zlicytowano.

- To sądy doprowadziły go do takiego stanu - mówi Stanisław Piątek, właściciel.

Charakterystyczny klocek w jaskrawych kolorach znają chyba wszyscy podróżujący krajową "szóstką". Od pewnego czasu o czterogwiazdkowym hotelu jest jednak cicho, dlatego zdecydowaliśmy się sprawdzić w jakim jest stanie.
Już przed wejściem do środka widać, że obiekt został zapomniany przez ludzi, a wewnątrz to wrażenie dodatkowo się potęguje. Gości nie wita już imponujący amerykański orzeł wiszący u szczytu schodów, a gwarny niegdyś hol przytłacza dojmującą ciszą. Jedyne co słyszymy, to echo naszych własnych kroków. Połączone z wszechobecnym na parterze półmrokiem (w budynku wyłączono prąd), przywołuje na myśl opisany piórem Stephena Kinga hotel "Panorama" z powieści "Lśnienie".

Nagle opuszczony
Choć można odnieść wrażenie, że za recepcyjnym kontuarem jeszcze niedawno ktoś uśmiechał się do gości i tylko na chwilę przerwał pracę - recepcjonisty nie ma. Nikt nie urzęduje także w zatopionym w mroku biurze managera hotelu. W barze i restauracji brakuje nie tylko pracowników, ale także śladów dawnej świetności. Ten pierwszy - stylizowany na londyńską kawiarnię, sportretowaną choćby w filmie "Nie ma takiego numeru" - dziś przypomina raczej osiedlową knajpę. Zaniedbanej restauracji bliżej z kolei do GS-owskiej stołówki niż lokalu w czterogwiazdkowym hotelu.

Pootwierane szafki ubraniowe i wiszące na stojaku służbowe uniformy w pokoju socjalnym sugerują, jakoby pracownicy wyszli na przerwę, z której jednak już nigdy nie wrócili. Wyposażenie kuchni ogranicza się zaś do dwóch pustych lodówek, kilku półek oraz pojedynczych naczyń.

Wrażenie opuszczenia rodem z filmowego katastroficznego pogłębia wizyta w każdym kolejnym pomieszczeniu. W hotelowych korytarzach witają nas otwarte drzwi do pokojów. Na łóżkach leżą porozrzucane kołdry i poduszki, na szafkach stoją szklanki do napojów, a gdzieniegdzie nawet telewizory.

Tu i ówdzie z korytarzowych sufitów zwisają kable. Może szykowano się do remontu, bo w basenowej szatni znajdujemy sporo hydraulicznych akcesoriów. Dystrybutory papierowych ręczników w toaletach są pełne, a one same niemal nienaruszone. Poza tym jednak pomieszczenie przypomina istne pobojowisko.

Dzika wyspa nad basenem
Za drzwiami prowadzącymi do basenu usłyszeliśmy szum skrzydeł i świergot ptaków. Uwiły tu sobie gniazdo. Najwyraźniej poczuły się jak nad dzikim akwenem, bo stojąca w niecce woda w niczym nie przypomina basenowego błękitu z hotelowych folderów. Swoją zielenią i zapachem bardziej pasuje do parkowego stawu, którego ceramiczne brzegi zaczął już porastać mech. Dzięki przeszklonym ścianom jest tu jednak przynajmniej jasno.
Podobnie jak na piętrze, gdyż hotelowy dach pełen jest tzw. "świetlików". Poza tym jednak "po staremu" - pokoje pootwierane i wszędzie głucha cisza. Sprzątaczki też najwyraźniej dawno tu nie zaglądały, bo w korytarzach walają się potłuczone lampy, coś na kształt doniczek, a nawet materac. W siłowni zaś - zamiast sprzętu do ćwiczeń - worki z brudną bielizną.

Nie lepiej wyglądają hotelowe "tyły", gdzie znaleźliśmy istne składowisko śmieci - od butelek i papierów, przez wózki sklepowe, aż po zamrażarki i lodówki. Zauważyliśmy też, że nie próżnowali "złomiarze", gdyż drzwi do kotłowni (prawdopodobnie) są wyłamane, a ze środka skradziono wszystko co miało jakąś wartość i dawało się wynieść.
Wójt wierzy w lepszą przyszłość

- Martwi nas taki stan tego budynku, ale nic nie możemy zrobić, bo jest własnością prywatną - rozkłada ręce Marian Hermanowicz, wójt Biesiekierza.

Nie od dziś wiadomo, że właściciel, prowadzący na przełomie wieków nie tylko kompleks z hotelem i pobliską dyskoteką, ale inne rozliczne interesy wpadł w finansowe tarapaty. Część jego majątku została zajęta przez komornika o resztę trwają spory sądowe. Jednym z wierzycieli jest właśnie gmina Biesiekierz, na której terenie działał. - Nie mogę mówić o kwotach z tytułu podatku od nieruchomości, jakie nam zalega, ale był to jeden z bardziej znaczących podatników - podkreśla wójt, który ma nadzieję, że hotel i przyległy do niego kompleks ożyje. - Kiedy tylko pojawia się ktoś zainteresowany tymi obiektami, natychmiast kierujemy go do osób zarządzających. Jesteśmy jak najbardziej zainteresowani tym, by znów powstało tu coś atrakcyjnego - dodaje.

Właściciel obwinia sądy
Na to są jednak małe szanse, o czym przekonuje sam właściciel. - Gdybym tylko mógł, po prostu bym to wysadził, bo tylko same z tym kłopoty - mówi bez ogródek Stanisław Piątek i dodaje, że nie wynikają one z jego winy. - Każdemu zdarza się popełnić błąd i zalegać z jakimiś płatnościami. Tyle że ja już dawno bym wszystko uregulował i dalej rozwijał kompleks, gdyby nie sądy, które na podstawie urojeń i niesprawdzonych roszczeń zablokowały mi majątek. Obecne zaległości narosły w dużym stopniu właśnie z winy sądu. Przez jego działania nie miałem z czego zapłacić, bo pozostałem zamożny już tylko na papierze - żali się.

Jednocześnie zauważa, że stracił nie tylko on, ale i cały region - gmina, miasto, mieszkańcy. - Przecież wiele osób tu pracowało, dużo więcej przyjeżdżało, a pieniądze zostawały. Teraz nikt nic z tego nie ma, a budynki niszczeją i niedługo pozostanie je tylko wyburzyć - mówi.

Sądowe sprawy, o których wspomina ciągną się już blisko dekadę. - Skarżyłem się do prezydenta, premiera, ministra sprawiedliwości, ale pewne układy w Koszalinie są nie do ruszenia - twierdzi, podkreślając jednak, że ostatnio sąd stał się bardziej rzeczowy: - Liczę, że ostatecznie wygram.

Jednocześnie miał wytoczyć skarbowi państwa sprawę o odszkodowanie za bezprawne zajęcie majątku. Problem tylko w tym, że dla jej rozpatrzenia musi wnieść 100 tys. zł (ułamek wartości roszczenia), których, jak mówi, nie ma. - Jestem pewien wygranej i chcę, żeby sąd zwolnił mnie z opłaty, ale boją się to zrobić, bo wiedzą, że po tej sprawie popłynęliby finansowo - kwituje biznesmen.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo