Baner runął obok sklepu monopolowego w pobliżu skrzyżowania ul. Władysława IV i Tadeusza Kutrzeby.
Ogromna konstrukcja opierała się jedynie na płytko wylanym betonowym bloku i nie miała żadnych dodatkowych wzmocnień. - To było zdecydowanie źle posadowione - twierdzi emerytowana inżynier budownictwa, była urzędniczka (nazw. do wiad. red.). - Takie konstrukcje projektuje się z uwzględnieniem bardzo silnych wiatrów, a tutaj zostało to zaniedbane. Ani żadnego zakotwiczenia, ani odciągów, więc nic dziwnego, że w czasie wichury tablica zachowała się jak żagiel i przewróciła.
Częściowo na chodnik. Na szczęście wówczas nikt tamtędy nie przechodził, bo niechybnie by ucierpiał. Przyznają to wszyscy nasi rozmówcy, ale jednocześnie żadna z instytucji nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności za to, co się stało.
- Nie mieliśmy żadnego wpływu na sposób ustawienia baneru, bo teren nie należy do nas, tylko do spółdzielni "Na Skarpie" - podkreśla Robert Grabowski, rzecznik ratusza.
Ta z kolei zobowiązała do tego właściciela tablicy. Do odpowiedzialności za wypadek się nie poczuwa. - Wydajemy pozwolenie, ale nie ingerujemy w konstrukcję. Ustaleniem winnych powinien zająć się nadzór budowlany - wskazuje Marcin Skuza ze spółdzielni "Na Skarpie".
- My się tym nie zajmujemy - komplet dokumentów sprawdza ten, kto wydaje pozwolenie, ale faktycznie nie jest od ich weryfikowania - mówi Bogdan Siudowski, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego. - Odpowiedzialność za bezpieczeństwo konstrukcji ponosi inwestor, który ma dokumenty od projektanta.
Przewrócony baner należy do agencji "ad.Media Consulting". - Przejęliśmy tablicę wraz z kilkudziesięcioma innymi kilka miesięcy temu od firmy City Light. Miała niezbędną dokumentację, więc nie było podstaw, do jakichkolwiek wątpliwości - tłumaczy przedstawiciel firmy i zapewnia, że do końca tygodnia konstrukcja zostanie wzmocniona.
Jednocześnie mężczyzna nie chciał się przedstawić. Ustaliliśmy jednak, że rozmawialiśmy z właścicielem agencji Romanem Biłasem.
KOMENTARZ: Bezpieczeństwo w rękach... dzieci
"To nie ja, to on!" - wykrzykują przedstawiciele wszystkich podmiotów, których przepytaliśmy na okoliczność opisanego wypadku. Nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności choćby za wyjaśnienie jego przyczyn.
Mało tego. Kiedy już ustaliliśmy nazwisko naszego rozmówcy z agencji reklamowej, ten oburzeniem zareagował na zarzut tchórzostwa, uznając, że nie musiał się przedstawiać. Nie musiał, ale standardem jest występowanie z otwartą przyłbicą, a nie chowanie się przed odpowiedzialnością za anonimowym numerem telefonu.
Oczywiście takie wskazywanie palcami innych winnych jest bardziej kulturalne, niż powiedzenie: mamy to w d.... Ale oznacza dokładnie to samo.
Mam nadzieję, że przepytani nie będą musieli udowadniać, że są odpowiedzialni, jeśli dojdzie do podobnego wypadku, w którym ktoś ucierpi.
Rafał Wolny
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?