I w małym, i w dużym. W każdym z nas mieszka dziecko

Czytaj dalej
Fot. Łukasz Capar
Wojciech Lesner

I w małym, i w dużym. W każdym z nas mieszka dziecko

Wojciech Lesner

Zasiadamy do rodzinnego stołu. Najmłodszy wierci się i kręci. Nie w głowie mu rozmowy. Zaraz będzie grał na konsoli, potem pobiegnie na podwórko. Z dzieciństwa korzysta w pełni. Moi starsi rozmówcy twierdzą jednak zgodnie, że dzieckiem jest się przez całe życie.

Piotruś wyskakuje spod stołu i układa się wygodnie na kanapie, dzierżąc w dłoniach smartfona. Rozgrywa ważny mecz, nie ma czasu zapozować do rodzinnego zdjęcia. Daje do zrozumienia, że nie chce po raz kolejny być w gazecie - gdy odwiedziłem go poprzednim razem, szedł na pierwsze w swoim życiu rozpoczęcie roku szkolnego. Relację z tego ważnego dnia przy całej klasie czytała jego pani, dlatego nie ma zamiaru znów znaleźć się na świeczniku. Tym razem jednak nie będzie jedynym bohaterem opowieści. O dzieciństwie bowiem dużo do powiedzenia mają jego siostra Zuzia, mama Kasia, babcia Grażyna i prababcia Teresa.

Gra w Piotrusia

Mała Grażynka wdrapuje się na drzewo i spogląda na starszych kolegów z góry. Zawsze wolała ich towarzystwo, bo byli świetnymi partnerami do gry w siatkówkę. Zaraz rozegrają kolejny mecz na boisku, które od zera zbudowali sami. Wtedy nie było jeszcze orlików, nie mówiąc o nowoczesnych halach sportowych. Minęły lata, a babcia Piotrusia wciąż czuje się dzieckiem - choć w piłkę już nie gra.

- Dzieckiem jest się przez całe życie. Gdy rozmawiam z koleżankami w moim wieku, to każda mówi, że fajnie jest mieć jak najdłużej mamę. Wtedy człowiek cały czas czuje się młody - twierdzi pani Grażyna.

Pani Kasia potakująco kiwa głową. Też czuje się jeszcze dzieckiem, choć jako odpowiedzialny rodzic zerka kątem oka na najmłodszego członka rodziny. A Piotruś, jak na zawołanie, wznosi okrzyk radości. Chyba wygrał ten wirtualny mecz. Już niedługo cieszyć się też będzie z prezentu. W końcu, kiedy rozmawiamy, Dzień Dziecka już za pasem. Pani Kasia nie zdradza, rzecz jasna, co jej dzieci od rodziców dostaną. Pozostałe atrakcje przygotowane dla Piotrusia i Zuzi to jednak nie jest tajemnica.

- Moim dzieciom w tym dniu staram się na śniadanie zrobić to, co lubią, a później na obiad idziemy do McDonalda. Dostają też zawsze jakiś duży prezent. Taki, który sprawi im radość. Raczej nie organizujemy z tej okazji żadnych wyjazdów, tylko celebrujemy w rodzinnym gronie - opowiada. - Zuzia na Dzień Dziecka zawsze miała w szkole jakieś wyjścia z klasą… Piotruś w przedszkolu Dnia Dziecka nie miał... - ucina pani Kasia. - On miał tydzień dziecka! Przez pięć dni dzieci miały jakieś atrakcje - robiły lizaki z czekolady, jeździły na wycieczki do muzeum i kina, przyjeżdżał do nich wóz z pieskami i baseny z kulkami!

- Takich wielkich atrakcji to ja w szkole nie miałam! - wtrąca Zuzia.

Pani Grażyna wspomina, że kiedyś Dzień Dziecka spędzało się przede wszystkim na sportowo. Zawody organizowano w szkołach, ale nawet sami rodzice fundowali swoim pociechom aktywności na świeżym powietrzu.

- Mama organizowała nam różne atrakcje - graliśmy w piłkę, piekliśmy na ognisku kiełbaski, jedliśmy lody - potwierdza pani Kasia. - Mieszkaliśmy na wsi, ale zawsze w ten dzień coś się działo, szczególnie że najczęściej było już ciepło.

- Ten dzień jest tylko i wyłącznie dla moich dzieci - dopowiada pani Grażyna. - Najpierw były to córki, zięciowie dołączyli do tego grona, kiedy zaczęli zwracać się do mnie „mama”!

Gąski, gąski do domu

Nastoletnia Kasia niecierpliwie spogląda na zegarek. Zbliża się godzina 22. Mimo że jej znajomi zaplanowali wieczorne ognisko, ona jest już w drodze do domu. Spieszy się, bo spóźnienie będzie oznaczać karę. Na szczęście w domu stawia się o wyznaczonej godzinie, jest nawet kilka minut przed czasem. Choć niektóre jej koleżanki mogą bawić się do północy, ona sama postanawia nie nadużywać zaufania swojej mamy.

- Kasia dostawała czasem szlabany na wyjścia, ale generalnie była dzieckiem usłuchanym. Jak mówiłam, że ma wrócić o 22, to o tej godzinie wracała. Nieraz dyskutowała ze mną, kłóciła się, że koleżanki mogą spotykać się do późna, a ona nie. Wtedy mówiłam: „jak chcesz, to możesz sobie zamieszkać u tych koleżanek!”. Wolała jednak nasz dom, więc wracała na czas. Kiedy zdarzały się jej spóźnienia, to nakładałam ograniczenie: „następnym razem musisz wrócić do 20!” -wspomina pani Grażyna.

Pani Teresa uprzedza moje pytanie, stwierdzając, że nie przypomina sobie, żeby na swoją córkę kiedykolwiek jakieś kary nakładała. Chwali też wnuczkę, z którą przez pewien czas wspólnie mieszkała.

- Nawet jak Kasia przyjeżdżała do mnie, to zawsze wracała o wyznaczonej porze! - wspomina kobieta.

Teraz szlabanów nie nakłada się już na wyjścia, bo dzieci często trudno jest w ogóle wyciągnąć z domu. Piotruś jednak regularnie odwiedza kolegów na placu zabaw, a Zuzia spotyka się ze znajomymi. Nie oznacza to jednak, że kary zniknęły całkowicie. Okazuje się, że obecnie najdotkliwszą represją dla tych najmłodszych jest… zakaz korzystania z telefonu, telewizora czy konsoli.

- Takie kary są najbardziej efektywne. Już sama perspektywa otrzymania szlabanu sprawia, że dziecko zmienia swoje zachowanie - wyjaśnia pani Kasia. - Dużo kar jednak nie ma, bo często nie ma ich za co dawać!

- Nie przypominam sobie, żebym dostawała od rodziców jakieś kary. Raz tylko mama zabroniła mi oglądać telewizję - potwierdza Zuzia.

Piłka parzy!

Zuzia dostała tablet już w wieku ośmiu lat. Zachwyty nad elektroniczną zabawką minęły jednak tak szybko, jak się pojawiły, i urządzenie wylądowało gdzieś w kącie jej pokoju. Nawet dziś zdecydowanie bardziej woli spędzać czas na dworze lub zaczytywać się w ulubionej lekturze.

Piotrusia natomiast od Xboxa odciągnąć bywa trudno. Telefonu co prawda swojego jeszcze nie ma, ale mobilna rozrywka nie jest mu obca - regularnie drenuje baterię smartfona należącego do mamy.

Nie jest jednak tak, że cały wolny czas spędza przed ekranem - właśnie wychodzi na zajęcia z taekwondo. W perspektywie ma spotkanie z kolegami i wygłupy w sali treningowej, więc o odłożenie telefonu nie trzeba długo go prosić.

- Kiedyś nie było telefonów, więc latało się po drzewach. Uwielbiałam bawić się w chowanego. Chodziliśmy też na spacery nad jezioro. Tak jak moja mama, spędzałam czas na świeżym powietrzu. Robiliśmy biwaki i ogniska - wymienia pani Kasia.

- Brałam udział w typowych dla moich czasów zabawach. Grałam w klasy, w piłkę, bawiliśmy się w podchody… - dodaje pani Grażyna.

- Tata kiedyś wylał za naszą szkołą wodę i zrobił nam lodowisko! Ale jeździliśmy też po stawie, chodziliśmy na sanki. Więcej też było zabaw i dyskotek, a nawet konkursów - na przykład kto zrobi najdłuższą obierkę z jabłka! Do dzisiaj, jak obieram dzieciom jabłka, to myślę o tym konkursie - śmieje się pani Kasia. - Teraz z dziećmi dużo wyjeżdżamy - a to na wieś, do teściowej, a to do znajomych w Bytowie. Nie brakuje też rowerowych wycieczek.

Gra w klasy

Grażyna siedzi do późna i wkuwa na pamięć pół podręcznika. Nie ma innej rady, jeśli chce się mieć dobre stopnie. Na kolanach Kasi spoczywa potężna encyklopedia PWN. Przygotowuje się do ważnego sprawdzianu, musi opracować wszystkie wymagane przez nauczyciela zagadnienia. Towarzyszą jej kredki. Jest wzrokowcem, więc podkreśla nimi notatki. To zdecydowanie ułatwia naukę. Zuzia natomiast wyjmuje z kieszeni telefon i całą historię starożytności ma na małym ekranie. Bez konieczności wertowania opasłych ksiąg i składania częstych wizyt w bibliotece.

- Jak mam sprawdzian z konkretnego działu, to oczywiście muszę zajrzeć do podręcznika. Uważam jednak, że w obecnych czasach zakuwanie nie ma sensu, bo wszystko można sobie wyszukać w internecie. Dziesięć sekund i już wiemy, co trzeba - uważa nastolatka.

- Zuzia jest bardzo zdolną osobą. Mam wrażenie, że ja się uczyłam więcej. Dużo czasu spędzałam na nauce, ale uczyć się lubiłam. Kiedyś wkuwać musieliśmy dosłownie wszystko - wtrąca pani Grażyna.

- Chodziło się do biblioteki, żeby coś wyszukać, czegoś się dowiedzieć. Teraz chodzi się tam tylko po to, żeby za darmo wypożyczyć jakąś fajną powieść. Cała wiedza jest w komórce - dodaje pani Kasia.

Nic jednak nie zastąpi wiedzy przekazywanej przez dobrego nauczyciela, dlatego Zuzia, podobnie jak w przeszłości jej mama i babcia, nie wagaruje. Pani Kasia pokusie uległa tylko raz, kiedy w liceum opuściła lekcję języka niemieckiego. W czasie wagarów spotkała koleżanki swojej mamy, co skutecznie wybiło jej z głowy myśli o kolejnych eskapadach.

Baba jaga patrzy!

W domu zapanowała cisza i spokój. Piotruś z kolegami wariuje na placu zabaw. Nie oznacza to jednak, że pani Kasia w końcu może zrelaksować się po ciężkim dniu i zapomnieć o wszystkich zmartwieniach. Wychodzi na balkon i z filiżanką kawy zasiada na niewielkiej ławeczce. Z siódmego piętra doskonale widać plac zabaw, po którym biega jej syn. Dopiero od niedawna wychodzi na dwór sam, uczy się samodzielności. Pani Kasia jednak zawsze ma na niego oko.

- Kiedyś było mniej tego zamartwiania się o dzieci. Teraz bym nie pomyślała, żeby moje małe wnuki bawiły się same w piaskownicy! Nie wiem, jak to było, że wypuszczałam tak na dwór swoje córki - dziwi się pani Grażyna. - Ale chyba mniej się człowiek wtedy bał. Teraz media za dużo przekazują nam negatywnych informacji. Nie wiem, czy więcej złego się dzieje, czy po prostu łatwiej docierają do nas różne wieści - stwierdza.

Pani Kasia, gdy tylko Zuzia wychodzi z domu, zaczyna odpędzać od siebie czarne myśli: „czy wszystko jest okej?”, „czy nie potrącił jej samochód?”, „czy nikt jej nie napadł?”. Pani Grażyna natomiast, gdy po dłuższej nieobecności wraca w końcu do swojego mieszkania, zawsze zostaje postawiona w ogniu pytań.

- Musiałam walczyć o swoją niezależność, jak zaczęłam mieszkać z mamą! - śmieje się pani Grażyna. - Jak długo mnie nie ma, to pojawiają się pytania: „a o której przyjedziesz?”, „a gdzie byłaś?”, „a czemu tak długo?”.

- Bo każda matka i babcia martwi się o swoje dzieci i wnuki! - rzuca na podsumowanie pani Teresa.

Teresa uwielbiała sport. Uwielbiała się bawić. Miała piękny głos. Kariera śpiewaczki stała przed nią otworem. Chciała chodzić do szkoły, rozwijać talent, spotykać się z koleżankami. Chciała w pełni korzystać z dzieciństwa - tak jak Piotruś. Tak jak Zuzia, Kasia i Grażyna. Ale nie mogła.

- Przeżyłam wojnę. Nie chcę o tym opowiadać… - mówi ze łzami w oczach.

Trudno wspomnieniami wrócić jej do czasów, kiedy dzieciństwo wielu osobom zostało po prostu odebrane. Utraconych chwil beztroski i zabawy pani Teresie nikt nie zwróci. Cieszy się jednak, że ze wszystkich dóbr dzieciństwa mogły korzystać kolejne pokolenia. Grażyna, Kasia, Zuzia, Piotruś - bez względu na to, ile mają lat, są dla niej dziećmi. Bo dzieckiem jest się przez całe życie.

Wojciech Lesner

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.