Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jarosław Wałęsa dla Głosu: O S-6, rybołówstwie i ślubie

Marzena Sutryk [email protected]
Jarosław Wałęsa
Jarosław Wałęsa Radek Koleśnik
Rozmowa z europosłem Jarosławem Wałęsą, który gościł w czwartek w redakcji Głosu Koszalińskiego.

- Jak Pan już wie, rozpoczęliśmy akcję na rzecz budowy drogi S-6, która miałaby połączyć Szczecin z Gdańskiem. Niestety, jesteśmy białą plamą na mapie komunikacyjnej kraju i chcemy to w końcu zmienić. W innych częściach kraju widać postęp, a u nas - stanęliśmy w miejscu.
- I słusznie, bo jak to wygląda? Przyjeżdża inwestor krajowy, czy zagraniczny i pyta: jak wygląda połączenie kolejowe, jak wygląda połączenie drogowe. To podstawa. Bez tego ani rusz.

- Liczymy więc na Pana wsparcie i oczekujemy też, że pomoże nam Pan w promowaniu tej idei wśród parlamentarzystów różnych opcji pochodzących z obu województw. Naszym zamiarem jest m. in., by doprowadzić do powstania specjalnego zespołu parlamentarnego, który doprowadzi do tego, że ta droga powstanie.
- Oczywiście, jak najbardziej, możecie liczyć na moje wsparcie. Już to wcześniej powiedziałem i zapewniam kolejny raz: popieram tę inwestycję i podpisuje się pod nią obiema rękami.

- A jeżeli chodzi o inny bliski nam temat, z racji bliskości Bałtyku i tego, że w regionie mamy wielu rybaków. Jak Pan ocenia obecny stan polskiego rybołówstwa?
- Sytuacja jest dramatyczna. Co ciekawe, dzięki pieniądzom z Unii mamy przetwórstwo na wysokim poziomie, ale jakość naszych kutrów daje wiele do życzenia. Przechodzimy przez kolejny etap reformy. Obecnie zajmujemy się europejskim funduszem morskim i rybackim. Teraz dostaniemy dużo więcej pieniędzy - wcześniej było ich 3,5 mld euro, a teraz ma być aż 6,5 mld euro. I musimy teraz tego pilnować, aby nasi rybacy nie stracili. A fundusz będzie wykorzystywany w wieloraki sposób, m. in. będzie pomagał m. in. w przebranżawianiu, w szkoleniach.

- Rybacy słusznie zauważają, że my zrobiliśmy wszystko, co trzeba, że dostosowaliśmy się do unijnych zaleceń, a inni nie zawsze tak postępują. A w efekcie co mamy? Panują np. rażące dysproporcje, jeżeli chodzi o kontrole.
- To prawda, naszych rybaków kontroluje się bardziej, niż wszystkich innych na Bałtyku razem wziętych. Ale dlaczego tak jest? Nie chcę pokazywać palcem na poprzednią ekipę rządząca w latach 2005 - 2007, ale niektórzy ministrowie ówczesnego Ministerstwa Gospodarki Morskiej zachęcali wręcz do przekraczania limitów. I sami sobie jesteśmy trochę winni.

- Jak Pan ocenia stan nastrojów społecznych w Polsce?
- Nie widzę większych problemów...

- A może jest tak, że żyjąc na co dzień w Brukseli, jest Pan oderwany w pewnym sensie od rzeczywistości, od tego, co się dzieje w kraju?
- W dzisiejszej dobie dostępności do internetu i telewizji satelitarnej oraz wiadomości, które są podawane 24 godziny na dobę, to nie jest problem. Jestem na bieżąco. I porównuję zaangażowanie Polaków z tym, co się dzieje na świecie. W mojej ocenie, jeżeli są jakieś protesty Polaków, to one mają małą skalę. I tutaj, może jesteśmy za mało zaangażowani, może za mało wychodzimy na ulicę?

- Uważa Pan, że Polacy powinni być bardziej aktywni, powinni częściej tłumnie wychodzić na ulicę, by walczyć o swoje? Tak, jak to było przed laty?
- Ja nie mówię o tym, żeby wyjść na ulicę i tam coś załatwiać, bo takie rzeczy robi się przy stole negocjacyjnym. Ulica jest o tyle niebezpieczna, że może doprowadzić do zamieszek. Ale nie odbieram też ludziom prawa do zrzeszania się i demonstrowania w sposób pokojowy swoich potrzeb. W Brukseli, czy Strasburgu nie ma tygodnia, by nie było demonstracji. Przykład naszego posła Zasady, który zajmował się serwisami bagażowymi na lotniskach. Chciał zlikwidować monopole, ale przeszedł straszną drogę, gdy związkowcy byli zwożeni autobusami do Brukseli. I on się nie poddał i osiągnął swoje. Ale to tylko pokazuje, że jeżeli związkowcy chcą i potrafią się zorganizować, to mogą robić też takie rzeczy.

- Ale mówimy też o tym, że frustracja wśród polskiego społeczeństwa rośnie, tak jak poziom ubożenia...
Przykładem na negatywne nastroje może być m. in. powołanie nieformalnego ruchu określanego mianem Platformy Oburzonych, który skupił się wokół obecnego przewodniczącego Solidarności. Czy nie uważa Pan, że ci ludzie wyjdą na ulicę, że grozi nam seria strajków i protestów?

- Nie, nie grozi nam takiego rodzaju przemoc. A to, co robi przewodniczący Duda, to przecież on za to pieniądze bierze. On jest przewodniczącym Solidarności i bierze pieniądze za to, by bronić praw pracowniczych. Czasami populistycznie, może za daleko idzie w tej swojej retoryce, ale to jest jego praca. On został po to wybrany, żeby takie rzeczy robić. Ja nie przyjmuję tego ze zdziwieniem. To wynika z jego funkcji.

- A skoro ludziom żyje się trudno, narzekają na niskie zarobki, to jest to według Pana wystarczający powód, by wyjść na ulicę?
- Jeżeli tak się dzieje, to są od tego układy zbiorowe, negocjacje i rozmowy z pracodawcami - one są konieczne. Wiadomo, że chciałoby się zarabiać więcej. Ale to musi mieć racjonalny sens. Zawsze uważałem, że związkowcy powinni być jak pożyteczna bakteria - nie należy zabijać organizmu, na którym się ta bakteria żywi. Mówię o tym, że wiadomo, że należy bronić praw pracowniczych, i nie mam nic przeciwko temu, by ktoś domagał się większej płacy, ale to musi mieć ręce i nogi. Żeby pracodawca miał racjonalne uzasadnienie: bo efektywność pracy wzrosła, bo wyniki finansowe firmy są lepsze, to wtedy można brać pod uwagę wzrost pensji. A samo domaganie się wyższej płacy dla wyższej płacy, w sytuacji gdy przedsiębiorstwu grozi bankructwo, to nic dobrego nie wróży.

- Płaca, to jedno, ale druga kwestia to praca. Jest problem z pracą dla młodzieży. Spójrzmy na Hiszpanię - tam jest klęska, podobnie dzieje się w innych krajach. Co z tym zrobi Unia Europejska?
- O tym rozmawiamy na każdym posiedzeniu plenarnym w Strasburgu. Bo to jest okropne, co się dzieje.
My narzekamy w Polsce na bezrobocie w tym najmłodszym przedziale wiekowym, a popatrzmy właśnie na Hiszpanię - tam ten wynik jest przerażający. Wydaje mi się, że to kwestia rządów w danym kraju i parlamentów krajowych. Konieczne są inicjatywy, które by zachęcały uczelnie wyższe do współpracy z firmami, z przedstawicielami przemysłu, żeby tworzyć kierunki, po których będzie gwarantowana praca.

- A czy Pana ojciec podziela Pana poglądy polityczne, gospodarcze? Jak wyglądają Wasze relacje - Pan się radzi ojca w sprawach polityki, a ojciec radzi się Pana? Czy każdy robi swoje?
- Każdy przede wszystkim robi swoje. Ale to, że mój ojciec jest bardzo aktywny, ciągle podróżuje, i to że ja pracuję w Brukseli i tam spędzam większość czasu, to sprawia, że my się nie widzimy całymi miesiącami. Ale jak już się spotkamy, to rozmawiamy. Mieliśmy ostatnio burzliwe rozmowy na tematy obyczajowe, ale w kwestiach polityki, czy wolnego rynku, to jesteśmy bardzo zbieżni.

- No właśnie, co do kwestii obyczajowych - było Panu tak zwyczajnie wstyd, za to, co powiedział o homoseksualistach?
- Byłem bardzo zdziwiony, ale też wiem, że czasami słowa mojego ojca wymagają większej analizy. Po mojej rozmowie mój ojciec wyjaśnił, co miał na myśli.

- Jak Pan usłyszał słowa o tym, gdzie jest miejsce homoseksualistów, to chwycił Pan za telefon, zadzwonił i powiedział: coś Ty nagadał?
- Nie, ja nigdy nie rozmawiam z moim ojcem przez telefon, nie cierpię tego, zresztą rzadko rozmawiamy przez telefon, tylko twarzą w twarz. Gdy się spotkaliśmy, to wyraziłem swoje zaniepokojenie. A on mi wyjaśnił, że jemu nie chodziło, żeby kogoś sadzać w ostatniej ławce i tworzyć getta ławkowe, tylko o to, że demokracja rządzi się swoimi prawami, że gdy mówimy o jakiejś mniejszości i jeżeli ona reprezentuje 5% społeczeństwa, to ona nie może żądać, że zawsze i wszędzie będziemy zajmować się ich sprawami. Trzeba szanować prawa mniejszości, ale też nie wolno pozwalać jej wchodzić na głowę z coraz bardziej ekstrawaganckimi pomysłami - i o to chodziło mojemu ojcu. A później wyraził też wolę, że przepisy dotyczące takich relacji powinny być w Polsce wprowadzone.

- A Pan popiera związki partnerskie?
- To przede wszystkim nie jest dla mnie żaden temat. To powinno być załatwione w jakiś sposób, przepisami, które nie będą krzywdziły ludzi. Chodzi o to, żeby pozwalać ludziom się rozwijać, żeby państwo nie doprowadzało do tego, że obywatel czuje się zaszczuty. Państwo ma pomagać swoim obywatelom. Jeżeli widzimy, że w związkach nieformalnych rodzi się 20% dzieci, to może trzeba im pomóc. Jeżeli widzimy, że kochająca osoba nie może odwiedzić kogoś w szpitalu ze względu na swoją płeć, to też powinniśmy jakoś takim obywatelom pomagać.

- A związki małżeńskie osób tej samej płci? Adopcja dzieci przez takie związki?
- Adopcji przez związki tej samej płci - mówię zdecydowane "nie". Ja nie twierdzę, że pary homoseksualne byłyby złymi rodzicami. Ja uważam coś innego, uważam, że dziecko powinno mieć wzorce zarówno od kobiety, jak i mężczyzny - powinno mieć mamę i tatę, aby czerpać z ich wzorców, aby się uczyć, zachowania, relacji między ludźmi. Tak to powinno moim zdaniem wyglądać.

- Na koniec naszej rozmowy gratulujemy zawarcia związku małżeńskiego. Czyżby forma związku partnerskiego się wyczerpała?
- Nie, nie wyczerpała się, ja nie wiem, o czym te kolorowe gazety piszą...

- No właśnie, od lipca zeszłego roku trwa licytacja: był ślub, nie było ślubu. To jak to w końcu jest - był ślub?
(Nasz rozmówca w odpowiedzi pokazał palec, na którym zazwyczaj nosi się obrączkę ślubną - był pusty. )

- A wsiada Pan znowu na motor? Po wypadku zarzekał się Pan, że nigdy więcej...
- Nie wsiadam. Moja narzeczona powiedziała, że mam wybierać: ona albo motor. No to wybrałem. A jeżeli kiedyś mi pozwoli, to wówczas wsiądę.

- Dziękujemy za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!