MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jedna żona, jedno życie, jedna śmierć

Rozmawiał: Krzysztof Ajgel
ROZMOWA z Ireneuszem Krosnym, najsłynniejszym mimem w Polsce

- Potrafi pan mówić?
- Oczywiście. Pantomima to wolny wybór, nie kalectwo (śmiech).

- Ludzie się czasami dziwią, że można z panem porozmawiać?
- Czasem tak, ale to są raczej rzadkie przypadki.

- Coś pan jednak przeniósł ze sceny do życia prywatnego. Ubiera się pan na czarno

- Liczba czarnych koszulek w domu jest zastraszająca, a że szybko tracą kolor i żal je wyrzucać, to jakoś tak wyszło, że ubieram się na czarno. Ale dzięki żonie kupuję od niedawna jasne spodnie! Przekonała mnie, że jednak dobrze coś odmienić.
- Jest pan konserwatystą tylko w sferze ubioru, czy w innych dziedzinach życia także?

- Przychylam się do zasady, którą głoszą Indianie - jedna żona, jedno życie, jedna śmierć (śmiech). A poważnie mówiąc, myślę, że to bardzo ważne, by żyć w stałym związku i tworzyć normalną rodzinę. Psychologowie napisali już opasłe tomy na temat szkód, jakie przynosi zaburzenie, w jakikolwiek sposób, tego układu. Dlatego jak się żenić, to na całe życie. A dzieci - minimum dwójka. Wtedy od małego uczą się, że czasem trzeba ustąpić, posłuchać, zrozumieć potrzeby drugiego człowieka. Jesteśmy z żoną razem już 15 lat, mamy córkę i dwóch synów.

- W jakim wieku są pana dzieci?
- Tak się złożyło, że przychodziły na świat co 4 lata. Asia ma 14, Michał 8 a Mateusz 4 lata.

- No to pewnie czwarte jest już w drodze.
- Na razie przerwa. Ale kto wie, co się wydarzy? Zobaczymy.

- Ma pan dla nich czas?
- Staram się mieć jak najwięcej. Cieszę się, że pan o to pyta. To bardzo ważny temat, bo w dzisiejszych czasach wielu artystów stawia pracę i karierę na pierwszym miejscu, zapominając o tym, że się kiedyś żenili i że zostali ojcami. Trzeba sobie jasno powiedzieć: "Najpierw rodzina, potem praca". Na początku cieszyłem się, że w ogóle mogłem występować, ale potem przyszedł taki moment, że zagrałem 26 przedstawień w miesiącu, czyli byłem cztery dni w domu. Wtedy stwierdziłem, że nie o to mi w życiu chodziło. Dlatego ustaliliśmy z żoną limity - ile dni w miesiącu mogę poświęcić na pracę, żeby rodzina na tym nie ucierpiała. Ten system działa z powodzeniem już od 10 lat. Trzeba uważać, bo łatwo się zapędzić i znaleźć się w ślepym zaułku. Rozwód nie jest wtedy żadnym odkryciem, tylko stwierdzeniem faktu, że się żyje osobno.

- Jakim jest pan ojcem?
- Staram się być jak najlepszym, ale nikt się nie rodzi dobrym ojcem. Nim się zostaje, gdy się w to wkłada dużo serca. Myślę, że najważniejsze jest uświadomienie sobie, że najlepiej się wychowuję dając przykład. I dotyczy to nie tylko mnie i mojej żony, ale też relacji między nami. Poza tym uważam, że od dzieci trzeba wymagać. Podejście, że najmłodsi sami wiedzą, czego im potrzeba, to jednak duża przesada. Rodzice muszą mieć ostatnie zdanie i - niestety - czasem dziecko ukarać. Modne obecnie wychowanie bezstresowe powoduje, że rosną nam zdziczałe, egoistyczne dzieci. Akurat mogę coś o tym powiedzieć, bo moja siostra jest nauczycielką i opiekuje się między innymi dziećmi, które - ze względu na skutki wychowania bezstresowego w prywatnej szkole - zostały przeniesione do zwykłej placówki.

- Pana dzieci oglądają pana w telewizji i teatrze?
- Tak, ale niezbyt często. Mój występ na żywo widziała jedynie córka. Ale to też była nietypowa sytuacja. Obiecałem kiedyś żonie, że jak pierwszy raz będę występował w Ameryce, to ją ze sobą wezmę. Wtedy to był żart, bo taki wyjazd nawet nam się nie śnił. Jednak w końcu przyszedł ten moment i musiałem wywiązać się z obietnicy. Wziąłem wtedy ze sobą żonę i córkę. Tam Asia pierwszy raz widziała mój spektakl na żywo.
Staram się, żeby dzieci traktowały moją pracę jak każdą inną, więc oglądają mnie w telewizji tylko wtedy, gdy przypadkiem trafią na jakiś program z moim udziałem.

- Daje pan prywatne pokazy pantomimy?
- Tak, ale tylko na specjalne okazje. Tak było, gdy w rodzinie był ślub i na urodzinach mojego brata, na które przyjechało dużo znajomych. Jednak zawsze staram się w takich sytuacjach zachować profesjonalizm. Nie ma mowy o półśrodkach. Jeżeli występuję, to musi być jak w teatrze - ustawione światła, kurtyny, muzyka.

- Występuje pan za granicą?
- Tak, i to dosyć często. Pantomima nie ma barier językowych. Jedynie plansze z tytułami poszczególnych scenek są przygotowywane w danym języku. Gdy występowałem w Pekinie, tytuły napisane były po chińsku. Na szczęście na odwrocie tablicy były także po angielsku, więc wiedziałem, co mam grać.

- Ekspresja ciała w krajach Dalekiego Wschodu jest zupełnie inna niż w Europie. Przekłada to się także na pantomimę?
- Rzeczywiście, im dalej na wschód, tym mimowie mają więcej czasu. Byłem kiedyś na Światowym Festiwalu Pantomimy w Korei Południowej i miałem okazję pooglądać tam dużo przedstawień dalekowschodnich mimów. Wszelkie rekordy pobił Japończyk. Najpierw ustawiał światła, co zajęło mu to dokładnie 8,5 godziny! Sam spektakl trwał trochę ponad godzinę, ale gdyby grał go Europejczyk czy Amerykanin, trwałby on 15 minut. Oczywiście wszystko było dopracowane i niezwykle plastyczne, ale w moim odczuciu za długie. Zresztą pytałem potem Koreańczyków i Mongołów, jak odebrali ten spektakl i nawet oni mówili, że był trochę za długi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!