Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy chłop wkroczył na uniwersytety. Rozmowa z dr. Wojciechem Lizakiem

Małgorzata Klimczak
Małgorzata Klimczak
Doktor Wojciech Lizak
Doktor Wojciech Lizak Archiwum GS24/ Sebastian Wołosz
Z dr. Wojciechem Lizakiem, historykiem, autorem książek, w tym najnowszej - „Kakogenika. Wprowadzenie”.

Kiedy mówimy o utracie naszych elit, najczęściej myślimy o stratach poniesionych podczas II wojny światowej, pan w swojej najnowszej książce sięga do I rozbioru Polski.

O utracie elit zaczął decydować czynnik zewnętrzny. Początkowo wszyscy zaborcy, a potem dwóch - niemiecki i rosyjski - przemodelowywali polskie społeczeństwo. Chodziło o destrukcję społeczeństwa, które wyszło z I Rzeczypospolitej. Pierwszym zabiegiem, którego dokonali zaborcy, był podział stanu szlacheckiego. Polska była jedynym w Europie krajem z taką strukturą endemiczną polegającą na tym, że stan szlachecki stanowił 10 procent. W tym stanie szlacheckim 90 proc. stanowiła szlachta, którą nazywano gołotą, a z białoruska - hołotą. To był element, którego bardzo się bali zaborcy. Dlatego 90 proc. tej szlachty pozbawiono przywilejów szlacheckich. Rosjanie po powstaniu listopadowym przez 35 lat robili wszystko, żeby tę grupę społeczną sprowadzić do roli chłopa, a miało to ogromne znaczenie. Po pierwsze nawet drobny szlachcic nie musiał iść do wojska, a jeżeli się weźmie pod uwagę, że pobór do armii rosyjskiej był na 25 lat, to było bardzo dużo. Szlachcic miał prawo wstąpienia do wojska, ale nie przymusu. Po tych zabiegach zaborców szlachta schłopiała. Zaścianek, który znamy z „Nad Niemnem”, z „Pana Tadeusza”, to była grupa, która była nośnikiem I Rzeczypospolitej. Zaborcy tę grupę zlikwidowali. Na Ukrainie ta warstwa prawie całkiem schłopiała, na Białorusi szło to trochę wolniej. To było bardzo wygodne dla zaborcy, a dla ówczesnego społeczeństwa to był szok. Gdybyśmy chcieli porównać to do czasów dzisiejszych, to wyglądało tak, jakby ktoś dzisiaj zlikwidował całą klasę średnią w Niemczech.

Co spowodował brak tej warstwy społecznej?

Po jednej stronie mieliśmy szlachtę, a po drugiej polskojęzyczne chłopstwo, które absolutnie nie poczuwało się do polskości praktycznie aż do czasów wojny polsko-bolszewickiej. Wcześniej nigdy nie było wiadomo, jak chłop się zachowa. Kształtowanie polskiego społeczeństwa po zaborach trwało w zasadzie aż do II wojny światowej, kiedy chłop świadomie wszedł w polskość. Mówi się, że chłopi poszli razem ze szlachtą do powstania styczniowego, ale to nie była całkiem prawda, wręcz przeciwnie, oni często pomagali wojskom carskim, o czym niechętnie się mówi. Poza jednym przypadkiem Bartosza Głowackiego chłopi nigdy nie poszli dobrowolnie z kosą do jakiegokolwiek powstania. Mit kosyniera u Kościuszki był mitem stworzonym dla polonizującego się chłopa, żeby wzbudzić w nim patriotyzm. Mam dużo ikonografii na ten temat i pokazuję, że w powstaniu styczniowym kosy trzymali studenci i uczniowie. Często odwołuję się do Żeromskiego, a u niego jest garstka szlachty, jest trochę oficjalistów i jest chłop, który jest bardzo niechętny polskości. Jeżeli chłopa przerzuci się w prawosławie, to w zasadzie nie będzie polskiego narodu.

Druga sprawa to jest Kościół unicki.

Kościół unicki był bardzo ważnym elementem I Rzeczypospolitej, przy czym trzeba pamiętać, że to nie było państwo polskie, tylko związek dwóch państw - Wielkiego Księstwa Litewskiego i Korony. Likwidacja Kościoła unickiego, która rozpoczęła się w 1780 roku, a skończyła się w 1875 roku, oznaczała, że w drugim i trzecim pokoleniu większość nie wiedziała, że była unitami. To miało ogromne znaczenie, bo w praktyce oznaczało przesunięcie Eurazji na zachód. To były dwie rzeczy do 1918 roku, które w mojej opinii decydowały o tym, czy Polska się odrodzi, czy się nie odrodzi.

Do tego dochodzi jeszcze popowstaniowa emigracja.

To są straty nie do odrobienia. Wojsko Królestwa Kongresowego tworzyli inteligenci o bardzo wysokich walorach intelektualnych. Oni wyemigrowali i już nigdy nie wrócili. To są straty, których się już nie odrobi. Największa emigracja była po powstaniu styczniowym, chociaż część tych emigrantów potem wróciła do Galicji i tam się osiedliła. A potem przyszła tragedia 1939 roku. Jeżeli po wojnie na 24 mln osób zostało 300 tysięcy z małą maturą, czyli po ukończeniu gimnazjum, to nie było szansy, żeby elity się odrodziły. Mieliśmy wtedy ogromną masę chłopską, która z reguły miała za sobą dwie klasy szkoły powszechnej, i garstkę inteligencji. Co z tego mogło powstać? Nic. Do tego po wojnie mieliśmy drugą wielką emigrację, bo co mądrzejszy wtedy wyjeżdżał. Ci ludzie oraz ich potomkowie nigdy już do Polski nie wrócili. W mojej książce pożyczyłem od socjologów francuskich Pierre’a Bourdie i Jean-Claude’a Passerona pojęcie kapitału kulturowego. Był też Robert Purnam, który badał kapitał społeczny we Włoszech i zadał pytanie: dlaczego na północ od Rzymu jest zasobnie i bogato, a na południu odwrotnie. I stwierdził, że na północy rozwinął się kapitał społeczny, a kapitał społeczny jest oparty na zaufaniu. U nas w Polsce nigdy nie było zaufania, bo prym wiodła mentalność folwarczna, czyli nieufność i patrzenie spode łba. Putnam powiedział, że bez zaufania społecznego i bez przejrzystości reguł społecznych nie ma impulsu rozwojowego. Dlatego południe Włoch, z racji niejasnych powiązań mafijnych, w których nie ma społecznego zaufania, z definicji się rozwija gorzej. Bourdie poszedł dalej i powiedział, że kapitał społeczny to nie jest tylko kategoria ogólna, ale także inne kapitały, w tym kapitał kulturowy, który podzielił następująco: uosobiony, czyli taki jaki formuje jednostkę jako byt kulturowy; uprzedmiotowiony, czyli to wszystko, co otacza jednostkę, a ma wpływ na jej formację; zinstytucjonalizowany, czyli ten, który dostaje jednostka, przechodząc etapy edukacyjne aż do dyplomu najlepszej, renomowanej uczelni. Po 1939 roku spadła liczba osób, które były nośnikami kapitału uosobionego. Jeżeli mielibyśmy analizować ten kapitał społeczny, to wydaje mi się, że w każdym pokoleniu jest coraz gorzej. Takich zniszczeń w kapitale kulturowym, jakie nastąpiły podczas II wojny w Warszawie, nie było nigdy wcześniej. Ostatnim takim zjawiskiem w historii byli tylko Hunowie. Stratą dla naszego kapitału kulturowego była likwidacja drobnej szlachty, likwidacja unitów, każda emigracja i dwie wojny światowe. Na dodatek komuniści wprowadzili walkę klas, a ponieważ najwięcej kapitału kulturowego było wśród ziemiaństwa, więc likwidując tę warstwę, niszczyli również ich archiwa, czyli pamięć. A walka klas to nie była tylko likwidacja ziemiaństwa, ale również likwidacja resztek kapitalistów - drobnych przedsiębiorców. I w to miejsce wkraczał chłop.

Komuniści chcieli stworzyć nowe elity, ale czy to im się udało?

Nie udało się. W normalnym modelu edukacyjnym nie chodzi o to, żeby jak najwięcej ludzi zaszło jak najwyżej, ale żeby dotarli tam jak najlepsi. Dlatego na drabinie edukacyjnej ci słabsi mają jak najszybciej odpadać, żeby nie przeszkadzać najlepszym. Zasada jest jedna: elity rekrutują do siebie ludzi na swój obraz i podobieństwo. Dopóki ten mechanizm działał, wszystko było w porządku. Przed wojną m.in. po to były tak wysokie wymagania gimnazjalne i licealne, żeby człowieka z maturą bez kłopotu można było przyjąć w szeregi elity. Po wojnie to się łamie, bo nie ma żadnych szans, żeby zachować przedwojenny poziom szkolnictwa. Poza tym w latach 50 XX w. na studia poszła bardzo duża fala chłopstwa. Na początku oni jeszcze spotykali się z tymi przedwojennymi profesorami, którzy pamiętali tamte rygory intelektualne. W latach 60 to się zaczęło wymieniać, bo ludzie z awansu społecznego zaczęli wchodzić na stanowiska inteligenckie. Oni mieli tylko kapitał instytucjonalny, który można było zdobyć przez wykształcenie. Dlatego niemożliwe stawało się rekrutowanie elit na swój obraz i podobieństwo. Wprowadzenie punktów za pochodzenie przy przyjęciu na studia doprowadziło do tego, że pojawiła się jeszcze większa fala inteligentów z awansu. Zaczęli robić doktoraty i dostawać profesury, a potem zaczęli domagać się swoich własnych uniwersytetów. Zasada, na podstawie której dobierano elity na swój obraz i podobieństwo, została złamana również przy powstawaniu Uniwersytetu Szczecińskiego. Bo to była pierwsza uczelnia, w której to ci z awansu społecznego zaczęli kształcić na swój obraz i podobieństwo. Ja wyraźnie przeciwstawiam tę nową inteligencję tej starej. Takiej sytuacji nie było w innych krajach Europy. Tylko Węgrzy po podpisaniu w 1921 traktatu w Trianon zostali przy 40 proc. swojej pierwotnej ludności i pierwotnego terytorium. Niemcy, Francuzi i Brytyjczycy nigdy nie mieli tego typu problemów.

Dziś nie uczy się uczniów, ani studentów wspólnej bazy kulturowej.

Do 1864 roku były polskojęzyczne gimnazja w Prusach. Uczono w nich języka polskiego, niemieckiego, greki, łaciny, obligatoryjnie francuskiego, fakultatywnie angielskiego i hebrajskiego. Matematyka stała na bardzo wysokim poziomie. A do tego przedmioty ogólnokształcące. Jak uczeń wychodził z takiej szkoły, to mógł studiować wszędzie w Europie. W Trzemesznie było gimnazjum, do którego chodził syn Karola Liebelta. Jak wybuchło powstanie styczniowe, uczniowie ostatnich klas poszli do powstania. Wszyscy zginęli w pierwszej bitwie, więc proszę sobie wyobrazić, jaka to była strata kapitału kulturowego. Strata nie do odrobienia. Podobnie było w Katyniu czy w zniszczonej Warszawie. To jest niewygodna wiedza, ale dzisiejsze szkolnictwo to fikcja. Przede wszystkim mówię o kształceniu humanistycznym, chociaż jak inżynier był po przedwojennym gimnazjum, to potrafił również rozmawiać o Arystotelesie i Platonie.

Dzisiejsi maturzyści nie daliby rady zdać przedwojennej matury?

Zdecydowanie nie. Tu trzeba powiedzieć, że szkolnictwo nie może być demokratyczne. Dlatego wymyśla się takie systemy edukacyjne, w których najwyżej dochodzą rzeczywiście najlepsi. Moje wnuki uczą się w Anglii i jak do mnie przyjeżdża pięciolatek, to on potrafi rozmawiać o kulturze Azteków. Dwa razy w roku robią przedstawienia na podstawie Szekspira, który jest ikoną kultury nie tylko angielską, ale brytyjską. U nas nie ma takiego poziomu nauczania.

Z czego to wynika?

O tym piszę w ostatnim rozdziale książki. Mój syn studiował filologię klasyczną i prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim i mówi, że tam też już poziom nauczania spada. Kiedy przeglądałem notki biograficzne profesorów Uniwersytetu Szczecińskiego, wyszło mi, że tylko trzech czy czterech miało wysoki kapitał kulturowy według definicji Bourdie, czyli wywodzący się z rodziny. Ale każda dyskusja na ten temat budzi bardzo niesympatyczną reakcję. W kolejnych pokoleniach to się zaciera, bo są to pokolenia dzieci inteligentów, ale mimo to mamy do czynienia z katastrofą, jeśli chodzi o poziom elit.

Jakie wobec tego będziemy ponosić konsekwencje?

Jeżeli miałbym snuć jakieś prognozy, to Kościół się posypał, kultura polska oparta na micie romantycznym się posypała. Nie powstało nic nowego w to miejsce, bo wszystko było zbyt słabe. To jest sytuacja zbliżona do tego, co obserwował Żeromski w połowie XIX w. W tej chwili jedyną kontynuacją naszej kultury jest polski język. Paradygmat romantyczny jest być może za trudny, ale nie powstało nic w zamian. W Wielkiej Brytanii czy w Niemczech cały czas był zachowany dialog z przeszłością. U nas tego nie ma, dlatego jest źle. Stąd ta moja alegoryczna okładka książki, na której chłop wchodzi do Uniwersytetu Szczecińskiego.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Kiedy chłop wkroczył na uniwersytety. Rozmowa z dr. Wojciechem Lizakiem - Głos Szczeciński