Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kocham polskie seriale

Rozmawiał Kuba Zajkowski
ROZMOWA z aktorem Danielem Olbrychskim, którego znamy z serialu "Dwie strony medalu"

Które seriale pan lubi?
- Znakomite są sitcomy - "13 posterunek", "Niania" czy "Daleko od noszy". Wszystkie są świetnie zrobione i grane. Nawet napisałem przed laty, jako felietonista "Przekroju", tekst pod tytułem "Kocham polskie seriale".
Jestem zawodowcem, ale zachowałem wrażliwość spontanicznego widza. Nigdy jej w sobie nie wycinam jak recenzent i nie muszę się wymądrzać. Najpierw się śmieję, płaczę bądź boję, a potem mogę powiedzieć, dlaczego serial czy film został dobrze albo źle zrobiony.
Bardzo wysoko cenię polskie seriale. Mówiłem to ich twórcom i na pytanie, czy bym w nich nie zagrał gościnnie, zawsze odpowiadam: wymyślcie mi dobrą rolę, to zagram.
I kilka ról dla pana wymyślili...
- Zagrałem epizod w "13 posterunku". Wprosiłem się także do "Na dobre i na złe", gdzie wcieliłem się w pacjenta szpitala w Leśnej Górze. Rozeszło się, że lubię "Kryminalnych" i "Falę zbrodni", i zagrałem w tych serialach gościnne dwie zupełnie różne role.
W "Fali zbrodni" najpierw proponowano mi, żebym zagrał rosyjskiego mafioso, bo dobrze mówię po rosyjsku. Takiej roli nie chciałem. To choroba polskich seriali, że każdy, kto pochodzi z Rosji, musi być bandziorem. Znam i przyjaźnię się z zupełnie innymi, normalnymi Rosjanami.
Ostatecznie napisano dla mnie rolę prawie jak z bajki - uczciwego polityka. Ponieważ znam kilku takich - nawet w naszej, polskiej demokracji - myśląc o nich, mogę wcielić się w taką postać. To polityk, który nosi nazwisko Olbrych. Tak samo nazywa się miejscowość, skąd pochodzi rodzina mojego ojca.
Frajdę sprawia mi też praca ze świetnymi młodymi aktorami, którzy dzięki serialom mogą zetrzeć trochę sztampę szkół teatralnych i udowodnić, że potrafią grać ot tak, jakby od niechcenia...
Dlaczego w takim razie studentom aktorstwa wpaja się, że seriale są złe?
- To wina profesorów, którzy są chyba trochę spóźnieni. Nie wszyscy, ale jednak. Usłyszałem niedawno wstrząsającą wypowiedź doświadczonej i znanej pani reżyser, która wychodząc z dyplomowego spektaklu, była zachwycona jego poziomem i biadoliła, że teraz ta zdolna, cudowna młodzież trafi - niestety - do tych... strasznych seriali. Uśmiechnąłem się, machnąłem ręką i pomyślałem - daj Boże, żeby żaden z nich nie trafił pod twoją reżyserię, bo by się nie pozbierał.
Na szczęście, jak mawiał Aleksander Bardini: "Prawdziwemu talentowi nawet szkoła teatralna nie przeszkodzi". Najzdolniejsi młodzi aktorzy, którzy trafiają do seriali, mogą wykorzystać to, czego nauczyli się w szkole, choćby prawidłowej wymowy i znajomości klasyki i nauczyć się grania do kamery. Tego nie umiało nawet moje pokolenie. Jeden Zbyszek Cybulski to potrafił. Gdy się pojawiłem, było mi łatwiej, bo urodziłem się aktorsko w kinie i telewizji. Patrzyłem, jak nieporadni przed kamerą bywają czasem wielcy mistrzowie teatru, jak się wszystkiego muszą uczyć.
A ci młodzi, chociażby Magdalena Schejbal czy Maciej Zakościelny, świetnie to potrafią. Ilu ja poznałem dzięki serialom znakomitych, młodych aktorów! Nawet amerykańska kinematografia nie nadążyłaby, produkując ponad 200 filmów rocznie, odpowiednio wykorzystać ich talentów. A co dopiero polska, która produkuje około 20 filmów, i to rzadko wybitnych - niestety.
Którzy młodzi aktorzy przykuli jeszcze pana uwagę?
- Przemysław Sadowski jest aktorem, który potrafi wszystko, nawet tańczyć, co udowodnił w "Tańcu z gwiazdami". Był tam najlepszy. On potrafi zagrać w serialach, gdzie jest bardzo prawdziwy, ale świetnie daje też sobie radę w Szekspirze. Andriej Konczałowski, który reżyserował "Króla Leara", oglądając go na próbach, powiedział, że w swoim pokoleniu jest jednym z najlepszych aktorów w Europie!
Świetny jest też Dariusz Wnuk, którego wypatrzyłem w "Samym Życiu". On potrafi zagrać wszystko. Widziałem to na zbliżeniach, kiedy siedział na wózku inwalidzkim. Znakomitym aktorem jest Tomasz Dedek, którego polscy widzowie znają przede wszystkim z "Rodziny zastępczej", gdzie z Piotrem Fronczewskim, Gabrielą Kownacką i Joanną Trzepiecińską tworzą fantastyczny kwartet.
Agnieszka Dygant ma ten sam temperament sceniczny, co Whoopi Goldberg. Nigdy bym nie wiedział, że jest tak zdolną aktorką, gdyby nie serial "Niania". A jest przecież jeszcze wielu innych.
Ci, którzy wybrzydzają na seriale i lekceważą grających w nich aktorów, winni uświadomić sobie, że największym aktorem sitcomowym był geniusz kina, Charlie Chaplin! Tak, tak, to bardzo zbliżona technika i rytm gry.
Teraz polscy aktorzy, mimo że ich pan tak chwali, nie są rozchwytywani za granicą
- Aktor jest generalnie przypisany do swojego kraju i języka. Wie Pan świetnie, że aktorzy spoza sfery języka angielskiego prawie nie występują w produkcjach amerykańskich, które są najbardziej znane w świecie. Tak się składa, że nazwiska aktorów, które zaistniały w świadomości światowej widowni, poza amerykańskimi, to aktorzy kojarzeni z wielkimi reżyserami europejskimi i nie tylko. Toshiro Mifune to filmy Akiro Kurosawy, Marcello Mastroianni to Federico Fellini, Liv Ulman - Ingmar Bergman, Hanna Schygulla, Barbara Sukova - Werner Fassbinder. To samo wcześniej Zbyszek Cybulski, a potem Andrzej Seweryn, Wojciech Pszoniak, Krystyna Janda czy Jerzy Radziwiłowicz. Nawet aktorów Krzysztofa Kieślowskiego widz światowy nie pamięta z nazwiska. Co do mnie, grałem w filmach Miklosa Jancso, Volkera Schloendorffa, Claude Leloucha, Nikity Michałkowa i wielu, wielu innych, ale na początku było dziesięć znanych w całym świecie filmów Andrzeja Wajdy. Mało kto w Europie miał taki start.
A Penelope Cruz?
- Niech pan dorzuci jeszcze Antonio Banderasa. Potwierdza to fenomen aktorów związanych z wielką indywidualnością reżysera. Znanymi w świecie uczynił ich przecież Pedro Almodovar...
Nie kusiło pana, żeby zostać za granicą i nie wracać do Polski?
- Gdy byłem bardzo młody, wiele osób mnie do tego namawiało. Już po pierwszym festiwalu w Cannes, gdzie pojechałem z "Popiołami" Andrzeja Wajdy, mogłem teoretycznie spróbować, ale nawet serio o tym nie pomyślałem. Nie tylko dlatego, że czekała na mnie w Polsce narzeczona, ale także z tego powodu, że w tamtych czasach byłoby to skazanie się na banicję. To nie było tak, że jestem tu, potem jadę tam. Świat nie należał wtedy do mnie.
A może pan po prostu kocha Polskę?
- Nie widzę powodu, dla którego miałbym jej nie kochać, pracując we Francji. Tak jak Andrzej Seweryn, który gra i tam, i tu. I jak ja od połowy lat 80. Tam gdzie pracowałem, tam mieszkałem. Od 1989 roku nie musiałem już mieć wizy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!