W Sądzie Okręgowym w Koszalinie kolejni strażacy relacjonowali akcję ratunkową, w której brali udział 4 stycznia 2019 roku po godz. 17. W pożarze escape roomu „To Nie Pokój” życie straciło pięć 15-latek - Karolina, Julia, Wiktoria, Małgorzata i Amelia. Jedyne okno w pomieszczeniu, w którym zamknięto dziewczęta, było zabite deskami i okratowane. Nastolatki nie mogły wydostać się z obiektu – od wewnątrz w drzwiach nie było klamki. Zmarły z powodu zatrucia tlenkiem węgla.
W czwartek, 27 stycznia, zeznania złożył 37-letni Jacek O., starszy ratownik Jednostki Ratowniczo Gaśniczej nr 2. Gdy z zespołem dojechał przed budynek przy ul. Piłsudskiego 88, z okien i drzwi wydobywał się ogień i gęsty dym. - Nie dostałem od dowódcy rozkazu, by wejść do środka, bo byli już tam ratownicy w wystarczającej liczbie – podkreślił.
Działający na miejscu strażacy przekazali Jackowi O. i jego koledze pierwszą z poszkodowanych dziewcząt przez okno. – Za nami był już zespół ratowników medycznych. Przekazaliśmy tę osobę lekarzom. Musieliśmy szybko wrócić po kolejną poszkodowaną. Przejęliśmy ją przez okno, przekazaliśmy ratownikom i znów dostaliśmy informację, że jest do podjęcia kolejna osoba – opisywał strażak. Podczas przesłuchania dzień po tragedii wyraźnie doprecyzował: - Lekarz sprawdził czynności życiowe i stwierdził ich brak.
- Skąd pewność, że to był lekarz? – dopytywała sędzia Sylwia Dorau-Cichoń.
– Nazwałem tak tę osobę, bo przyjechała karetką.
- W jaki sposób sprawdził czynności życiowe?
- Nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Prawdopodobnie sprawdził oddech i tętno – odpowiedział strażak. Nie widział, by któraś z dziewcząt była wnoszona do karetki. Dodał tylko: - Co najmniej jedna osoba była wynoszona przez drzwi przez strażaków, którzy byli w środku. Nie wiem jednak, kiedy piąta z dziewcząt została wyniesiona z escape roomu.
Jacek O. pamiętał, że przed budynek wyniesiona została butla z gazem, a on dostał polecenie, by polewać ją wodą. - Płaszcz butli nie był na tyle uszkodzony, by groziła eksplozją – wskazał. Ostatni rozkaz dotyczył wejścia do obiektu. - Sytuacja była na tyle ustabilizowana, że mogliśmy go przeszukać. Nie było już widocznego ognia. Zadymienie też nie było takie duże. Przeszukaliśmy parter i piętro – zakończył.
Jacek O. zeznał, że na miejscu zdarzenia nie widział kierownika działań ratowniczych. Polecenia dostawał od dowódcy swego zespołu.
Sebastian S., starszy operator sprzętu specjalnego w JRG2, nie brał udziału w czynnościach ratunkowych. Był kierowcą i został przy wozie ratowniczo-gaśniczym. Pomógł jednak w ewakuacji jednej z poszkodowanych dziewcząt.
- Zajmowałem się przygotowaniem lamp oświetleniowych. Przeniosłem je w miejsce, gdzie ułożono ciała ofiar. Później z aparatem do pomiaru gazów wybuchowych sprawdziłem wyniesione z budynku butle gazowe. Jedna z nich miała nieszczelny zawór i miernik wskazał obecność ulatniającego się gazu. Zawór był dokręcony, ale nieszczelny. Zgłosiłem to dowódcy – opisywał dwa dni po pożarze. W czwartek podtrzymał swoje zeznania. I dodał: - Na butli nie było nic, co mogło świadczyć o tym, że wcześniej była połączona z odbiornikiem gazu.
Strażacy, którzy uczestniczyli w akcji, będą zeznawać na kolejnych rozprawach aż do marca.
Przypomnijmy, wątek dotyczący przebiegu samej akcji ratunkowej – ocenę działań służb medycznych i straży pożarnej – prokuratura wyłączyła do odrębnego postępowania. Śledztwo wciąż trwa.
Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?