Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kołobrzeg niestety nie jest dla dużych żaglowców

ŁUKASZ GŁADYSIAK
Mira Urbaniak: – W wychowaniu morskim chodzi o ukształtowanie człowieka odpowiednich, niezmiennych wartości: solidnej pracy, współpracy i solidarności.
Mira Urbaniak: – W wychowaniu morskim chodzi o ukształtowanie człowieka odpowiednich, niezmiennych wartości: solidnej pracy, współpracy i solidarności. Michał Świderski
ROZMOWA z Mirą Urbaniak, żeglarką, dziennikarką, autorką książek dotyczących żeglarstwa i mieszkanką Kołobrzegu.

- Żaglowce są jak wino - tak było zatytułowane spotkanie z Panią, zorganizowane 6 grudnia w Muzeum Oręża Polskiego. Skąd akurat takie porównanie?
- Tytuł nawiązuje do słów, które wypowiedział w rozmowie ze mną, kiedy pracowałam w radiu, komendant, a później kustosz "Daru Pomorza", kapitan Kazimierz Jurkiewicz. Porównując żaglowiec z początku XX wieku - także nasz "Dar Pomorza", ze zbudowanym w latach osiemdziesiątych "Darem Młodzieży" odpowiedział prosto: "zapach". Stare drewno czy stare płótno żaglowe pachną zupełnie inaczej, niż ich nowoczesne odpowiedniki. I tak jak winu - kiedy przybywa lat, przybywa im aromatu i smaku.

- Zatem możemy powiedzieć, że era klasycznych żaglowców jest już za nami?
- Skończyło się budowanie statków z materiałów stosowanych dawniej, nie oznacza to jednak, że skończył się czas żaglowców. Dziś oznacza to szkolenie młodzieży pod żaglami - na pokładach wielkich żaglowców. Jednostki szkolne występują obok oldtimerów, czyli tych, które mają za sobą okres pracy na morzu, klasyczne ożaglowanie, no i minimum pół wieku w życiorysie.

- Skąd wzięła się idea szkolenia na żaglowcach?
- Momentem krytycznym stało się pojawienie maszyny parowej i wyparcie żaglowców ze szlaków handlowych oraz otwarcie Kanału Panamskiego. W tym momencie "na sznurku" stanęła znaczna liczba żaglowców, na przykład w samej Zatoce San Francisco - 500. W Anglii padło hasło: "oddajmy jednostki młodym, niech się szkolą". By jednak można było sprawdzić nabyte umiejętności w praktyce, w 1956 roku po raz pierwszy zorganizowano regaty żaglowców. Dziś możemy powiedzieć, że mamy renesans żaglowców i przybywa imprez z nimi związanych, bo pozostało przekonanie, że zarówno żeglarza, jak i marynarza floty handlowej i wojennej najlepiej szkoli się na żaglowcu.

- Szkoła pod żaglami to przede wszystkim szkoła życia.
- Tak, na żaglowcu każdy ma swoje zadanie do spełnienia i, mimo że załogi są kilkudziesięcioosobowe, nie ma możliwości migać się od pracy czy zrzucać na innych odpowiedzialność. Żaglowiec płynie wtedy, gdy grupa często przypadkowych ludzi potrafi ze sobą współdziałać. Wtedy, jak mawiał Karol Borchardt, z przypadkowych ludzi tworzy się załoga, czyli "naród". Oczywiście do tego dochodzi wiedza praktyczna, chociażby z zakresu klasycznej nawigacji - na każdym żaglowcu obowiązkowo musi znajdować się sekstant. Anglicy taki sposób szkolenia i wychowania na pokładach żaglowców nazywają "sail training".

- Czy kołobrzeska młodzież również trafia na żaglowce?
- Zdecydowanie tak. Bardzo podoba mi się, że uczniowie Zespołu Szkół Morskich garną się do służby pod żaglami. Budujące jest ich pozytywne nastawienie i świadomość tego, że będą w przyszłości uprawiać zawód związany z morzem.

- A co z portem w naszym mieście? Czy możemy się tutaj spodziewać dużych jednostek żaglowych?
- Budowa nowych falochronów w Kołobrzegu sprawiła, że w tym momencie do portu nie zawiną większe jednostki niż "Zawisza Czarny" czy "Fryderyk Chopin". Rok temu, latem, była sytuacja, kiedy "Dar Młodzieży" stanął na kotwicy pod Kołobrzegiem, ponieważ jeden z marynarzy wymagał opieki medycznej. Ze względu na gabaryty nie był w stanie zacumować w porcie. Na odchodne postawiono żagle i w okolicach molo wykonano zwrot. Pamiętam oszołomionych tym widowiskiem spacerowiczów. Podobny problem jak Kołobrzeg, ale z głębokością Odry, mają żaglowce wchodząc do Szczecina.

- Szkoda, ponieważ Kołobrzeg jak najbardziej ma tradycje żeglarskie.
- Mało osób wie, że przez pierwszy rok portem macierzystym szkunera "Zawisza Czarny" był właśnie Kołobrzeg. Pierwsze warsztaty marynistyczne również odbywały się tutaj, by ostatecznie trafić do Gdyni.

- Podczas spotkania w kołobrzeskim muzeum promowała pani swoją nową książkę, zatytułowaną: "Gdynia, żeglarska stolica Polski". To pani osobiste rozliczenie z miastem.
- Tak. Mój dziadek i wujkowie budowali Gdynię, pływali na transatlantykach, a ojciec służył w Morskim Dywizjonie Lotniczym w Pucku. Książka nie dotyczy więc tego, w jaki sposób zaczęła się Polska morska, bo "wolność = morze = Gdynia". Ale w książce znajdziemy historie ludzi związanych z portem i miastem, a także wydarzenia, które znam z rodzinnych opowieści - od strony żeglarskiej. Nie jest to więc encyklopedia żeglarstwa, ale przewodnik emocjonalny i jakby spłacenie długu wobec mojego rodzinnego miasta.

- Na koniec proszę odnieść się do równania: mieszkaniec miasta nadmorskiego = człowiek morza.
- To dobre określenie. Człowiekiem morza może być również osoba nie żeglująca. Powinien zresztą nim być. Trudno nie zgodzić się w tym przypadku z twierdzeniem hegemonów mórz, Anglików, że w wychowaniu morskim nie chodzi o to, by ukształtować żeglarza, ale człowieka odpowiednich, niezmiennych wartości: solidnej pracy, współpracy i solidarności

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!