Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koronawirus w Polsce: Testujemy za mało, by poznać prawdziwy obraz epidemii

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Lukasz Gdak
Liczba nowych zachorowań na koronawirusa spadała w ostatnim tygodniu, a minister zdrowia powiedział nawet, że możemy się nawet uśmiechnąć. Tyle, że odsetek chorych wśród osób, którym wykonano testy przez kilka dni rósł. Czy dochodzi do sztucznego poprawienia statystyk, czy to zwykły przypadek? Przyjrzeliśmy się, w jaki sposób testowano Polaków na Covid w czasie narastania drugiej fali epidemii.

Odkąd premier Mateusz Morawiecki postraszył Polaków wizją narodowej kwarantanny, dynamika wzrostów dziennej liczby nowych zachorowań wykazywanych w statystykach resortu zdrowia uległa jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki spowolnieniu . Zarazem jednak w ciągu niespełna dwóch tygodni prawie dwukrotnie spadła przeprowadzana w ciągu doby liczba testów – zaś odsetek tych z wynikiem pozytywnym prawie dwukrotnie się zwiększył.

Dzień po konferencji liczby zakażeń przestały rosnąć

Był 4 listopada, gdy szef rządu przedstawił nowe progi wprowadzania obostrzeń i zapowiedział możliwość ustanowienia pełnego lockdownu określonego mianem „kwarantanny narodowej”. Miałby on zostać wprowadzony, gdyby tygodniowa średnia nowych dziennych przyrostów zakażeń przekroczyła 70 przypadków na 100 tysięcy mieszkańców. Przekładałoby się to na tygodniową średnią 26 600 nowych przypadków dziennie. Ponieważ w tamtym momencie dzienne liczby zakażeń przekraczały już ten poziom, lockdown wydawał się niemal nieuchronny.

Dosłownie dzień po konferencji premiera liczby nowych zakażeń przestały jednak rosnąć. Oficjalne dane ministerstwa zdrowia wykazują od tamtego momentu wyraźne zahamowanie dynamiki wzrostów liczby zachorowań. Zarazem jednak pojawia się coraz więcej pytań, jak duży wpływ na te nieco uspokajające statystyki mógł mieć bardzo wyraźny spadek liczby przeprowadzanych testów przy jednoczesnym gwałtownym wzroście odsetka tych z wynikiem pozytywnym. Innymi słowy – czy czasem nie widzimy gorączki, nie dlatego, że spadła, tylko dlatego, że termometr został może nie stłuczony, ale uszkodzony.

Rekordowe wskaźniki

Prześledźmy zatem, co działo się z wynikami testów. Odsetek testów pozytywnych wzrastał początkowo niemal dokładnie w miarę postępów epidemii. W miesiącach poprzedzających drugą falę epidemii codziennie był bardzo niski – i tylko rzadko zbliżał się do progu 5 procent – wskazanego przez WHO jako granica pełnego panowania nad postępami epidemii. Sytuacja zmieniła się w ostatniej dekadzie września. Bariera 5 procent padła i odsetek wyników pozytywnych zaczął szybko wzrastać. Dokładnie wtedy zaczęła się eskalacja drugiej fali pandemii. Wtedy też zaczęła się utrata kontroli nad samą jej skalą.

4 października odsetek wyników pozytywnych wśród ogółu przeprowadzonych testów po raz pierwszy przekroczył 10 procent. Od 8 października był nieprzerwanie dwucyfrowy. 17 października przekroczył 20 procent. 26 października był już powyżej 30 procent. 4 listopada po raz pierwszy odnotowano więcej niż 40 procent wyników pozytywnych wśród ogółu przeprowadzonych testów. Od tego czasu odsetek jeszcze gwałtowniej wzrastał - jednak już bez analogicznych wzrostów liczb dziennych zachorowań.
Co wydarzyło się 4 listopada? Pierwsza konferencja premiera poświęcona „bezpiecznikowi” i „kwarantannie narodowej”. Dosłownie dzień później przeprowadzono do dziś rekordową liczbę testów – ponad 80 tysięcy. Od tego czasu dobowe liczby przeprowadzanych testów zaczęły spadać a odsetek testów z wynikiem pozytywnym nieubłaganie rósł.

Wreszcie 15 listopada ustanowiony został rekord – wskazań pozytywnych było aż 59 procent – przy łącznie zaledwie 35,1 tysiącach wykonanych testów. Następnego dnia wykonano prawie 42 tysiące testów a odsetek wyników pozytywnych wyniósł 45,6 procent.
Jeśli chodzi o testy i ich wyniki mamy do czynienia z ogromnym wręcz zróżnicowaniem regionalnym. Najlepiej sytuacja wygląda w województwach mazowieckim i pomorskim. W ostatnim tygodniu odsetek testów pozytywnych wynosił tam kolejno: 24, 1 i 19,3 procent. Tymczasem średnia dla całej Polski sięgała 46,5 procent. Ale w innych województwach było już dużo gorzej. Na Śląsku tygodniowa średnia wyniosła 50,1 procenta. Na Podlasiu 55,7. Za to w Małopolsce aż 97,6 procenta!

Ale to jeszcze nie koniec - bo w trzech województwach odsetek wyników pozytywnych przekraczał… 100 procent. Było tak w województwach podkarpackim (107,6 procenta), lubuskim (149,6 proc.) i opolskim (aż 161, 6 proc.). Jak to w ogóle możliwe? Najprawdopodobniej wynika to z faktu, że sanepid uwzględnia wyniki pozytywne testów przeprowadzonych odpłatnie, natomiast samych testów nie wlicza ich do ogólnej puli przeprowadzonych w całym województwie.

Rozbieżności w danych, szwankuje system statystyk

Jeszcze jedna wątpliwość wiąże się z brakiem zgodności danych o nowych zachorowaniach dla województw prezentowanych przez Ministerstwo Zdrowia z tymi wykazywanymi przez powiatowe Stacje Sanitarno-Epidemiologiczne. Pewnych rozbieżności rzecz jasna trudno uniknąć, również PSSE wprowadzają rozmaite korekty do swoich danych – skala, o którą chodzi w tym wypadku jest jednak bardzo niepokojąca.

Jak wyliczył Michał Rogalski, twórca najpełniejszej polskiej bazy danych o epidemii, w wypadku województwa mazowieckiego różnica narastała od wielu dni, a w ostatni poniedziałek wynosiła już 14,2 tysiąca przypadków – na niekorzyść danych prezentowanych przez resort zdrowia. Minister zdrowia Adam Niedzielski poinformował w sobotę, że zlecił przeprowadzenie kontroli w celu wyjaśnienia tej sprawy. Na jej wyniki wciąż czekamy.

Szwankuje również – jak widzieliśmy już wyżej - system zbierania statystyk o testach (i ich wynikach) przeprowadzanych poza publiczną służbą zdrowia. Nie sposób oszacować, jaka część danych o testach przeprowadzanych odpłatnie trafia do statystyk.
To wszystko, co dotąd wiemy o kwestii testów, to zdecydowanie za mało, by postawić resortowi zdrowia czy sanepidowi zarzut celowego manipulowania skalą i tempem ich przeprowadzania w celu wykazania spowolnienia w postępach epidemii.

Zarazem jednak widzimy czarno na białym, że podczas gdy liczba przeprowadzanych testów od 5 listopada znacząco spadała, jednocześnie znacząco rósł odsetek tych z wynikiem pozytywnym. W obu wypadkach różnica była prawie dwukrotna. 15 listopada wyników pozytywnych było prawie 60 procent, co oznaczało, że spośród tych Polaków, którzy stanęli w kolejkach do wymazów zdecydowana większość była zakażona koronawirusem.

To zaś sprawia, że całkowicie tracimy kontrolę nad realną skalą epidemii – i tym samym tempem rozprzestrzeniania się koronawirusa. Nie pozwala to ani oszacować realnych potrzeb służb zdrowia (w tym liczby dostępnych miejsc, niezbędnych respiratorów, zasobów personelu i środków medycznych od leków po tlen), ani nawet prognozować przybliżonego czasu zakończenia drugiej fali epidemii.

Dowiedz się:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Koronawirus w Polsce: Testujemy za mało, by poznać prawdziwy obraz epidemii - Portal i.pl