Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszalin bez Broka? Tego nie możemy sobie wyobrazić

Irena Boguszewska [email protected]
Radek Koleśnik
Browar w Koszalinie istnieje od ponad 140 lat. Dziwne, gdyby miało go nie być. A tak się zapowiadało. Właściciel chciał go zamknąć. Na szczęście znalazł się kupiec.

Dla obecnych mieszkańców browar był tu od zawsze, dawał pracę i rozsławiał miasto w kraju i za granicą. Dla niektórych historia Broka to historia ich życia. Pokazujemy, jak warzyło się piwo w Koszalinie.

Bednarz naprawiał beczki
Pan Kazimierz rozpoczął pracę w Koszalińskich Zakładach Piwowarskich w 1970 roku. Wtedy produkowały piwo pełne jasne, Jantar i karmelowe słodowe, oranżadę i wodę sodową. Były dwie butelkownie - jedna do piwa i druga, malutka, do wody mineralnej.

- Kobiety stały przy taśmach i ręcznie pakowały butelki w drewniane skrzynki. Oranżada zamykana była na takie korki z porcelany z gumką. Rozwoziłem piwo po mieście samochodem - opowiada pan Kazimierz.

- Wcześniej było rozwożone wozem konnym w beczkach dębowych, które nazywały się duble. W firmie był nawet bednarz, który naprawiał uszkodzone beczki i robił nowe. Jak przychodziły Żywiec i Okocim, to ja odbierałem je z pociągu i rozwoziłem razem z koszalińskim piwem po skrzynce czy dwie do najlepszych sklepów, lokali i do komitetu partii.

Ślimaki, japonki, kadzie
Produkcja wyglądała zupełnie inaczej niż teraz. Jęczmień przywożony był luzem ciężarówkami. Z samochodu "ślimakiem" był transportowany na górę do magazynu.

Tam dwukołówkami "japonkami" był rozwożony. Stamtąd leciał w dół do oczyszczalni, a z niej do hali kiełkowania. Tu był rolszony. Polegało to na tym, ze kobiety polewały ziarno wodą ze szlaucha z prysznicem na końcu. Jęczmień kiełkował. Potem był suszony, kiełki odpadały i pozostawał słód. Ten trafiał na śrutownik i zmielony do warzelni. Tu był gotowany z wodą. Pracownicy dodawali cukier i chmiel.

Para wypychała piwo do leżakowni, a jęczmień zostawał w kadziach. Rolnicy go brali na paszę, codziennie przyjeżdżali. Piwo trafiało do piwnic wyłożonych kafelkami, do wielkich poniemieckich kadzi, na parę miesięcy. Im dłużej leżakowało, tym było mocniejsze.

Ręce zastąpił automat
Tak było przez wiele lat. Potem, gdy zmienił się ustrój, rozpoczęła prywatyzacja, wszystko zaczęło się zmieniać. Zasady produkcji piwa są takie same, ale inaczej wyglądają maszyny, inaczej pracują ludzie. Teraz wszystko robi się mechanicznie.

- Kiedyś w butelkowni kobiety stały przy taśmie, domywały ręcznie butelki, a kapsle nakładały na butelki z wodą sodową na nożnej kapslownicy. Jak piwa brakowało, to na niej i butelki z piwem były zamykane - wspomina pan Kazimierz. - Samochód trzeba było ręcznie załadować. Każdą skrzynkę złapać i wstawić do ciężarówki. Dzisiaj butelki są układane przez automat w skrzynki, te na paletach, a palety wózkiem widłowym na samochodzie.

Była syrenka, jest mercedes

PIERWSZY PO WOJNIE

Jak opowiada Danuta Szewczyk z Muzeum w Koszalinie, autorka książki "Tradycje piwowarskie na Pomorzu Zachodnim", do lat 60. XIX wieku piwowarstwem w Koszalinie zajmowało się siedem rodzinnych browarów kupieckich.

W 1873 roku kupiec Gorke, jako wspólnik spółki, przekazał teren pod budowę nowego browaru, który zresztą istnieje do dzisiaj. Budowę ukończono w 1874 roku. Zakład produkował piwo, słód i napoje bezalkoholowe. W czasie pierwszej wojny światowej produkcja została ograniczona, a podczas drugiej wzrosła. Firma zatrudniała 130 osób i te wytwarzały 60 tys. hl piwa i 5 tys. l wody mineralnej.

W 1945 roku browar zajęli żołnierze Armii Czerwonej, a we wrześniu przejęli go Polacy i uruchomili produkcję. Był to jeden z pierwszych uruchomionych w Koszalinie zakładów. W 1960 roku przekształcony został w Koszalińskie Zakłady Piwowarsko-Słodownicze.

Przyłączono do niego browary w Słupsku, Połczynie Zdroju i Szczecinku. W 1990 roku rozpoczęła się prywatyzacja, głównym udziałowcem został niemiecki koncern Holsten-Breurei. Firma najpierw nosiła nazwę Koszalińskie Zakłady Piwowarskie Brok, a potem Browary Brok.

Od 2002 roku browar należał do grupy Browary Polskie Brok-Strzelec, a w 2005 roku kupił go duński koncern piwowarski. Teraz należy do grupy piwowarskiej Royal Unibrew Polska, która produkowała tu piwa: Brok, Kanclerz oraz Cooler w dwóch smakach. Ta chce go sprzedać spółce akcyjnej Van Pur.

Jak opowiada pan Marian, który rozpoczął pracę w browarze tuż przed prywatyzacją, kiedyś kadzie w leżakowni były wielkie jak pokój, ale otwarte i wszystko mogło do nich wpaść. Pracownice wlewały drożdże i napój fermentował.

Wokół nich w piwnicach browaru było bardzo duże stężenie dwutlenku węgla. Gdyby raptem wysiadła wentylacja, ci, którzy tam byli, mogliby już nigdy nie wyjść, po prostu by się zatruli. Teraz piwo leżakuje w dużych zbiornikach na zewnątrz. Cały czas w nich krąży. Lepsza jest jego jakość i trwałość.

Pierwsza unowocześniona została butelkownia.

- Stara od nowej różni się tak jak syrenka od mercedesa - ocenia pan Marian. - Na starej umyte butelki jechały taśmą do rozlewni, a z tyłu był umieszczony biały ekran. Przed nim siedział pracownik i sprawdzał, czy jakaś butelka nie jest brudna lub uszkodzona. Wgapiał się w ekran przez osiem godzin. Pod koniec dnia pracy już niczego nie widział. Teraz butelki sprawdzane są komputerowo, jest mnóstwo czujników, większa wydajność, mniejsze zużycie energii i wody.

Ostatnio, ze trzy lata temu, postawiono puszkownię, bo wcześniej piwo do puszkowania było wożone. Zakład jest dobrze wyposażony, nowoczesny, na europejskim poziomie.

Medal za medalem
Krzysztof Dominikowski przyszedł do Broka w 1997 roku. Firma była wielka, rozwojowa, stabilna. Piwo z Koszalina było świetne, w regionie i w Polsce szło jak gorące bułeczki, trafiało też do USA, Australii i do Anglii, zresztą cały czas część wysyłana jest na eksport.

Nie było roku, aby na targach nie zdobyło medalu złotego lub srebrnego. Brok jako pierwszy w Polsce rozpoczął produkcję piwa smakowego, robił cooler cytrynowy, potem kokosowy, o smaku tofi, drinki biało-czerwone dla Sobieskiego, piwo dla Holstena, Grolscha, Faxa. Wszystko wychodziło dobrze.

- Pracowałem i pracuję w warzelni. Została zmodernizowana. Zmieniło się wszystko. Kiedyś cukier był wsypywany z worków ręcznie, dzisiaj do kotła dodawany jest syrop w płynie, wszystko jest sterowane komputerowo - mówi pan Krzysztof. - Człowiek widział, że firma się rozwija, że właściciele inwestują, i się cieszył.

Gadżety szły jak woda
Monika Dominikowska, żona pana Krzysztofa, cztery lata temu trafiła do sklepu przy browarze. Sprzedawała piwo, kufle firmowe, podkładki, etykiety itd.

- Piwo jest znane, więc gadżety szły jak woda, najbardziej podczas sezonu, gdy na wybrzeże przyjeżdżało dużo turystów - opowiada pani Monika.

- Czasem, jak nie było etykiet czy podkładek, to kolekcjonerzy z różnych regionów Polski zostawiali pieniądze i zaadresowane koperty. Jak przyszedł towar, to wkładałam do tych kopert co chcieli i im wysyłałam. Potem sklep został zlikwidowany, a ja podjęłam pracę w magazynie. I chciałabym tu pracować dalej.

Pieniądze poszły w błoto

Za najlepszych czasów, pod koniec lat 80., w koszalińskim browarze pracowało 500 osób.

- To były najlepsze lata - mówi pan Waldemar, który wtedy pracował w Broku. - Firma była dobra, stabilna, rynek opanowany, klient zadowolony. Dwa razy w roku mieliśmy podwyżki pensji, zarabiałem o 600 zł więcej miesięcznie niż kolega z wodociągów. Dzisiaj o podwyżkach nie ma mowy, on zarabia 500 zł więcej ode mnie. Zostało tylko 80 osób.

Byli pracownicy twierdzą, że coś zaczęło się psuć, gdy co 2-3 lata zmieniali się właściciele. Najpierw przyszli Niemcy, potem Duńczycy. Ci, co sprzedają margarynę, telewizory, zaczęli rządzić firmą piwowarską i to z dużej odległości. Najpierw z Krakowa, a potem z Warszawy, podejmowali sporo różnych decyzji, nie zawsze dobrych.

W budynku, gdzie była słodownia, zrobili wielki biurowiec, a potem dyrekcję stąd zabrali. Mnóstwo pieniędzy w błoto poszło. Zmienili też na jakiś czas smak piwa, przez co stracili klientów. Była plantacja chmielu w Cybulinie, już jej nie ma. Był sklep, został zamknięty. W piwnicach była restauracja, ale już nie należy do browaru i ktoś w niej uruchomił konkurencyjny minibrowar.

- Dobrze, że znalazł się ktoś, kto chce kupić Broka - mówią pracownicy. - I dobrze, że jest to spółka, która zna się na produkcji piwa. To dobrze nam wróży. Trzymamy kciuki, aby transakcja doszła do skutku i aby nowy właściciel dogadał się ze starym w sprawie naszego piwa. Chcielibyśmy przecież dalej produkować Broka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!