W Dębnicy pod Człuchowem o skandalu nikt nie chce już z dziennikarzami rozmawiać. Miejscowi chcą zapomnieć. Przekonują, że już dość się im dostało, że czas zagoił prawie wszystkie rany i nie ma co ich rozdrapywać.
- Było, minęło - mówią.
- Jak ksiądz winien, to niech idzie siedzieć. My tu od wydawania wyroków nie jesteśmy. Od tego jest sąd i sam pan Bóg. Proboszcza sobie nie wybieraliśmy, bo nie ma tak, żeby owieczki decydowały, jakiego pasterza będą miały.
Taki swojski był, przystępny
Kiedy w połowie 2005 roku ksiądz T. obejmował probostwo w Dębnicy, miejscowi mieli prawo wierzyć, że chwycili pana Boga za nogi. Wcześniej przez wiele lat ich duszpasterzem był ksiądz Zygmunt F. Słynął ze słabości do kieliszka. Nagminnie drogówka zatrzymywała go, gdy jechał na dwóch gazach. Po pijanemu powodował kolizje i wypadki. Kilka razy tracił prawo jazdy. Ignorował sądy i kolegia do spraw wykroczeń. Za nic miał ich wezwania na rozprawy. Człuchowskiemu komornikowi, na jego ponaglenie do uregulowania grzywny, odpisał: "Pocałuj psa w budę...".
- Jak przyszedł jego następca, właśnie proboszcz Piotr T., wydawało się nam, że to dobry ksiądz jest. Taki typowy wiejski pleban. Złego słowa się o nim powiedzieć nie dało
- wspomina Jerzy Gaweł, sołtys Mosin. - Ludzki był. Nie wywyższał się, stronił od politykowania, ze wszystkimi się przed mszą przywitał, a jak mróz ścisnął, to nabożeństwo skracał, żeby ludzie na kość nie przemarzli. No i młodzi do niego lgnęli. Cóż się dziwić, nosił się jak oni: krótkie spodenki, bluza z kapturem na głowie. Był tu kilka razy na grillowaniu, na wiejskich ogniskach. Nikt by nie przypuszczał nawet, co się stanie.
Jak kamień w wodę
Połowa maja ubiegłego roku. Parafianie całują klamkę kościoła. O niedzielnej mszy muszą zapomnieć. Ani w kościele, ani na plebanii żywego ducha. Proboszcz wyparował jak kamfora. O swoim wyjeździe nie powiadomił dziekana człuchowskiego dekanatu, nic nie wiedziała kuria w Pelplinie.
We wsi wrze. Mieszkańcy Dębnicy prześcigają się w domysłach i powtarzaniu zasłyszanych plotek. - Ksiądz się o straszliwej chorobie dowiedział. Dni jego są policzone. Wziął się spakował, zabrał tego młodego Dawida ze Starogardu, co tu u niego na plebanii od kilku dni siedział, i wyjechali. Dokąd? A Bóg raczy wiedzieć. Może gdzieś do rodziny...
Dni mijają, a duchowny nie daje znaku życia. Nie odbiera komórki. Bez śladu przepadł także 15-letni Dawid. Po kilku dniach jego ojciec zdecydował się powiadomić policję o uprowadzeniu syna. Jak to możliwe, że chłopiec w trakcie roku szkolnego całymi dniami przebywał poza domem? - Nie widziałem niczego złego w tym, że Dawid i jego koledzy odwiedzali księdza T. na plebanii w Dębnicy. Znali proboszcza od czasu, gdy był u nas wikariuszem, u świętej Katarzyny
- tłumaczy Janusz W., ojciec chłopca. - Chłopaki jeździli pomagać księdzu na probostwie. Do mszy służyli. Syn przebąkiwał, że się na księdza wybiera. Przejrzałem na oczy dopiero po zniknięciu Dawidka. Byłem wstrząśnięty tym, czego się dowiedziałem. Nie dopilnowałem chłopaka. Żona pracuje we Włoszech, praktycznie sam go wychowuję.
Szokujące wyznania
ministrantów
Dawid, na szczęście, wrócił do domu cały i zdrowy - po 11 dniach nieobecności. Ksiądz T. wsadził go w Kościerzynie do pociągu jadącego do Starogardu Gdańskiego. Sam wsiadł do swojego volkswagena i odjechał w nieznane. Policja namierzyła jego telefon komórkowy tylko raz - w Mielnie. Potem ujawniono, że w Gdańsku sprzedał samochód.
Ruszyło prokuratorskie dochodzenie. Szybko okazało się, że zniknięcie proboszcza z nastolatkiem to tylko wierzchołek góry lodowej. To, co śledczy usłyszeli od gimnazjalistów ze Starogardu, powalało na kolana. Prokuratura Rejonowa w Człuchowie sformułowała ciężkie zarzuty: gwałt, molestowanie, upijanie nieletnich, dawanie im marihuany i amfetaminy, nakłanianie do samobójstwa. Szczegóły śledztwa zostały utajnione. Prokuratorzy podkreślali, że ofiarami przestępstw są dzieci i muszą dbać o ich dobro.
Sąd zdecydował o tymczasowym aresztowaniu duchownego. Za proboszczem rozesłano list gończy. W tym samym czasie na trop innych pedofilów, powiązanych z księdzem T., trafili policjanci ze Starogardu. Do aresztu trafili 59-letni kościelny w tamtejszej parafii pw. św. Katarzyny i 24-letni opiekun ministrantów. Obaj przyznali się do "podejmowania czynności seksualnych" wobec nieletnich. Ksiądz T. był w tej parafii wikarym, zanim przyjechał do Dębnicy.
Dochodziło do nich na plebanii kościoła przynajmniej od 10 lat. Na liście poszkodowanych jest kilkunastu młodzieńców. Jak zapewnia Janusz Struczyński, prokurator rejonowy w Starogardzie Gdańskim, za dwa - trzy tygodnie akt oskarżenia w ich sprawie będzie gotowy i zostanie przesłany do sądu. Podejrzanym grozi po 10 lat więzienia. Na Pomorzu nie było dotąd większej afery pedofilskiej w Kościele.
Wpadł przypadkiem
Po zniknięciu księdza Piotra T. z Dębnicy kuria w Pelplinie konsekwentnie powstrzymywała się od komentarzy. Jej rzecznik Ireneusz Smagliński przekazał tylko mediom informację, że biskup Jan Bernard Szlaga wydał dekret odwołujący księdza Piotra z probostwa w Dębnicy i odsunął go od wszelkich posług kapłańskich - za samowolne opuszczenie parafii. Kuria posłała do Dębnicy Andrzeja Wierzchowskiego, wikarego u świętego Jakuba w Człuchowie. To on odkrył, że jego poprzednik wyczyścił do zera parafialne konto, że nie płacił od miesięcy rachunków ani za prąd, ani z telefon. Chodziło o około 30 tys. zł.
Poszukiwany proboszcz Piotr T. wpadł w ręce policji dopiero w lipcu, w letniskowej wsi Bruskowo koło Kościerzyny. Przypadkiem. Patrol policji zwrócił uwagę na mężczyznę z wygoloną na zero głową, więc go wylegitymował. Zatrzymany nie stawiał oporu. Nie był zaskoczony.
Pod specjalnym nadzorem
Kilka godzin później ksiądz Piotr T. trafił do Aresztu Śledczego Zakładu Karnego w Czarnem. Nie przyznał się do winy.
Sąd Rejonowy w Człuchowie przedłużył mu tymczasowy areszt z dwóch tygodni do trzech miesięcy. Prokuratura zdecydowała o poddaniu go obserwacji w jednym z zamkniętych szpitali psychiatrycznych.
Jakim aresztantem jest proboszcz T.? - Nie mamy z nim żadnych problemów. Jest małomówny, zdyscyplinowany. Spokojnie czeka na rozpoczęcie procesu - odpowiada Franciszek Tarasewicz, dyrektor Zakładu Karnego w Czarnem.
- Od pewnego czasu dzieli celę z kilkoma innymi osadzonymi. Wcześniej przebywał w pojedynczej.
Umieszczono go w takiej dla jego bezpieczeństwa. Nie jest żadną tajemnicą, że pedofile mają w społeczności więziennej najniższy z możliwych statusów i muszą być przez funkcjonariuszy Służby Więziennej szczególnie chronieni.
Jak piorun strzelił w wieżę,
to był znak
Jeszcze w maju ubiegłego roku większość mieszkańców Dębnicy za księdzem by w ogień poszła. Że bardzo go cenią, pokazali kilka miesięcy wcześniej, w styczniu. Wtedy biskup nieoczekiwanie odwołał Piotra T. z probostwa, bez podania przyczyn. Parafianie stanęli za nim murem, zaczęli okupować plebanię. Zawiesili na niej transparent z napisem "Chcemy księdza Piotra!", papieskie i maryjne flagi. Nowego proboszcza nie wpuścili. Słali do kurii listy, telefonowali, pojechała do Pelplina delegacja rady parafialnej. Dopięli swego. Ksiądz Piotr wrócił.
- No, ale jak wyszły na jaw te wszystkie jego bezeceństwa, to już go znać nie chcemy. Wstyd nam przyniósł. Wielki wstyd. I jeszcze nas okradł z parafialnego grosza, co go przez trzy lata ciułaliśmy na remont kościoła - mówią teraz mieszkańcy.
- Młodzi ufali proboszczowi bezgranicznie - zdradza kilkunastoletnia dziewczyna z sąsiednich Mosin. - Ale po tym wszystkim to nawet do kościoła przestałam chodzić.
I dzisiaj są jednak tacy, którzy wierzą, że pedofilski skandal w ich wsi to zwykłe nieporozumienie. - Złego słowa na księdza nie powiem. Nawet wtedy, gdy zapadnie prawomocny wyrok. Mój syn jest ministrantem. Żadna krzywda mu się nie działa. To bzdura, że gwałceni chłopcy z własnej woli przyjeżdżali do księdza. To przecież wbrew logice!
- uważa jedna z mieszkanek Mosin.
Obrońcy księdza są jednak w mniejszości. - Pechowa jakaś ta nasza parafia - komentują dębniczanie. - Szczęścia do proboszczów nie mamy i tyle. Najpierw z księdzem pijakiem ból głowy był, a potem jeszcze gorzej: molestowanie dzieciaków, gwałty, narkotyki. Aż się wierzyć nie chce, że to wszystko na naszej plebanii. Diabła za pazuchą klecha miał. A już było tak, że niebiosa nas ostrzegały. Wtedy, jak piorun uderzył w wieżę kościoła. Strażacy z Człuchowa do pożaru jechali, a tu szlaban na torowisku zamknięty. Musieli czekać, aż pociąg przejedzie. To nie mógł być przypadek.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?