MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mama nie chciała komedianta

Rozmawiała Joanna Krężelewska
Rozmowa z reżyserem Kazimierzem Tarnasem.

Kim jest

Kim jest

Kazimierz Tarnas był przewodniczącym jury na IV Europejskim Festiwalu Filmowym "Integracja Ty i Ja" - Bajka, który odbył się w Koszalinie. Urodził się w 1942 roku. Ukończył Studium Nauczycielskie oraz wydział reżyserii na PWST w Warszawie. W 1972 roku rozpoczął pracę w kinematografii w charakterze drugiego reżysera, między innymi w filmach: "Noce i dnie", "07 zgłoś się". Debiutował półtoragodzinnym filmem telewizyjnym "Strzał na dancingu" z serii "07 zgłoś się", a potem serialem "Szaleństwa panny Ewy". Debiut kinowy reżysera miał miejsce w 1984 roku, kiedy odbyła się premiera fabularnego filmu "Szaleństwa Panny Ewy". W następnych latach zrealizował m.in. "Pan Samochodzik i praskie tajemnice" i "Goodbye Rockefeller" (jako współproducent). Wyreżyserował 68 odcinków serialu "Plebania". W swoim dorobku twórczym ma liczne nagrody.

- Jesteśmy po ostatniej projekcji IV Europejskiego Festiwalu Filmowego "Integracja Ty i Ja" w Koszalinie. Jak ocenia pan poziom zaprezentowanych bajek?
- Generalnie są zrobione sprawnie pod względem warsztatowym. Niestety, często mamy do czynienia z przesłaniem, które na pewno nie trafi do młodego odbiorcy, dlatego że świat nie jest opowiadany oczami dziecka. Jest to wyobrażenie dorosłego. Powstaje coś na siłę oryginalnego, a do dziecka trzeba mówić bardzo prostym językiem, tym bardziej, że nie zna ono języka filmu. To jest błąd całej naszej kinematografii. Powstaje bardzo mało filmów i dzieci nie mogą się nauczyć ich języka.

- Czy robienie filmów dla dzieci jest trudniejsze niż dla dorosłych?
- Zdecydowanie trudniejsze i bardziej odpowiedzialne. Jak już mówiłem, trzeba operować bardzo prostym językiem i jeżeli nie włoży się w to dużego talentu, powstanie banał. Dziecko wyczuwa każdy fałsz, każdą nieprawdę. Młodzi widzowie uwielbiają bajki i baśnie, ale sztuka polega na tym, że zawsze trzeba zachować podstawy realnego świata. Kolejna olbrzymia trudność jest taka, że żaden film dla dzieci nie może być pozbawiony cech dydaktycznych. Musimy pokazać dobro zwyciężające zło i trzeba powiedzieć o tym wprost, bo mały człowiek nie jest w stanie wartościować. Tego uczymy się z czasem.

- Młodzi widzowie są inni niż kilka lat temu?
- Tak. Zauważyłem, że mimo wcześniejszego dojrzewania fizycznego, kształtowanie świadomości następuje dużo później niż było to kiedyś. Często nawet po studiach, kiedy zaczynają pierwszą pracę. Niestety, w ich wartościach panuje chaos.

- Wziął pan na warsztat "Awanturę o Basię", "Pannę z mokrą głową", "Szaleństwa panny Ewy", a w zeszłym roku obejrzeliśmy "Szatana z siódmej klasy". Skąd pana słabość do Kornela Makuszyńskiego?
- To są cudownie napisane bajkowe historie, bardzo mądre i z dużą dozą humoru. Z kart książek po prostu bije ciepło. Prócz tego bohaterki trzech z nich, Ewa, Irenka i Basia, budzą sympatie każdego, również dorosłych. Jest jeszcze coś. Robiąc te filmy, miałem możliwość pokazania i odkłamania Polski międzywojennej. Możemy zobaczyć dworek ziemiański ze wszystkimi jego kłopotami, pracę na roli, małe miasteczko, duże miasto, obyczaje i zwyczaje. Bohaterowie psychicznie też są umiejscowieni w tamtym czasie. Młodzież pyta: "dlaczego ona się tak zachowuje?". Bo dziś panienka zachowałaby się inaczej, na przykład w relacjach z chłopakiem. Trochę zapomnieliśmy o wstydzie czy zażenowaniu.

- Czyli serwuje pan lekcje dobrych manier i historii dla młodzieży?
- Trochę tak.

- Oprócz reżyserowania sam staje pan po drugiej stronie kamery.
- Przyznam się, że zaraz po maturze myślałem o zawodzie aktorskim. A do szkoły, chociaż zdałem egzaminy, nie dostałem się przez intrygę mojej mamy. Byłem najlepszym matematykiem w szkole i mama nie wyobrażała sobie mieć komedianta w domu. Marzyła dla mnie o karierze inżyniera. I tak się jednak zbuntowałem i poszedłem na polonistykę, a później na studia reżyserskie. No i trafiłem do sztuki.

- Czyli epizody aktorskie są realizacją młodzieńczych marzeń?
- To jest tak, że w każdym z filmów, które robię, lubię zaznaczyć siebie. Na przykład w "Szatanie" pojawiam się dosłownie na moment, ale jestem antykwariuszem, od którego się wszystko zaczyna. Wyciągam książkę, z której wypada list Kamila de Berier i zaczyna się historia.

- Zapanowała teraz moda na powracających bohaterów. Na ekrany powrócili John McClane ze "Szklanej pułapki", Rocky Balboa, John Rambo. Czy do tego grona dołączy porucznik Borewicz?
- (śmiech) To nie zależy ode mnie. Tym bardziej, że byłem samodzielnym autorem tylko jednego odcinka. Ale tego najbardziej oglądanego, czyli "Strzału na dancingu". Twórcą postaci był pan Krzysztof Szmagier i od niego zależy, czy on wróci.

- A przyjąłby pan propozycję wyreżyserowania jeszcze jednego odcinka?
- Z przyjemnością. Naprawdę dobrze czuję się w kryminale, mimo że robię filmy dla dzieci. Borewicz był bardzo ciekawym bohaterem i ciekawe jest to, że nie razi również dzisiaj. Może tylko serial jest bardziej śmieszny, bo bawi nas tamta rzeczywistość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!