Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Matylda musi mieć dom. Rodzina liczy na dobre serca innych ludzi

Inga Domurat [email protected]
Fot. Radosław Brzostek
Najważniejsza jest 11-letnia Matylda. Przed nią życie stoi otworem i rodzice za wszelką cenę dążą do tego, by zapewnić jej byt. Sami nie dadzą rady. Muszą liczyć na dobre serca innych ludzi.

- Mam raka z przerzutami do wątroby. Biorę chemię. Różnie ją znoszę, ostatnio było fatalnie, ale ja się jakoś trzymam już piąty rok. Gorzej z mężem, on ma raka jelita grubego i już tylko leży. Odebrałam go właśnie z hospicjum - mówi Violetta Buszyńska.

Najpierw zaatakował rak
13 lat temu ona i jej mąż Wojciech Tokarski przyjechali nad morze z Wrocławia. Sprzedali mieszkania, kupili stary dom w Sierakowie Sławieńskim i powoli go remontowali. Byli szczęśliwi, oboje pracowali, do tego mąż pani Violetty na budowlance trochę się zna. Wszystko własnymi rękami w domu robili. Nie spieszyli się, nie chcieli popaść w kredytową pułapkę. Na dom wydawali tak, by jeszcze normalnie żyć. Tu urodziła się Matylda. Spełniło się ich marzenie. Córka rosła zdrowo, nie sprawiała żadnych kłopotów, na odwrót, była dla rodziców ogromnym powodem do radości.

- Najpierw nasze szczęście zburzyła wiadomość o mojej chorobie. Rak to straszna diagnoza. Byłam przerażona. Pomyślałam o śmierci i o Matyldzie, która miała tylko sześć lat. Kiedy zdążyłam się z chorobą oswoić, o ile można oswoić się z rakiem, przyszedł kolejny cios. Rak dopadł mojego męża i to nas podłamało. Ale nie załamało, bo mieliśmy dla kogo żyć, dla Matyldy - opowiada pani Violetta.
Te pięć lat temu małżeństwo nagle zrozumiało, że ich życie może skończyć się nagle, za rok, dwa może ich nie być. Dlatego zakasali rękawy i, nie patrząc na wyniszczającą chorobę, pracowali, by skończyć remont domu.
- Wiedzieliśmy, że to jedyne, co możemy zostawić naszej córce. Nic więcej nie mieliśmy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że dom to jedyne zabezpieczenie jej przyszłości. Że nawet jeśli nas zabraknie, to ona nie będzie się tułać, że tu będzie jej miejsce - tłumaczy pani Violetta.

Potem przyszedł zły człowiek
W lipcu ubiegłego roku dom w Sierakowie Sławieńskim był prawie po remoncie. Do wykończenia zostały dosłownie drobiazgi. Jakoś o ubezpieczeniu domu nikt wtedy nie myślał. Ogień ktoś podłożył w pobliskiej szopie. Szybko jednak zajął się cały dom. Pożar strawił cały dobytek. Do dziś nie udało się ustalić ewentualnych sprawców. Rodzina została bez dachu nad głową. Rodzice otrzymują łącznie 1550 złotych renty, a Matylda 150 złotych stypendium socjalnego.

- Zostaliśmy bez niczego
- mówi z wysiłkiem pani Violetta. - Musieliśmy wynająć mieszkanie. Przeprowadziliśmy się do Koszalina, by córka miała bliżej do szkoły. Z pomocą przyszła rodzina

- opłaca nam wynajem. Dzięki wcześniejszym publikacjom "Głosu" pomogli też ludzie dobrej woli i kilka firm. Nie chcą się ujawniać. Uzbierało się z 30 tysięcy złotych i trochę materiałów budowlanych. Za gminne pieniądze kupiłam rynny. Odbudowa stropów i dachu szła bardzo wolno, ale w końcu się udało. Niestety, zostaliśmy z ponad 20-tysięcznym rachunkiem, który musimy zapłacić. Na dokończenie dachu czekaliśmy prawie dziewięć miesięcy, licząc, że znajdziemy kogoś, kto nam za robociznę nie policzy, ale się nie udało. Wynajęliśmy fachowców, by ocalić mocno niszczejący dom.

Musimy prosić o pomoc
Teraz trzeba poprawić tynki i wykończyć wnętrze. Ale to wiąże się z kolejnymi wydatkami, a rodzice Matyldy nie mają już skąd brać pieniędzy. - Wiem, ludzie nam już pomogli, ale jest jeszcze wielu, którzy nie słyszeli o naszej tragedii i to ich proszę o pomoc i nie wstydzę się tego, bo muszę doprowadzić do końca tę odbudowę. Tylko ja jeszcze mam na to siłę, bo mój mąż już umiera. Matylda musi mieć dom - z desperacją w głosie mówi matka dziewczynki.

Kobieta ma chustę na głowie, która przykrywa wypadające po chemii włosy. Wciąż ma ładne oczy, miły wyraz twarzy i ładny uśmiech. - Nauczyłam się żyć z rakiem. Ci, którzy nie wiedzą, przez co przechodzę, sądzą, że jestem zupełnie zdrowa. Bo raka nie widać, do czasu - słyszymy od mamy Matyldy. - Lekarze też nie chcą wyrokować. Nie rozmawiamy o tym, ile miesięcy czy lat życia jeszcze mi zostało.
Tak bardzo chciałabym dotrwać chociaż do 18. urodzin Matyldy. Wiedzieć, że może stanowić o sobie. Nie musieć jej powierzać czyjejś opiece. Bo to spędza mi sen z powiek. Ona jest mądrą, rozsądną dziewczynką. Poradzi sobie w życiu, tylko musimy dać jej start.

Rodzice Matyldy wyliczyli, że by móc zamieszkać w domu w Sierakowie Sławieńskim, potrzeba im ok. 45 tys. złotych. Może trochę mniej, jeśli ktoś im da nieco materiałów wykończeniowych. - Napisaliśmy list do Castoramy w Koszalinie. Wspomogły nas już inne firmy, może i ta też nie pozostanie obojętna. Jak trzeba, będę prosić gdzie indziej i dokąd będę miała siły - mówi Violetta Buszyńska.

My otrzymaliśmy zapewnienie od Magdy Ojrzanowskiej z Castoramy w Koszalinie, że dyrekcja firmy spotka się z panią Violettą i zaoferuje pomoc rzeczową. Osobom i firmom, które chciałyby pomóc tej rodzinie, podajemy numer telefonu do Violetty Buszyńskiej: 604-067-993 oraz numer jej konta: Bank PKO BP I oddział Koszalin: 37 1020 2791 0000 7502 0142 8010.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!