Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Mąż walczy i nie może powiedzieć, gdzie jest". Sześciodniowa ucieczka z Ukrainy

Sylwia Lis
Sylwia Lis
Rodzina jest już bezpieczna.
Rodzina jest już bezpieczna. Sylwia Lis
Maria, Weronika i trzyletni Mark są już w Polsce. Podróż zajęła im sześć bardzo trudnych dni. - Martwimy się o tych, którzy zostali w Ukrainie - mówią.

Marię, Weronikę i jej trzyletniego syna spotkaliśmy w Miejskim Ośrodku Sportu i Rekreacji w Bytowie, gdzie prowadzony jest punkt pomocy dla uchodźców z Ukrainy. Wybierały się w drogę. Ale już taką krótką - do ich przyszłego domu - do Ustki. Tam mieszka siostra pani Marii.

Rodzina pochodzi z okolic Donbasu. Gdy Rosja zaatakowali Ukrainę, postanowiły uciec z kraju. - Najbardziej bałam się o syna - mówi pani Weronika. - Mąż walczy. Mam z nim kontakt, rozmawiamy, wiem, że nic mu nie jest. Nie może mówić, gdzie jest, gdzie walczy. Boją się, że Rosjanie mogą podsłuchiwać rozmowy. Bardzo się o niego boję, mamy nadzieję, że niedługo będziemy wrócić do naszego domu. Jestem z niego bardzo dumna, wiem że robi to co należy, ale jak długo nie mam od niego wieści, to bardzo się martwię.

6 dni w drodze

Panie twierdzą, że podróż do Bytowa nie była łatwa. Trwała aż 6 dni! - Najpierw dotarłyśmy do Kijowa, a następnie do Lwowa - opowiadają kobiety. - Gdyby nie ludzie dobrej woli, którzy nam pomagali po drodze nie dałybyśmy rady. Ludzie dzielili się wodą i jedzeniem, pomagali jak tylko się da. W Lwowie było mnóstwo ludzi, którzy chcieli uciec z kraju. Ostatnie kilometry pokonałyśmy pieszo, tak jak wielu innych. Potem znalazłyśmy transport do Bytowa. Stąd jedziemy do mojej siostry do Ustki.

Rzeka pomocy

Mieszkańcy Bytowa tak jak wszyscy Polacy robią, co w ich mocy, aby uchodźcom niczego nie brakowało. Organizują noclegi, wyżywienie, lekarstwa. Urzędnicy starają się koordynować działania. Lada dzień ukraińskie dzieci ruszą do szkół.

- Teraz jest zryw- szlachetny i godny podziwu. Ale nie wiemy ani jak długo będzie trwał konflikt, ani tym bardziej jak bardzo długotrwałe będą jego skutki. Należy się jednak nastawiać na pomoc nie w perspektywie tygodni, lecz miesięcy (i oby nie lat – obserwacja konfliktów w innych częściach świata pokazuje, że i tak może być) - mówi profesor Cezary Obracht-Prondzyński, socjolog, antropolog i historyk. - Trzeba zatem robić wszystko jednocześnie – pomagać tym, którzy walczą i cierpią pod bombami, a jednocześnie wspierać tych, którzy zaczynają napływać do nas. Za chwilę trzeba też będzie świadczyć inną pomoc tym, którzy już tu będą od tygodni, a jednocześnie też w trybie interwencyjnym stale pomagać tym, którzy będą nadal docierali. A więc musimy pracować „na już – teraz” i w tym samym czasie starać się ten proces pomocy zracjonalizować, usystematyzować, zinstytucjonalizować, bo tylko to jest gwarancją jego trwałości. Bez niej zaś nasze wysiłki mogą się okazać po prostu nieefektywne, a na to nas nie stać. Musimy też uzbroić się w cierpliwość, bo będą docierali ludzie z traumami, w szoku, z poczuciem krzywdy i zagrożenia (szczególnie dzieci). To nie będzie łatwe – emigracja jest w ogóle trudnym doświadczeniem, a przymusowa ucieczka przed wojną? Dlatego trzeba być bardzo delikatnym, empatycznym, rozważnym… Trzeba będzie umieć słuchać, czego uchodźcy potrzebują, a nie stawiać się w roli tych, którzy wiedzą lepiej, jak to powinno być. Jestem pewien, że potrafimy być takimi spolegliwymi opiekunami! Ale myśląc o przyszłości należy podkreślić, że bardzo ważny będzie wolontariat. Kilka miesięcy temu na spotkaniu z paniami ze środowiska imigracyjnego (a jeszcze nikt wtedy nie myślał o wojnie) padł taki postulat: potrzebujemy „kaszubskich babć”! Bo rodziny imigrantów są tutaj bez swoich dziadków, a niekiedy opieka i pomoc z ich strony jest wręcz niezbędna, choćby wtedy, gdy rodzice muszą iść do pracy. Bardzo mi się ten postulat spodobał – i oczywiście nie idzie tu tylko o „kaszubskie” babcie, ani nawet nie tylko o babcie. A to z tego względu, że jest jedna kluczowa potrzeba – relacji z innymi ludźmi. Zawsze w losie imigranta najgorsza jest izolacja. Sytuacja, gdy nie ma on kontaktów, albo są one ograniczone wyłącznie do własnej grupy. Wolontariat seniorów byłby więc niezmiernie potrzebny, aby dać wsparcie imigracyjnym rodzicom, a dzieciom trochę ciepła i przy okazji pomóc w poznaniu języka, może wesprzeć w nauce. Na drugim biegunie – potrzebny jest wolontariat młodych ludzi, taki koleżeński. To co było niezmiernie ważne kilka miesięcy temu, teraz – w świetle tego co się dzieje i nadchodzi – stanie się potrzebą wręcz palącą. Otwórzmy zatem nasze serca i domy.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: "Mąż walczy i nie może powiedzieć, gdzie jest". Sześciodniowa ucieczka z Ukrainy - Głos Pomorza