Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Metoda "na wnuczka" w sądzie. Oskarżony twierdzi, że oszuści go wykorzystali

Bogumiła Rzeczkowska
Przed Sądem Rejonowym w Słupsku rozpoczął się proces oskarżonego o wyłudzenie metodą "na wnuczka". Oskarżony nie przyznaje się i co ciekawe, na policję zgłosił się sam.

Dwa małżeństwa emerytów padły ofiarą bezczelnego i bulwersującego oszustwa w styczniu i w lutym tego roku.

Do jednego z nich zadzwoniła kobieta. Prowadziła rozmowę w ten sposób, by starsi państwo byli przekonani, że jest ich córką. Oszustce udało się zrealizować nikczemny plan. Przekonała emerytów, żeby przekazali jej 62 tysiące złotych. Oszczędności życia powędrowały do fałszywej córki według utartego scenariusza: nie może osobiście odebrać pieniędzy, przyjdzie po nie jej znajomy.

"Znajomy" ten zasiadł właśnie na ławie oskarżonych. Sławomir G., taksówkarz, który odebrał pieniądze, wpadł w ręce policji, bo jego wizerunek utrwaliła kamera zainstalowana na klatce schodowej. Policja zezwoliła na opublikowanie tego zapisu.
Gdy informacja ukazała się na naszym portalu gp24.pl, córka taksówkarza w sprawcy, działającym metodą "na wnuczka", rozpoznała swojego ojca.

- Od razu zgłosiłem się na policję. Nie wiedziałem, że wiozę pieniądze z przestępstwa. To miały być dokumenty. Nie było mowy o pieniądzach. Nigdy bym się nie podjął przewiezienia pieniędzy - wyjaśniał Sławomir G., którego Prokuratura Rejonowa w Słupsku oskarżyła o to, że ułatwił oszustwo.

Jednakże zaraz po odczytaniu aktu oskarżenia jeden z obrońców Sławomira G. zastrzegł, że oskarżony odmawia składania wyjaśnień, ale po odczytaniu tych, które złożył w czasie dochodzenia będzie odpowiadał tylko i wyłącznie na pytania obrony.

Z wcześniejszych wyjaśnień wynika, że taksówkarz ma niezbyt długi staż - raptem od maja 2017 roku. Oferuje przewozy osób na terenie kraju. W styczniu na jedno z zamieszczonych przez niego ogłoszeń odpowiedziała kobieta. Pytała o cenę kursu do Warszawy. Nie przedstawiła się, po uzyskaniu informacji rozłączyła się. Zadzwoniła jeszcze raz. Oskarżony rozpoznał ją po głosie. Podała adres. Taksówkarz miał tam podjechać i czekać, bo będzie przesyłka - pilne dokumenty do odbioru.

Kiedy był pod wskazanym adresem, kobieta zadzwoniła. Miał czekać dziesięć minut, potem kolejne dziesięć minut. Aż w końcu podała numer domu i mieszkania, gdzie ma odebrać przesyłkę.

- Nie wiedziałem do kogo idę i jak ludzie się nazywają - wyjaśniał. - Poszedłem do bloku. Drzwi otworzyła mi starsza kobieta. Mogła mieć około osiemdziesięciu lat. Miała przygotowaną przesyłkę. Myślałem, że wewnątrz są dokumenty.

Wówczas taksówkarz zauważył w swoim telefonie dwa nieodebrane połączenia z "numeru prywatnego". Starsza pani przekazała mu swoją słuchawkę, która wyglądała na telefon stacjonarny i powiedziała, że jej córka nie może się do niego dodzwonić. Dzwoniąca kobieta pytała o przesyłkę. Powiedziała, że w paczce są też pieniądze za kurs. Miał się kierować na Łódź. Dziwił się, że kobieta tak często dzwoniła. W końcu podała docelowy adres na Piotrkowskiej. Jest tam sklep. Podszedł mężczyzna i zapytał, czy ma przesyłkę dla Joli. Taksówkarz przekazał paczkę.

Kolejne małżeństwo emerytów także straciło 62 tys. zł.

Z wyjaśnień oskarżonego wynika, że po powrocie do domu miał kolejny telefon. Szykował się następny kurs. Historia powtórzyła się. Inny był tylko adres w Słupsku. Kurs w kierunku Warszawy. Tym razem inny, młody mężczyzna odebrał przesyłkę dla Marioli. To było pod Łodzią. Sławomir G. twierdzi, że wtedy coś mu zaczęło świtać. Nie zgodził się na kolejne zlecenie.

- Nikomu niczego nie ułatwiałem. Nie miałem cienia podejrzenia, że zostałem wykorzystany do popełnienia oszustwa - mówił w sądzie oskarżony. A jego wcześniejsze podejrzenia to były wewnętrzne ukryte obawy, bo telefonów było od kobiety dużo. Przeczucia. Dwa, trzy tygodnie temu sytuacja powtórzyła się. Telefon z numeru angielskiego. Chodziło o przewiezieniu faktur. Po telefonie od razu udał się na policję.

- Mówiła, że gardło ją boli. Była w banku w Kłodzku. Chodziło o jakieś akcje. Ponaglała nas. Kazała owinąć folią, plastrem i włożyć do reklamówki. Przyjdzie jakiś pan z banku ze Słupska - relacjonował przed sądem jeden z pokrzywdzonych i zwrócił się wprost do oskarżonego. - To nie żona wyszła do pana, tylko ja. Jeszcze pytałem pana, jak się pan nazywa, a pan odpowiedział: córka Mariola wie.

Oszczędności życia nie zostały odzyskane. Za oszustwo grozi kara do ośmiu lat więzienia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Debata prezydencka o Gdyni. Aleksandra Kosiorek versus Tadeusz Szemiot

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Metoda "na wnuczka" w sądzie. Oskarżony twierdzi, że oszuści go wykorzystali - Głos Pomorza