Okręt podwodny "Żbik" wchodził w skład podwodnej floty II Rzeczpospolitej. Gdy wybuchła wojna, "Żbik" przez kilkanaście dni stawiał pola minowe, a potem umiejętnie wymykał się Niemcom (na jednej z min wyleciał w powietrze nieprzyjacielski trałowiec). Nie udało mu się jednak przedostać do portów brytyjskich (awaria techniczna) i komandor Michał Żebrowski zgodnie z zaleceniem polskiego rządu 25 września zawinął do portu w Szwecji, gdzie został internowany. Tutaj i okręt, i jego załoga oraz dowódca przebywali do końca wojny.
Po jej zakończeniu wyjechał do USA. Osiedlił się w Los Angeles, gdzie jako inżynier zatrudnił się w firmie produkującej przydomowe baseny.
Michał Żebrowski urodził się w 1901 roku, na terenach dzisiejszej Białorusi. Cała rodzina Żebrowskich zasilała kolejne powstania i niepodległościowe zrywy. Na Michała i jego brata Wiktora (ojciec pana Andrzeja) wypadła walka o niepodległość w 1918 roku i udział w wojnie z bolszewikami w roku 1920.
Gdy skończył się czas walki, trzeba było zatroszczyć się o siebie. Młody Michał usłyszał, że tworzona jest polska Marynarka Wojenna i szybko zdecydował - choć morza nigdy wcześniej nie widział - że chce w tym uczestniczyć. Wtedy też polski rząd zamówił we francuskich stoczniach pierwsze okręty podwodne: Wilka, Rysia i Żbika. Ten ostatni zwodowany został w 1929 roku. Osiem lat później, w 1937 roku, jego dowódcą został komandor podporucznik Michał Żebrowski.
- Mój stryj to był świetny dowódca, wielki patriota, a przy tym człowiek o wielkim sercu - opowiada Andrzej Żebrowski. - Zawsze pomagał ludziom, i to zaraz po wojnie, jak i później. Jednak gdy Amerykanie zaproponowali mu służbę na okręcie wojennym, ale pod warunkiem, że popłynie na wojnę do Korei, odmówił. Zawsze powtarzał, że krew może przelewać tylko za Polskę - wspomina nasz rozmówca.
Michał Żebrowski nigdy się nie ożenił i nie założył rodziny. Coraz bardziej tęsknił za krajem, a w połowie lat 70. poważnie się rozchorował. Wtedy całą jego rodziną był syn jego brata, Andrzej. - A ja mieszkałem już w Koszalinie. Jak tu trafiłem? Mój ojciec zginął w czasie wojny i my wraz z mamą osiedliliśmy się w okolicach Łodzi. Potem studia na Akademii Rolniczej w Szczecinie i propozycja pracy w Koszalinie, w zakładzie zajmującym się hodowlą zarodową i stadniną koni - mówi. I gdy dostał list z Ameryki, w którym stryj pisał, że chciałby ostatnie lata życia spędzić w Polsce, nie wahał się ani chwili. Napisałem list do generała Jaruzelskiego, ówczesnego ministra obrony, z prośbą, aby były komandor "Żbika" mógł wrócić do ojczyzny. Generał zachował się wspaniale. Osobiście wystosował zaproszenie do stryja, a gdy ten wylądował w Warszawie, natychmiast trafił pod znakomitą opiekę w jednym z wojskowych szpitali. Tu Michał Żebrowski spędził kilkanaście dni.
Był czas, że poczuł się lepiej, a wtedy spacerowali razem z Andrzejem po Warszawie i planowali wyjazd do Koszalina. Nie zdążył: zmarł 18 marca 1974 roku. Jakiś czas potem został pochowany na koszalińskim cmentarzu.
- Tuż przed śmiercią stryj mi opowiadał, że nigdy nie przypuszczał, że spocznie w koszalińskiej ziemi. Nawet wtedy, gdy pod koniec lat 30. wykonywał swoim "Żbikiem" misję i którejś nocy wynurzyli się, aby popatrzeć na światła Darłowa...- kończy wspomnienie o komandorze Andrzej Żebrowski.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?