Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Możesz zostać dawcą szpiku już w sobotę w Koszalinie

Ilona Stec [email protected]
Każda zdrowa osoba w wieku od 18 do 55 lat może się zarejestrować jako dawca. Wystarczy oddać 4 ml krwi i wypełnić ankietę.
Każda zdrowa osoba w wieku od 18 do 55 lat może się zarejestrować jako dawca. Wystarczy oddać 4 ml krwi i wypełnić ankietę. MODO
W sobotę w Centrum Handlowym "Atrium" w Koszalinie organizowany jest Dzień Dawcy Szpiku. Każda zdrowa osoba w wieku od 18 do 55 lat może się zarejestrować jako dawca. Wystarczy oddać 4 ml krwi i wypełnić ankietę.

Warto pomóc

Warto pomóc

Ilona Stec
Chorzy na białaczkę, którzy walkę o życie wygrali, wciąż wspominają, jak bardzo ważna była dla nich nadzieja, że uda im się znaleźć dawcę i jak straszliwa była świadomość tego, co będzie, gdy dawca się nie znajdzie. Przywołują w pamięci cierpiące dzieci poddawane drakońskiej chemioterapii i ich zrozpaczonych rodziców, załamanych młodych ludzi, startujących w dorosłe życie, pełne planów na przyszłość i dorosłych, którym z powodu choroby zawalił się cały świat. Wielu chorych odchodzi, bo nie udaje im się znaleźć odpowiedniego dawcy. Ale wiele jest też osób, które - dzięki temu, że dawca się dla nich znalazł - wracają do zdrowia i żyją. Przeszczep szpiku od niespokrewnionego dawcy dla większości chorych na białaczkę jest jedynym skutecznym lekiem, jedyną szansą na przeżycie i wyzdrowienie. Odpowiedniego dawcę jednak bardzo trudno jest znaleźć. Byłoby łatwiej, gdyby przebadanych i zarejestrowanych potencjalnych dawców szpiku było więcej. Zarejestrujmy się więc. Pamiętajmy, że w naszych organizmach produkowany jest lek ratujący życie śmiertelnie chorym ludziom i możemy im ten lek ofiarować. Pamiętajmy też: nigdy nie wiadomo, czy kiedyś ktoś z nas lub z naszych bliskich nie będzie rozpaczliwie potrzebował pomocy.

W sobotę można zgłaszać się od godz. 11 do 18.
Dawców poszukuje wiele osób chorych na białaczkę. Być może któraś z nich znajdzie swego dawcę wśród tych, którzy zarejestrują w sobotę . - Świadomość tego, że uratowało się komuś życie, sprawia niewyobrażalną radość i satysfakcję - twierdzą ci, którzy oddali już swój szpik.
Dzień Dawcy Szpiku w "Atrium" organizuje Fundacja DKMS Polska z inicjatywy Joanny Trybuckiej i Wojciecha Niewinowskiego - dwojga koszalinian, którzy walkę z białaczką mają już za sobą. Oboje są po przeszczepie szpiku kostnego, wrócili do zdrowia i - ponieważ sami tego doświadczyli - wiedzą najlepiej, jak ważne dla chorego jest znalezienie we właściwym czasie odpowiedniego dawcy. Nie każdy chory taką szansę od losu otrzymuje. Te szanse są tym, większe im więcej osób będzie zarejestrowanych w bazie potencjalnych dawców szpiku.

- Każdy człowiek ma w sobie chęć pomagania innym. Jak się widzi ludzi, którym ktoś kiedyś pomógł i którzy dzięki temu żyją, są zdrowi, pracują, to jest chyba najlepszą zachętą do tego, by włączyć się w tę pomoc i zarejestrować się jako potencjalny dawca. Oczywiście nie może to być decyzja spontaniczna, nieprzemyślana. Należy ją dobrze rozważyć, musi być podjęta świadomie. Ja ogromnie się cieszę, że osoby, które zgłosiły się, kiedy ja potrzebowałam dawcy i oddały już swój szpik, są tak szczęśliwe z tego powodu, że komuś pomogły. Dają temu wyraz przy każdej okazji. Nawet nie przypuszczałam, że aż taką radość i satysfakcję może sprawiać pomaganie innym - mówi Joanna Trybucka, której choroba dała impuls do zorganizowania przed trzema laty Dnia Dawcy Szpiku w koszalińskiej Poliklinice. Akcja przyciągnęła tłumy kandydatów na dawców. Kilku z nich już uratowało życie chorym.
Bez wahania oddałbym szpik ponownie

W zeszłym tygodniu minęły dwa lata, jak Łukasz Soja, informatyk z Koszalina oddał swoje komórki macierzyste 17-letniemu wówczas chłopakowi, mieszkańcowi jednego z regionów Polski. Teraz jego genetyczny "bliźniak" ma już 19 lat. Jak się czuje? - Z tego, co mi wiadomo wszystko jest w porządku. Nie ma żadnych komplikacji. Cały czas jest co prawda poddawany rutynowym badaniom, ale żyje normalnie - mówi Łukasz Soja. Obaj mogą się już spotkać, jest to możliwe po dwóch latach od przeszczepu, pod warunkiem, że obie strony wyrażą zgodę na takie spotkanie. - Ja cały czas jestem gotowy, jak się orientuję - ten chłopak również wyrażał taką wolę. Myślę, że dojdzie do naszego spotkania bardzo bym tego chciał - nie kryje pan Łukasz . On swój szpik oddawał w Dreźnie, w Niemczech. Wszystko było zorganizowane perfekcyjnie, jako dawca nie poniósł też żadnych najmniejszych nawet kosztów. Teraz jak może zachęca ludzi, by rejestrowali się jako dawcy szpiku. - Satysfakcja, radość jaką daje uczucie, że się komuś pomogło, że uratowało się komuś życie są przeżyciem nie do opisania - powtarza. - Znajomi często mnie pytają, jak to wygląda, mają różne obawy, zastanawiają się, czy się czymś nie zarażą. Uspokajam ich, że tak samo, jak przy każdym pobraniu krwi, przy każdym zabiegu istnieje minimalna szansa, na to, ale jeśli zabieg wykonywany jest w warunkach sterylnych - a ten przeprowadzany jest w supersterylnych - to nie ma się czego obawiać. Gdybym dostał jeszcze jeden telefon, gdyby jeszcze raz poproszono mnie o oddanie szpiku - nie zawahałbym się ani na moment. Po dwóch tygodniach od pobrania komórek macierzystych w moim organizmie wszystko wróciło do normy. Całkiem normalnie funkcjonowałem zresztą tuż po samym zabiegu, może byłem nieco osłabiony, ale ta radość, te emocje, jakie mi wtedy towarzyszyły, sprawiły, że nawet tego nie odczuwałem - opowiada Łukasz Soja.
Ratują dzieci i dorosłych

Elżbieta Kowalska, podobnie jak pan Łukasz, zarejestrowała się podczas akcji w koszalińskiej Poliklinice we wrześniu 2009 roku. Zdecydowała się, bo na białaczkę zmarł jej brat. Po roku, w listopadzie 2010 roku dostała wiadomość, że może zostać dawcą komórek macierzystych. Sprawa była bardzo pilna. - Oczywiście zgodziłam się - mówi pani Elżbieta. I nie żałuje swojej decyzji, choć z powodu nagłego ataku zimy miała bardzo trudną podróż do Warszawy na badania, a tuż przed zabiegiem pobrania komórek macierzystych musiała zmierzyć się z chorobą i śmiercią mamy. - Gdyby taka konieczność zaistniała jeszcze raz, na pewno znów bym się zgodziła - dodaje. Jej komórki macierzyste przeszczepiono 4-letniemu dziecku z Polski. Pani Elżbieta bardzo chciałaby wiedzieć czy przeszczep się udał. Dwa lata miną w grudniu. - Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku, że dziecko żyje i dobrze się czuje. Ja nie odniosłam żadnego uszczerbku na zdrowiu - zapewnia.
Na Dzień Dawcy do Polikliniki zgłosił się też Arkadiusz Hamerla. Jak twierdzi, gdyby kolega go do tego nie namówił, pewnie człowiek, któremu uratował życie szukałby swego dawcy do dziś. O swoim genetycznym bliźniaku pan Arek wie, że jest Polakiem, dorosłym mężczyzną i że czuje się dobrze. -Jestem naprawdę szczęśliwy, że mogłem mu pomóc - mówi.

Wojciech Niewinowski: Żyję dzięki Uli

Dawcy

W Polsce zarejestrowanych jest około 330 000 potencjalnych dawców z czego ponad 222 000 to dawcy zarejestrowani w Fundacji DKMS Polska. W ciągu trzech lat działalności Fundacji, aż 171 osób oddało swoje komórki macierzyste, dając nadzieję na nowe życie ludziom chorym na białaczkę i inne choroby układu krwiotwórczego.

Podczas akcji pozyskiwania dawców szpiku zorganizowanej przez DKMS w północno - wschodniej Polsce znalazł swego dawcę Wojciech Niewinowski. Pan Wojtek z zawodu jest grafikiem komputerowym, chętnie uprawia sport. Na białaczkę zachorował w 2009 roku, miał wtedy 23 lata. Zaatakowała go w ciągu miesiąca. Zaczął tracić siły, ciągle czuł się zmęczony. Myślał, że to skutek zbyt ciężkich treningów. W końcu posłuszeństwa zaczęły odmawiać mu nogi, nie był w stanie wejść na schody. Na ciele zaczęły pojawiać się ogromne siniaki, był też bardzo blady, podejrzewał anemię. Postanowił pójść do lekarza. Dostał skierowanie do koszalińskiego szpitala, do Oddziału Hematologii. Wstępną diagnozę koszalińskich specjalistów, potwierdziły dalsze badania w Szczecinie: to była ostra białaczka limfoblastyczna. W szczecińskim szpitalu został poddany intensywnemu leczeniu, które trwało pół roku.

- Praktycznie nie opuszczałem szpitala, leżałem w całkowitej izolacji. Nie mogłem kontaktować się z nikim, nawet z najbliższymi. Po pół roku nastąpiła remisja choroby i można było zastosować przeszczep - opowiada pan Wojciech. W sierpniu pojechał na pierwsze badania, a miesiąc później okazało się, że jest już dawca dla niego. - Nie mogłem w to uwierzyć. Gdy zakwalifikowano mnie do przeszczepu starałem się w ogóle nie myśleć o tym czy ten dawca się znajdzie, czy nie, żeby się nie denerwować. Widziałem, ile nerwów kosztowały takie rozważania innych chorych. Byłem świadkiem wielu ludzkich dramatów, łącznie z taką sytuacją , gdy dawca się wycofał. To był straszliwy cios dla chorego, który dowiedział się, że znaleziono dla niego dawcę, dostał nadzieję na życie i został jej w sposób okrutny pozbawiony. To była dla tego człowieka największa tragedia. Ja bardzo szybko znalazłem swojego dawcę. Dowiedziałem się o nim we wrześniu, a 8 grudnia już miałem przeszczep. Szpik, przeznaczony dla mnie był w niewielkim plastikowym woreczku, podobnym do worka z krwią. Pomyślałem sobie, to niesamowite, że jego zawartość jest tak bardzo cenna, że od niej zależy całe moje życie. Wciąż miałem świadomość tego, że dwa - trzy lata mogło mnie już nie być, to było straszne uczucie. Ten szpik dawał mi nadzieję na przeżycie, na wyzdrowienie. Na co dzień ludzie marzą o sukcesach, pieniądzach, a człowiek chory marzy tylko o jednym - żeby żyć - opowiada Wojciech Niewinowski. Zawartość worka podawano mu dożylnie, pomalutku. Trwało to około trzech godzin.

- Zaraz po tym w moim organizmie rozpoczęła się ostra walka o przyjęcie przeszczepionego szpiku. Otrzymałem leki zapobiegające jego odrzuceniu. Odporność w tym czasie spada, człowiek narażony jest na różne powikłania. U mnie powrót do normalnego życia trwał około półtora roku. Po przeszczepie organizm się odbudowuje, wszystko się w nim zmienia, nawet grupa krwi. Ja miałem wcześniej grupę 0 plus, teraz mam A minus, bo taką grupę ma Ula, moja dawczyni - mówi pan Wojtek Spotkali się po dwóch latach, zgodnie z przepisami. - Dla nas obojga było to wielkie i bardzo wzruszające przeżycie. Ula jest niezwykłą osobą, ogromnie angażuje się w pomaganie ludziom, jest honorowym krwiodawcą. Wciąż jesteśmy w kontakcie - mówi Wojciech Niewinowski. Pan Wojciech czuje się już dobrze, żyje tak jak przed chorobą i stara się w ogóle o niej nie myśleć. - To jest najlepszy lek. Marzeniem każdego chorego jest , by jak najszybciej zapomnieć o chorobie i móc żyć, tak jak przed nią. Mnie, dzięki Uli to marzenie się spełniło. Jest to największe szczęście, najcenniejszy dar, jaki można dostać od drugiego człowieka - mówi Wojciech Niewinowski. Nie ukrywa, że wielką siłę do walki o życie, ogromną motywację dawał mu jego pięcioletni dziś syn. - Wówczas miał zaledwie dwa lata. Nawet by mnie nie pamiętał, tym bardziej, że ja dużo czasu spędzałem wtedy w szpitalu. Postanowiłem sobie, że muszę przeżyć - wspomina pan Wojciech. (i)

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!