Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie chcę do domu starców

Inga Domurat [email protected]
– Ja nie chciałem pomocy, ale mi mówili, że to wszystko dla mojego dobra, więc ją w końcu przyjąłem. A dziś czuję się oszukany – rozpacza Zygmunt Czekański.
– Ja nie chciałem pomocy, ale mi mówili, że to wszystko dla mojego dobra, więc ją w końcu przyjąłem. A dziś czuję się oszukany – rozpacza Zygmunt Czekański. Fot. Piotr Czapliński
"Opieka" chce mnie wyrzucić z mieszkania. Do domu pomocy społecznej mi każą iść. A ja nie chcę, ja chcę żyć...

Sprawdziliśmy dlaczego każą. Skoro człowiek sam nie chce, rodzina nie wysyła, to po co? Dlaczego tak mu chcę pomóc, a może raczej tak go skrzywdzić?

- Bo takie jest postanowienie sądu, na mocy którego można tego pana umieścić w domu pomocy bez jego zgody - tłumaczy Małgorzata Kalwaj, zastępca dyrektora Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Koszalinie.

Problem w tym, że to postanowienie jest z lutego 2006 roku, a teraz mamy marzec 2008 roku. Cofnijmy się więc do przeszłości...

Artysta, kinooperator

Zygmunt Czekański ma teraz 71 lat. Jako 10-letni chłopiec w 1946 roku przyjechał z rodzicami do Koszalina ze Lwowa. Skończył szkołę plastyczną, do dziś w jego mieszkaniu wiszą namalowane przez niego obrazy. Służył w wojsku. W latach 70-tych był strażnikiem w sądzie wojewódzkim, a później przez długie lata kinooperatorem w kinie "Adria". Jest na emeryturze. Ojciec, adwokat, zmarł dawno temu. Matka, znana i szanowana pielęgniarka, nie żyje od kilku lat.

W dwupokojowym mieszkaniu w starej kamienicy, nie brakuje pamiątek po rodzicach. Są oprawione w ramki ich zdjęcia z młodości. Są lalki, którymi w dzieciństwie bawiła się mama, piękne, ogromne łóżko z ozdobną metalową, barwioną na złoto ramą. - To mi po nich zostało. Samemu mi się życie nie ułożyło, żona mnie zostawiła. Dzieci nie mieliśmy - wspomina pan Zygmunt.

Nasz Zyguś...

Przed śmiercią matki Zygmunt Czekański był zawsze zadbany, chodził na spotkania lwowiaków i Stowarzyszenia Dzieci Wojny. Sąsiedzi złego słowa nie mówili, o jego problemach zdrowotnych nikt nie wiedział. Z matką dawali sobie radę sami. Po jej śmierci załamał się, przestał o siebie dbać. Na duchu podtrzymywali go przyjaciele ze stowarzyszenia.

- To jest nasz Zyguś, jeździmy razem na wycieczki. To spokojny człowiek, wesoły i dobroduszny, można powiedzieć, że nawet łatwowierny. Raz tylko poważnie nas przestraszył - słyszymy od Zofii Cymerys, prezes koszalińskiego Stowarzyszenia Dzieci Wojny. - Był listopad 2005 roku. Jeszcze do tego dnia nie zdawaliśmy sobie sprawy, że nasz Zyguś ma padaczkę. A wtedy stracił przytomność.

Niezbędna pomoc

Wtedy po raz pierwszy i - jak do tej pory - ostatni Zygmunt Czekański trafił do Niepublicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej "MEDISON" w Koszalinie, na oddział psychiatryczny. Ordynator Izabela Ciuńczyk, dobrze pamięta tego pacjenta, bo w ciągu ośmiu lat istnienia szpitala był drugą osobą, którą - dla jej bezpieczeństwa - chciała umieścić w domu pomocy społecznej.

- Nikt z rodziny się o pacjenta nie upomniał. Wtedy, w listopadzie 2005 roku, kiedy wiedziałam, że ten człowiek jest samotny, a ja mogę mu zapewnić opiekę tylko przez 8 dni, bo za tyle płacił Narodowy Fundusz Zdrowia, skierowanie wniosku do sądu wydawało mi się zasadne - tłumaczy swą decyzję Izabela Ciuńczyk. - Pacjent na oddział trafił z powodu nie przyjmowania leków padaczkowych i z objawami nadużywania alkoholu. Organizm miał wyniszczony. Stwierdziliśmy u niego upośledzenie w stopniu lekkim. Uznałam wówczas, że tylko dom pomocy zagwarantuje, że pacjent będzie regularnie przyjmował leki, a tym samym będzie żył.

Tylko, że to było tak dawno. Myślałam, że on już od dwóch lat otoczony jest stałą opieką. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czy skoro żyje tak długo sam, to czy to oznacza, że potrafi dbać o siebie i jego stan psychiczny się poprawił? On od dwóch lat nie jest moim pacjentem. Wtedy chciałam dla niego dobrze. Dziś nie wiem, czy wymaga umieszczenia w domu pomocy.

Postanowienie, na które powołuje się opieka społeczna, kierując Zygmunta Czekańskiego do domu opieki, Sąd Rejonowy w Koszalinie wydał 24 lutego 2006 roku.

- Przychyliliśmy się do wniosku ordynatora oddziału psychiatrycznego, mieliśmy opinię biegłego. Ten pan nie jest osobą ubezwłasnowolnioną i mógł się od postanowienia odwołać. Teraz w tej sprawie już nic nie możemy zrobić - przyznaje Ewa Kosiec, przewodnicząca wydziału rodzinnego i nieletnich koszalińskiego Sądu Rejonowego.
Kocham swój dom

Ani sąd, ani szpital o sądowym postanowieniu opieki społecznej nie powiadomił.
- Do pana Czekańskiego nawet opiekunka by nie chodziła, gdyby nie rozmowa telefoniczna z pracownikiem oddziału psychiatrycznego - przypomina sobie Małgorzata Kalwaj z MOPS. - W dniu wypisu tego pana zadzwonił telefon z prośbą o objęcie go usługami opiekuńczymi. Z informacji wynikało, że jest samotny i wymaga opieki. Poprosiło nas o to też Stowarzyszenie Dzieci Wojny.

Wtedy do Zygmunta Czekańskiego zaczęła przychodzić pani, która sprzątała, prała i jak trzeba było, robiła zakupy. Kolejna, bo opiekunki zmieniają się często, przychodzi do dziś, codziennie, na dwie godziny. Zygmuntem Czekańskim zajął się również pracownik socjalny.

- Ja nie chciałem pomocy, ale mi mówili, że to wszystko dla mojego dobra, więc ją w końcu przyjąłem. A dziś czuję się oszukany - rozpacza Zygmunt Czekański. - Pokazywałem wszystkie dokumenty, które chcieli zobaczyć, pokazałem i to z sądu. Ufałem bezgranicznie. Czasami nie rozumiem i gubię się w tej urzędniczej mowie i nawet nie wiedziałem, jak to się przeciwko mnie obróci. Czy nie mogłoby zostać, jak jest? Ja sam się poruszam, płacę regularnie za mieszkanie, kupuję sobie jedzenie.

W tym nie trzeba mi pomagać. A opiekunka mogłaby mi, tak jak teraz, posprzątać w mieszkaniu i wyprać, obiad przynieść. Nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej. Ja kocham swój dom, lubię chodzić do przyjaciół, do lwowiaków. A, że samotny trochę jestem, to się mam nadzieję zmieni. Poznałem niedawno miłą panią... I tak nagle, w styczniu tego roku dostaję pismo z opieki, że mi szukają miejsca w domu pomocy, a pod koniec lutego, że mnie już kierują do Cetunia. A ja nie chcę. Ja tam umrę...

Powrót donikąd

- My naprawdę działamy dla dobra pana Czekańskiego i nadal uważam, że dom pomocy społecznej jest dla niego najlepszym rozwiązaniem - mówi Małgorzata Kalwaj. - Pismo, które otrzymał świadczy o tym, że jest dla niego miejsce w Cetuniu. Decyzję o umieszczeniu wyda dopiero Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Koszalinie, my zdecydujemy tylko o odpłatności za jego pobyt w Cetuniu. Poza tym nie jest powiedziane, że jego stan zdrowia się nie polepszy. Może będzie miał się kto nim zaopiekować na stałe i wróci do mieszkania. Przecież nie jest ubezwłasnowolniony.

Sędzia Ewa Kosiec wypowiada się w podobnym tonie. - Mieszkanie będzie na tego pana czekać, Zarząd Budynków Mieszkalnych się nim zaopiekuje - przekonuje.
Czy rzeczywiście, czy starszy pan nie straci mieszkania, jeśli zamieszka w domu opieki? Henryk Bagier, dyrektor koszalińskiego ZBM nie pozostawia złudzeń. - W takich sytuacjach najemca zdaje do nas mieszkanie i my traktujemy je jako pustostan i przydzielamy go pierwszej rodzinie z listy oczekujących - kwituje.
Zygmunt Czekański odwołał się od skierowania do domu opieki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!