O tej tragedii obszernie już informowaliśmy. Przypomnijmy. 12 lutego Rafał, uczeń liceum wojskowego, wraz z trzema kolegami, wybrał się na poradzieckie lotnisko. Chłopcy zauważyli otwarte drzwi budynku trafostacji. Dwóch weszło do środka. Jak opowiadali nam po wypadku koledzy Rafała, w pomieszczeniu nie działało światło. Myśleli, że w całej stacji nie ma prądu. Rafał był najbliżej urządzeń. Gdy oparł się o porcelanowe izolatory, doszło do tragedii. Prokuratura ustaliła, że stacja faktycznie była otwarta. Nie dopatrzono się jednak zaniedbania w działaniach właściciela stacji, czyli koncernu Energa. - Co jakiś czas pracownicy dokonywali objazdu transformatorów, wtedy też ujawniano kolejne kradzieże - mówi kołobrzeski prokurator Adam Kuc. - Ponieważ nikomu nie można było postawić zarzutu, że świadomie, wiedząc o nieprawidłowości, nie zabezpieczył wejścia do stacji, sprawę umorzyliśmy.
Czy zwykła, dająca się łatwo zerwać kłódka i tabliczka o treści "Nie dotykać! Urządzenia elektryczne" to wystarczające zabezpieczenie? - Zgodne z prawem energetycznym - odpowiada Jolanta Szewczyk, rzecznik koszalińskiego oddziału KE Energa S.A. - Lotnisko w Podczelu nasi pracownicy kontrolują co dwa tygodnie, częściej niż wymagają tego przepisy. Właśnie dlatego, że to teren niestrzeżony. Nieco wcześniej sami zgłaszaliśmy policji uszkodzenia kłódek. Nasz pracownik był przy tej stacji zaledwie sześć dni przed wypadkiem.
Za śmierć syna Maria Zielińska zażądała od koszalińskiego oddziału Energi zadośćuczynienia w wysokości 400 tys. złotych. Pozew do sądu napisał jej kołobrzeski adwokat. Zrobił to za darmo. - Jestem sama. Wychowuję 18-letnią córkę i 13-letniego syna. Pracuję jako ekspedientka. Moje dzieci uczą się, pomagają jak mogą. Rafał i córka zawsze pracowali w wakacje. Ostatnio dorabiał w piekarni. Wszystko przez ten bałagan na lotnisku. Przecież jeśli nie pomagała wymiana kłódek, trzeba było zamontować jakieś czujniki. Wielki koncern stać na to!
Maria Zielińska nie kryje, że do wystąpienia z sądowym pozwem zmobilizowała ją głośna ostatnio historia Jasia Meli. Ten obecnie 18-latek, który u boku honorowego obywatela Koszalina, polarnika Marka Kamińskiego, zdobył w 2004 r. oba bieguny, dwa lata wcześniej stracił nogę i rękę porażony prądem w niezabezpieczonej stacji transformatorowej, w której schronił się przed deszczem. Kilka dni temu, po procesie ciągnącym się cztery lata, sąd nakazał koncernowi Energa wypłatę 233 tys. zł odszkodowania i rentę w wysokości
2 tys. zł miesięcznie.
Wczoraj rozmawialiśmy z Urszulą Melą, matką Jasia. - Jestem gotowa wspierać mamę Rafała, jak tylko potrafię. Powinna jednak przygotować się na bardzo bolesną przeprawę. Ja przeżyłam próbę zrobienia z mojego dziecka złodzieja. O sprawiedliwość walczyłam całe cztery lata.
Tragedii podobnych do tej, jakiej doświadcza rodzina Rafała, w naszym regionie było więcej: Kilka lat temu, w tym samym(!) budynku trafostacji zginął mężczyzna kradnący złom. W Szczecinku prąd z otwartej skrzynki energetycznej na ścianie sklepu śmiertelnie poraził 2-letnie dziecko. W Stoisławiu zginął nastolatek, który natknął się na biegnące przez koronę drzewa przewody wysokiego napięcia. Zakład Energetyczny wypłacił jego rodzinie odszkodowanie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?