Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nowa, lepsza wersja Lady Extasy z Koszalina powraca

Mariusz Rodziewicz
Mariusz Rodziewicz
Lady Extasy: Maciej Trembowiecki i Dominik Hałka
Lady Extasy: Maciej Trembowiecki i Dominik Hałka Studio Karat Katarzyna Rosołowska
Po latach uśpienia koszaliński zespół Lady Extasy wraca z nowym muzycznym materiałem. W sieci już można słuchać singli. Plany są ambitne: wydanie płyty, koncertowanie.

Za tym muzycznym projektem stoi koszaliński muzyk Maciej Trembowiecki, człowiek o wielu muzycznych twarzach. Był m.in. basistą w zespole Raggafaya, stworzył muzykę filmową do niemych klasyków: „Nosferatu”, „Metropolis”, „Gabinet doktora Caligari”. Choć sam o Lady Extasy nie chce mówić jako o projekcie. - Wolę określenie zespół. „Projekt” kojarzy mi się z czymś ulotnym, co z założenia ma się prędzej lub szybciej zakończyć. Zespół dla mnie ma wydźwięk tak mocny jak „rodzina” - stwierdza. Tę muzyczną rodzinę tworzy z kilkoma muzykami. Najważniejszym jest Dominik Hałka, klawiszowiec z zespołu Raggafaya. - Z Dominikiem znamy się 16-17 lat i do dziś się dobrze bawimy w swoim towarzystwie, a to przecież o to głównie chodzi – opowiada Maciej. - Wiemy też kiedy jest czas na pracę. Dominik w Lady Extasy miksuje, montuje, masteruje. To Dominik odpowiada w bardzo dużej mierze za brzmienie płyty, a na koncertach będzie śpiewać i grać najważniejsze partie na klawiszach.

Koncertowo ten duet będzie wspierał Patyk Sawicki, perkusista. - Choć nie gra na płycie, wymiata w formie live. Jeśli wszystko dobrze pójdzie i branża artystyczna nie kopnie w kalendarz, będzie z nami grać koncerty – przyznaje muzyk i dodaje, że w nagrywaniu debiutanckiego albumu Lady Extasy brał udział gitarzysta Paweł Jackowski, który w stu procentach sprostał wymaganiom Dominika i Maćka.

Późny debiut

Dziwnie może brzmieć fakt, że zespół, którego początki sięgają drugiej połowy lat dwutysięcznych, dopiero teraz przygotował materiał na debiutancki album. Maciej wyjaśnia, dlaczego tak się stało. - Zespół ma w sumie 13 lat, ale dopiero od ostatnich trzech prowadzi aktywne życie muzyczne. Skupiliśmy się na dopracowaniu barw, brzmieniu miksu, a przede wszystkim, żeby nie skrzeczeć za mocno. W kwestii muzycznej, utwory Lady Extasy z poprzednich lat zostały z repertuaru usunięte lub zmienione na bardziej współczesne wersje - to też wymagało czasu.

Maciej przyznaje, że Dominik ma dużą wprawę w śpiewaniu, bo robi to od wielu lat. - Ja natomiast nigdy nie śpiewałem. Do tej pory w zespole robiły to inne osoby, sam nie czułem nigdy ku temu predyspozycji. To się zmieniło z dnia na dzień - „do odważnych świat należy”, pomyślałem – wspomina. - Zostawałem po pracy, by śpiewać razem z moimi idolami - Sisters of Mercy, Ghost, Depeche Mode, Talk Talk, Royem Orbisonem i innymi. Nagrywałem się, a potem odsłuchiwałem - i tak w kółko, prawie dzień w dzień. Dopiero trzy lata później byłem gotowy nagrać wokale, które do czegokolwiek się nadawały.

Mnisi i cegły

No i w końcu jest! W listopadzie Lady Extasy postanowiła pokazać swoje nowe oblicze światu. Trzy single już można znaleźć w Internecie. Do jednego z nich, do „Avalanche Callers” powstał teledysk. To opowieść o dwóch mnichach i ich… cegłach. - Miało być 20 mnichów i jedna kobieta, ale pandemia obcięła budżet drastycznie – śmieje się Maciej. - A jak się nie ma kasy, to trzeba sobie radzić. Na szczęście pomysłów nam nie brakuje i już niedługo nakręcimy coś nowego. Oby przy współpracy z tą samą ekipą - operatorami Miłoszem Wołkowiczem i Kubą Staniakiem i Krzysztofem Meyerem - niesamowitym montażystą i korektorem barw przy „Avalanche Callers”, oby budżet był tym razem większy.

Inspiracje z lat 80-tych

Słuchając tego i dwóch pozostałych utworów można bez trudu zorientować się, co jest główną inspiracją dla zespołu. To popowa muzyka elektroniczna lat 80-tych. - Wychowałem się na tym. Dawno temu, w naszym domu lecieli głownie Phil Collins, Mike Mareen, Erasure, no i Depeche Mode. Jako 7-latek już bawiłem się w zespół - ja byłem na wokalu, a pluszowe misie na instrumentach. To był dobry skład! - opowiada muzyk. - Przez wiele lat byłem basistą, ale to właśnie syntezator ma wyjątkowe miejsce w moim sercu. Chciałem połączyć te wiele światów - od Type O Negative, po Scotch Disco Band. Stworzyć coś, czego sam bym słuchał, nie skręcając się w środku, że coś jest słabe, lub co gorsza - nijakie. Nawet tylko dla siebie. Na pierwszej płycie mogłem się artystycznie wyżyć. Na drugiej postawię na więcej organicznych brzmień i melodii.

Od razu trzeba dodać, że obecnie na rynku tego typu zespołów nie brakuje, ale u wielu z nich można wyczuć nieco pastiszowe podejście to materii. W przypadku Lady Extasy tego nie ma.

Bez pastiszu

- Pastisz był, jest i będzie na topie. Uważam, że wiele rodzajów obecnej muzyki, opartej na brzmieniach z syntezatora - zabawniutkich, mniej zabawniutkich - nie różnią się tak bardzo od brzmień z tamtych lat. Te nowe są po prostu „wyżyłowane” na kompresorach i bardziej suche. Pomijam oczywiście fascynatów synthwavów, którzy często kręcą, by było tak jak kiedyś. – diagnozuje Maciej. - Przy naszych tekstach, nie ma miejsca na pastisz. To są poważniuteńkie sprawy; piosenki opisują codzienne sytuacje, które dzielimy z innymi. Najczęściej smutne sytuacje. Na ten przykład, piosenka „Avalanche Callers” (nawoływacze lawin) jest o krzyczeniu na siebie w środku nocy.

Nie pozostaje więc nic innego, jak czekać na płytę Lady Extasy. - Szukamy wydawcy, będziemy pukać aż nam otworzą – kończy Maciej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo