Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ojciec: porwałem własnego syna, bo nigdy już bym go nie uściskał

Sylwia Lis
Matka wyjechała za granicę. W domu zostawiła syna, po kilku latach zabrała go. Ojciec nie mógł pogodzić się z utratą syna. Postanowił porwać Mikołaja. Zgodnie z prawem.
Matka wyjechała za granicę. W domu zostawiła syna, po kilku latach zabrała go. Ojciec nie mógł pogodzić się z utratą syna. Postanowił porwać Mikołaja. Zgodnie z prawem.
Matka wyjechała za granicę. W domu zostawiła syna, po kilku latach zabrała go. Ojciec nie mógł pogodzić się z utratą syna. Postanowił porwać Mikołaja. Zgodnie z prawem.

Ania i Tomek mieli ze sobą spędzić całe życie. On chodził do bytowskiej zawodówki, ona do ogólniaka. Para idealna. Mieszkali w podbytowskiej wsi. Razem jeździli do szkoły, razem wracali. Nierozłączni. Tomek pierwszy skończył szkołę i poszedł do budowlanki. Ania z powodzeniem zdała maturę, ale do egzaminu nie poszła już nie sama, pod sercem był już Mikołaj. Nie poszła na studnia, w sierpniu rodził się syn. I zaczęło się prawdziwe życie: pieluchy, rachunki, obowiązki domowe. - Ania miała do mnie pretensje - mówi dziś Tomek. - A że nigdzie nie wychodzi, nie spotyka się z koleżankami, bo opiekuje się małym, a że nie ma pieniędzy, a że mieszkamy w jednopokojowym mieszkaniu. W końcu tylko ja pracowałem, nie miałem własnej firmy, a budowlane wiele nie płacą. Rodzice nam nie pomagali finansowo, bo i z czego? Wcześnie zarówno moi, jak i Ani pracowali w Państwowych Gospodarstwach Rolnych, potem przyszło bezrobocie i do dziś zajmują się pracą dorywczą. Było nam naprawdę ciężko, kłóciliśmy się niemal cały czas, żal narastał. Ania miała pretensje, że nie poszła na studia, częściej mówiła o zaocznych, ale zwyczajnie nie było nas na to stać. Wtedy Mikołaj miał już rok.

Kobieta wpadła na pomysł, aby zarobić na studia. Z pomocą znajomych znalazła pracę w Niemczech.

- Nie podobało mi się to wcale - mówi Tomek. - Nie byliśmy małżeństwem, nie mogłem jej niczego zabronić, mówiła, że ją ograniczam, że jak nie pojedzie, to na nic nie będzie nas stać, że jestem niedołęgą, bo nie mogę utrzymać rodziny. W końcu zgodziłem się. Uzgodniliśmy, że zrezygnujemy ze stancji, a ja z Mikołajem przeniosę się do moich rodziców. Oni mieli się zajmować synem, gdy będę w pracy. Tak też się stało. Ania wyjechała. Najpierw dzwoniła codziennie, potem kilka razy w tygodniu, aż doszło do tego, że może odezwała się trzy razy w miesiącu. Rozmowy były krótkie, pytałem, kiedy wróci, ale ona cały czas mówiła, że jeszcze nie, że jeszcze ma za mało pieniędzy. O Mikołaja mało co pytała. Tak minęły nam dwa lata.

Chłopcem zajmowała się głównie babcia. - Nie pracuję, więc poświęciłam się zupełnie wnukowi - mówi pani Zofia, mama Tomka. - Syn pracował ponad siły, brał wszystkie roboty, wracał do domu po dwudziestej. Mikołaj już wtedy spał. Nie dziw więc, że bardzo się ze mną związał, byłam dla niego niemal jak mama. To ja go karmiłam, gotowałam, ubierałam, jeździłam samochodzikami.

Ania do Polski przyjeżdżała tylko na święta Bożego Narodzenia, ale na ostatnie nie pojawiła się. Powiedziała najbliższym, że pracuje. Nagle, gdy Mikołaj skończył pięć lat, Ania częściej zaczęła dzwonić, dopytywać się o małego. - Tomek bardzo ją kochał - mówi pani Zofia. - Miał nadzieję, że jeszcze się między nimi ułoży, że wróci do niego, że wezmą ślub. Przyjechała w sierpniu tego roku. Ciężko było z powrotem zżyć się jej z Mikołajem, wnuk prawie jej nie znał, i tak, gdy go coś bolało, wołał mnie. Ania starała się, ale pewnych rzeczy nie można było odbudować. W końcu pojechałam z mężem na zakupy do Bytowa, Tomek był w pracy, Ania została z Mikołajem. Gdy wróciliśmy do domu, nikogo nie było. Zaczęłam nerwowo otwierać szafy, nie było w nich ubrań Mikołaja. Dzwoniłam do Ani, do Tomka. Potem Tomek do Ani całą noc. W końcu odebrała. Powiedziała, że jest w Niemczech, że tu będzie mieszkała z Mikołajem i że ma do niej już nie dzwonić. Po prostu zabrała nam wnuka! Uprowadziła! Rodzina nie mogła się z tym pogodzić. Zaczęli szukać porady u prawników. W końcu wpadli na pomysł.
- Skoro ona nam go po prostu tak zabrała, stwierdziliśmy, że zrobimy to samo - mówi pani Zofia. - Przecież Mikołaj na pewno za nami tęskni, Ania była dla niego jak jakaś znajoma, ale nie mama. Wiedzieliśmy, że teraz przyjedzie do swoich rodziców na święta wielkanocne. I to był moment, aby zrealizować nasz plan.
Ania na początku nie chciała się zgodzić na widzenie z ojcem.

- Prosiłem ją, aby dała mi chwilę na rozmowę, abym mógł go przytulić - mówi pan Tomek. - W końcu się zgodziła. Poszliśmy na plac zabaw. Ania też, szukałem odpowiedniego momentu, aby go po prostu zabrać do samochodu i odjechać. Stał się cud. Mikołajowi zachciało się pić, Ania poszła do sklepu coś mu kupić, w tym czasie podjechali koledzy, wskoczyłem z Mikołajem do samochodu i z piskiem opon odjechaliśmy. Tomek wystąpił do sądu rodzinnego o ustalenie miejsca pobytu dziecka w swoim miejscu zamieszkania.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!