Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieści nie tylko o śmierci. Nie ma już nic do stracenia

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
fot. pixabay
Wyciera usta papierową chusteczką. Odsuwa talerz z okruchami domowego sernika. Odkłada widelczyk. Odgarnia grzywkę z czoła i przymyka oczy...

Opowieści nie tylko o śmierci. Nie ma już nic do stracenia

Znowu czuje ten lęk - zwierzęcy, niczym niewytłumaczalny, niczym z powieści Franza Kafki… Patrzy na żonę, jak krząta się po kuchni, wyjmuje naczynia ze zmywarki, ogląda kieliszki i szklanki pod światłem, przeciera ręcznikiem i odstawia do szafki.

- Już prawie północ - słyszy jej głos. - I tak nic już nie wymyślisz. Chodź spać.

- Jeszcze chwila, kochanie. Muszę to wszystko jeszcze raz przeanalizować. Przygotować nową linię obrony. Połóż się, proszę… Zaraz do ciebie przyjdę - mówi, otwierając laptop. - Nie mogę tego tak zostawić.

Jeszcze wczoraj wydawało mu się, że cała sprawa uschła. Że prokurator odpuścił sobie wszystkie te wyssane z palca zarzuty i zastanawia się tylko, jak wyjść z tego z twarzą… Ale nie odpuścił. Dziś rano znowu go dopadli. Właśnie szykował się do codziennego treningu. Kilkadziesiąt metrów od domu zagrodzili mu drogę. Wyskoczyli z nieoznakowanego passata - trzech czy czterech funkcjonariuszy po cywilnemu. Kazali mu wyjść z auta i skuli kajdankami.

- Panowie, w domu jest dwutygodniowe dziecko i żona w połogu - uprzedził ich na schodach.

Nie zrobiło to na nich żadnego wrażenia. Weszli do środka, jak do siebie. Posadzili go w kuchni, przy tym samym stole, przy którym teraz siedzi, i zabrali się do pracy. Wiercili dziury w schodach i w ścianach. W odwierty wsuwali georadar i kamerę termowizyjną. Szukali skrytek, nagrań, dokumentów, pieniędzy, czegokolwiek, co mogłoby go w jakiś sposób obciążyć i udowodnić jego winę. Sprawdzili też ogród i teren wokół domu. Ale niczego nie znaleźli.

A potem zawieźli go w góry, nad jezioro do letniskowego domku jego teściów. Tam również zrobili kilka odwiertów - w łazience, w kuchni i w sypialni. Na koniec zainteresowali się jego przyczepą kampingową. W czasie, gdy przetrząsali ciasne, wypełnione sprzętami turystycznymi pomieszczenie, siedział na skarpie i patrzył przed siebie.

Myślał o żonie i o dzieciakach, z którymi spędzali wspólnie nad tym jeziorem zwykle prawie całe wakacje… Tafla wody była zupełnie gładka, odbijały się w niej gałęzie i szczyty gór - niemal idealnie, niczym w lustrze. Panowała absolutna cisza. I pomyślał, że zaraz go stamtąd zabiorą i znowu zawiozą do więzienia.

Wstaje. Upewnia się, że żona jest już w sypialni na piętrze. Nie chce jej drażnić dymem. Bezszelestnie otwiera okno i zapala papierosa.

Studiowanie sądowej dokumentacji, zarzutów prokuratorskich i publikacji prasowych na temat śledztwa w jego sprawie, pochłania mu z dnia na dzień coraz więcej czasu. Coraz więcej energii. Im głębiej zanurza się w te materiały, tym bardziej nabiera pewności, że przynajmniej część z nich powstała na zlecenie. I że cała sprawa ma charakter polityczny. Po dzisiejszym zatrzymaniu jest już niemal pewien, że padł ofiarą rozgrywek wewnątrz służb. I że prokurator, wydając nakaz ponownego zatrzymania, chciał się wykazać przed zwierzchnikami.

„Dlaczego właśnie ja?” - to pytanie zadaje sobie od dwóch lat. W myślach i półgłosem. Stawia je żonie, rodzicom, bratu, najbliższym przyjaciołom, jakby to oni mogli znać odpowiedź… Chociaż przekonywał się już nieraz, że sprawiedliwość nie istnieje, a prawda ma charakter wyłącznie relatywny. I że jedna i druga nie mają nic wspólnego z prawem. To, co jemu wydawało się prawdą, dla prokuratury było jedynie mniej lub bardziej niewiarygodnym zbiorem ocen, domniemań i teorii, mających stanowić alibi „bandyty”.

„Czym jest właściwie prawda, zwłaszcza w polityce?” - zastanawia się. „Czyż nie jedynie socjotechnicznym trikiem, zmanipulowaną rzeczywistością albo propagandowym przekazem tworzonym codziennie od nowa przez zastępy PR-owców?”.

I wtedy przypomina sobie pierwszą rozmowę z żoną zaraz po wyjściu z więzienia… W drodze samochodem do domu zahaczyli o jakąś karczmę… Zatrzymali się, bo ona nie mogła już wytrzymać fetoru, którym wionęły jego więzienne łachy.

Kazała mu się umyć i zmienić ubranie. Kilka minut później jedli już kolację. Zwykły hamburger smakował mu jak najwykwintniejszy posiłek w restauracji z trzema gwiazdkami Michelina. Żona patrzyła na niego obojętnie, jak na obcego. Odczekała aż przełknie ostatni kęs i wtedy się wszystko zaczęło.

„Powiedz mi, po co ci to było? Przecież miałeś wszystko. Wspaniałe dzieci, mnie, rodzinę, dom, pieniądze, pozycję… Osiągnąłeś szczyt marzeń w tak krótkim czasie. Naprawdę było ci za mało? Uwierzyłeś, że jesteś Midasem, albo Bogiem? Że przemienisz ten kraj w ziemię obiecaną? Powiem ci szczerze - mam już powyżej uszu tej całej twojej polityki, tych twoich wyjazdów, knucia, telefonów po nocach i tych ludzi” - mówiła cicho, bezwiednie przyglądając się surowemu wystrojowi karczmy. - „I to nie dlatego, że nie jestem z ciebie dumna, albo że ci zazdroszczę, że jesteś kimś ważnym, kimś powszechnie rozpoznawalnym. Nie, nie dlatego. Mam po prostu dość. Męczy mnie ten stan. A wiesz czemu mnie męczy? Bo osiągnęłam wiek, w którym szkoda mi czasu na życie z mężczyzną, który zamiast rodziny woli się szarpać z jakimiś złodziejami. Ja już nie mam siły tłumaczyć moim rodzicom i wszystkim naokoło, dlaczego to, dlaczego tamto, dlaczego jest właśnie tak, a nie inaczej. I to nie jest z mojej strony jakaś chęć dominowania nad tobą, naprawdę… Mnie nie zależy na tym, żeby wszystko było tak, jak ja chcę. Żony twoich kumpli nie muszą się do mnie uśmiechać. Naprawdę mnie to nie bawi. Tak samo jak nie bawiło mnie nigdy, że wszyscy poklepywali mnie po plecach i mówili, jakiego mam cudownego męża… Mam to wszystko gdzieś. Pieprzę tych wszystkich twoich hipokrytów, lizusów i karierowiczów. I ich intrygi. Pieprzę to całe bagno”.

Powoli się rozkręcała, mówiła coraz głośniej, coraz bardziej wojowniczo. Po kwadransie zaczęła się trząść. Po policzkach ściekały jej łzy. I kiedy pomyślał, że za chwilę dostanie ataku histerii, zamknęła oczy i zupełnie znieruchomiała.

Po dłuższej chwili odezwała się prawie szeptem: „Obiecaj, że wycofasz się z polityki. I że będziesz mnie informował o wszystkich swoich planach biznesowych. Daj mi słowo albo od ciebie odejdę!”.

Nie odezwał się… Skinął tylko głową, bo bał się, że się rozpłacze.

„Pomyśl… Oni wiedzą o tobie wszystko” - ciągnęła, a jej głos nie znosił sprzeciwu. - „Nawet to, że ty też wiesz o nich wszystko. O tym jak są ze sobą zblatowani, poustawiani. I sędziowie i prokuratorzy, dziennikarze i służby, politycy, biznesmeni i mafia… Znasz ich każdy przekręt. Widziałeś przecież, jak ustawiali przetargi, jak zaniżali albo zawyżali koszty inwestycji, jak wyprowadzali kasę ze spółek przez swoje kancelarie, jak prali pieniądze i zbierali na siebie nawzajem „haki”. I jak rozdawali posadki swoim koleżkom, kochankom, dzieciom. A najważniejsze jest to, że oni wiedzą, że masz na to wszystko dowody. Naprawdę nie boisz się, że będą cię chcieli zabić? A jak nie ciebie, to mnie albo dzieci”.

„Ja to wszystko wiem” - odpowiedział. - „Ale po tym pół roku w więzieniu, niczego już się nie boję. Gdybym tam nie pozbył się strachu, to by mnie na tym świecie nie było. Wiesz… najtrudniej było mi przestać się bać samego siebie, swoich myśli… I tego, że nawet Boga odrzuciłem, bo w pewnym momencie zrozumiałem, że gdyby coś wam się stało, to byłbym zdolny nawet zabić… Do tej pory siedziałem cicho, lojalnie. Ale lojalność jest jak kij, który ma dwa końce. Jeśli oni mnie tym kijem trafią, to ja za siebie nie ręczę. Naprawdę nie mam już nic do stracenia”.

Próbowała spojrzeć mu w oczy. Ale on unikał jej wzroku. Patrzyła więc na jego wychudzoną, trupio bladą twarz i zapadnięte oczodoły. I pomyślała, że przez ostatnie piętnaście lat jej miłość do niego ani trochę nie osłabła, że kocha go nawet bardziej niż na początku.

„Musisz zwolnić” - wyszeptała. - „I przestać brać sobie to wszystko do głowy. Zajmij się rodziną. Dzieci cię potrzebują. Ja też. Polityk musi mieć grubą skórę, a ty jej nie masz, bo tak naprawdę nie jesteś politykiem. Zostaw to szambo. Bo to się dla nas wszystkich źle skończy. Mówię ci to jako żona i jako jedyny przyjaciel. Bo innych tak naprawdę nie masz. Rozumiesz?

„Dziękuję ci, że jesteś…” - wyszeptał. - „Że ze mną rozmawiasz, że jesteś taka dobra. Że jesteś najpiękniejsza na świecie”.

Rozgniata niedopałek o parapet. Zamyka okno. Zasłania żaluzje. Chwilę patrzy na niemal czarne, bezksiężycowe niebo. Wyłącza radio i idzie do łazienki. Bierze gorący prysznic, by mieć pewność, że to nie sen, że go tym razem wypuścili, i że jest w domu. We własnym domu.

Potem idzie na piętro, do sypialni. Patrzy na zegar… Mija trzecia. Ptaki za oknem rozkrzyczały się na dobre. Mrok już dawno rozświetlił pomarańczowy brzask. Powiewy wiatru poruszają białą zasłoną, niby flagą oznajmiającą kapitulację.

On jednak nie skapituluje. Będzie walczył, dopóki nie oczyści się ze wszystkich zarzutów… Póki jego nazwisko nie stanie się znów synonimem uczciwości.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Opowieści nie tylko o śmierci. Nie ma już nic do stracenia - Dziennik Bałtycki