Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Orzecznik ZUS - bóg wśród lekarzy, czyli historia pewnej sprzątaczki

Inga Domurat
archiwum
Jedni lekarze tę samą pacjentkę uznają za niezdolną do pracy, a inni - z ZUS - ją „uzdrawiają”. Niemożliwe? A jednak. Przekonała się o tym 47-letnia Izabela Wilczyńska z Koszalina.

Przez taki decyzyjny dualizm Izabela Wilczyńska straciła pracę i ubezpieczenie zdrowotne. Gdyby nie rodzina, z dnia na dzień zostałaby bez grosza. Nadal wymaga rehabilitacji. Nie jest zarejestrowana jako bezrobotna, bo urzędnicy honorują opinię lekarza medycyny pracy, a ten pracy pani Izie zakazuje. Podobnie pracodawcy - zatrudnić jej nie chcą.

To miał być dzień podobny do innych. 10 luty 2014 r. Izabela Wilczyńska pracę sprzątaczki w koszalińskim Centrum Edukacji Nauczycieli rozpoczęła o godz. 7 rano. Jak co dzień i to od 7 lat. Najpierw zmyła podłogi na dolnym i górnym parterze. Chciała jeszcze wyczyścić tapicerowane krzesło. Poszła po szczotkę do szatni i schyliła się po nią do dolnej szafki. - Coś mi chrupnęło w kręgosłupie, poczułam ostry ból i już nie było mowy o tym, żebym się wyprostowała - mówi pani Izabela. - Nie wstałam z kolan. Taką zastała mnie koleżanka z pracy. Nie mogłam się ruszyć. Przyjechał po mnie mąż. Oparta o krzesło, zgięta wpół, z pomocą męża i kolegi z pracy, jakoś doczłapałam się do samochodu. Pojechaliśmy do szpitala na oddział ratunkowy. Dostałam bardzo silne środki przeciwbólowe. Tak półprzytomna dotrwałam do następnego dnia, do wizyty u lekarza rodzinnego. Jak mnie zobaczył, to bez żadnego kręcenia nosem przepisał mi kolejne leki uśmierzające ból, wystawił mi zwolnienie lekarskie i skierowania do lekarzy specjalistów, na rezonans magnetyczny.

Izabeli Wilczyńskiej szybko przyszło się zmierzyć z realiami polskiej służby zdrowia. Gdyby nie wsparcie finansowe z zakładu pracy, na bezpłatny rezonans musiałaby czekać długie tygodnie, a tak mogła go zrobić już w kwietniu 2014 roku. Była już wtedy na przedłużonym zwolnieniu lekarskim i pobierała zasiłek chorobowy. Na wizytę u neurochirurga w ramach ubezpieczenia zdrowotnego musiała jednak czekać aż do lipca. - Gdy do niego poszłam, za trzy dni miałam już wyjeżdżać do sanatorium, do którego wysyłał mnie ZUS - mówi pani Iza. - Gdy lekarz zobaczył rezonans, od razu mi powiedział, że to zmiany zwyrodnieniowe z dyskopatią i tu pomoże tylko operacja. Ale wiedząc, że wyjeżdżam do sanatorium, we wskazaniach napisał: „leczenie zachowawcze” i kazał przyjść do siebie po przyjeździe. Nigdy wcześniej nie chorowałam, nie wymagałam wizyt u specjalistów i nie zdawałam sobie sprawy, jak ważne jest to, co piszą w tej mojej historii choroby.

Po 180 dniach pobierania zasiłku chorobowego, po powrocie z sanatorium, w którym i tak nie wolno jej było wykonywać żadnych inwazyjnych ćwiczeń i zabiegów, pani Iza stanęła przed lekarzem orzecznikiem w koszalińskim oddziale ZUS. Badał ją lekarz pulmonolog. - To trwało kilka minut. Zerknął w papiery na biurku, puknął młoteczkiem tu i tam, i uznał, że mogę wracać do pracy - relacjonuje pani Iza. - Byłam w szoku. Ledwo się ruszałam. W pierwszej chwili pomyślałam, że to żart, przecież czekam na ponowną wizytę u neurochirurga i operację. ZUS przyznał mi na miesiąc zasiłek rehabilitacyjny, ale nie w tym najwyższym wymiarze, który przysługuje ubezpieczonym po wypadku przy pracy. Na kolejne 11 miesięcy odmówił go w ogóle, bo przecież mi wystarczy „leczenie zachowawcze”.

Pani Iza od decyzji ZUS odwołała się do Szczecina. Zanim dowiedziała się, że nic to nie dało, musiała stawić się przed lekarzem medycyny pracy, bo 29 września miała wrócić do pracy sprzątaczki w CEN. Lekarz neurolog na taki powrót nie pozwolił. „Pacjentka jest niezdolna do wykonywania pracy zarobkowej w chwili obecnej, żadnej, nie tylko opisanej w skierowaniu” - czytamy w wydanym zaświadczeniu. Pani Iza została więc zwolniona z pracy, straciła ubezpieczenie zdrowotne - na szczęście ubezpieczony jest mąż. Urzędnicy z „pośredniaka” odmówili zarejestrowania jej jako osoby bezrobotnej i przyznania zasiłku.

- Poszłam z ZUS-em do sądu - kwituje pani Iza. - W tym czasie doczekałam się wizyty u neurochirurga i skierowania na operację. Sąd 29 maja 2015 roku wydał wyrok, w którym, powołując się na opinię biegłego sądowego neurochirurga, przyznał mi rację i orzekł, że to był wypadek przy pracy i należy mi się 100-procentowe świadczenie i to na rok, bo przez ten czas nie mogłam pracować. „Ocena stanu zdrowia dokonana przez lekarzy ZUS była błędna” - orzekł w uzasadnieniu. Kilka dni póżniej byłam już na stole operacyjnym.

ZUS od wyroku się odwołał. I radość pani Izy z korzystnego postanowienia była krótka. 12 sierpnia 2015 roku sąd apelacyjny sprawę zwrócił do rozpatrzenia ZUS-owi. Przyznał, że w tej sprawie pojawiły się nowe okoliczności - była przecież operacja, trzeba zbadać pacjentkę ponownie.

Pani Iza więc znalazła się w punkcie wyjścia. We wrześniu ponownie stanęła przed lekarzem orzecznikiem w koszalińskim ZUS i internista ustalił, że badanej nie przysługuje zasiłek rehabilitacyjny. Kobieta odwołuje się od tego orzeczenia. Wystąpiła też z wnioskiem o rentę.

Jak to możliwe, że jedni lekarze tę samą pacjentkę uznają za niezdolną do pracy, a ci z ZUS tej niezdolności nie dostrzegają? - Orzeczenia o niezdolności do pracy wynikają z międzynarodowych standardów, a nie z wewnętrznych przepisów ZUS. - wyjaśnia Małgorzata Dąblewska, rzecznik koszalińskiego oddziału ZUS. - Zadaniem lekarza orzecznika ZUS jest ustalenie, w jakim stopniu schorzenia występujące u pacjenta upośledzają funkcje organizmu oraz czy to upośledzenie ma wpływ na zdolność do pracy w określonym zawodzie. Lekarz orzecznik nie diagnozuje i nie leczy pacjenta. Takie rozróżnienie wyklucza utożsamianie niepełnosprawności z niezdolnością do pracy.

Komentarz: Czy można się nie schylać i sprzątać?

Nie kwestionuję zasadności funkcjonowania na odrębnych zasadach systemu orzekania o niezdolności do pracy oraz systemu orzekania o niepełnosprawności. Przekonuje mnie nawet często pojawiający się w środkach masowego przekazu przykład o niepełnosprawnym bez nogi, który przecież może być doskonałym informatykiem i z powodzeniem pracować przy tzw. biurku. Ale z całym szacunkiem dla lekarzy ZUS, nie rozumiem tego, jak osobę z podstawowym wykształceniem, wykonującą zawód sprzątaczki, można uznać za zdolną do pracy, mimo tak poważnego urazu kręgosłupa, do którego doszło podczas wykonywania pracy, zmian zwyrodnieniowych i dyskopatycznych wymagających przeprowadzenia operacji. Kto przyjmie do pracy sprzątaczkę, która w zaleceniach pooperacyjnych ma wyraźnie napisane: „unikanie dźwigania, przodopochylenia, nagłych ruchów zgięciowych i skrętnych kręgosłupa”. Zaryzykuję i odpowiem - nikt. W chorobę pani Izy chyba nikt nie wątpi, skoro w czerwcu 2015 roku przeszła operację i jest nadal rehabilitowana. Brak zasiłku, to utrata ubezpieczenia zdrowotnego. I gdyby nie ubezpieczenie męża, za leczenie jej nie płaciłby NFZ. Musiałaby zapłacić sama, czyli z niego zrezygnować. O powrocie do zdrowia, do pracy musiałaby zapomnieć. Tylko, czy o to chodzi w systemie ZUS? Nie pomagać w powrocie do zdrowia, a produkować rencistów?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!