Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostateczny sąd zostawmy Bogu

Inga Domurat [email protected]
– Długo czekałem na tę wystawę i uważam, że ten rozdział polskiej historii, której byliśmy uczestnikami, zasługuje na ujawnienie. Nie może być tajemnicą. To nie jest sąd, to jest po prostu kawałek prawdy. I nie tylko nasze pokolenie powinno ją znać – mówi Ryszard Piszczecki, prezes okręgu Światowego Związku Armii Krajowej w Koszalinie.
– Długo czekałem na tę wystawę i uważam, że ten rozdział polskiej historii, której byliśmy uczestnikami, zasługuje na ujawnienie. Nie może być tajemnicą. To nie jest sąd, to jest po prostu kawałek prawdy. I nie tylko nasze pokolenie powinno ją znać – mówi Ryszard Piszczecki, prezes okręgu Światowego Związku Armii Krajowej w Koszalinie. Fot. Piotr Czaliński
- Szef bezpieki co miesiąc spotykał się z szefem partii i zapadały decyzje, co dalej robić z Kowalskim.

I tu, na tej wystawie, mamy do czynienia z tym pośrednim szczeblem, z szefami bezpieki - mówi Kazimierz Wóycicki, dyrektor szczecińskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.

- Istnienie policji politycznej jest faktem, bez niej nie byłoby ustroju komunistycznego. To ona szantażem, manipulacją werbowała tajnych współpracowników. Ale istotą tamtej rzeczywistości była odwaga milionów Polaków, którzy nie dali się aparatowi, tym twarzom. To oni wygrali. Młode pokolenie powinno to wiedzieć - mówił Wóycicki, otwierając wystawę, na której pokazano zdjęcia i biogramy ludzi z kierownictwa lokalnych UB i SB.
Pracownicy IPN tłumaczyli, że wiele osób może wyjść rozczarowanych, bo nie ma na niej szeregowych funkcjonariuszy bezpieki. - Na przełomie października i listopada wydamy publikację 350 twarzy z terenu byłego województwa koszalińskiego i szczecińskiego - zapewniał Marcin Stefaniak ze szczecińskiego IPN. - Będą w niej wszyscy funkcjonariusze UB i SB, których praca polegała na łamaniu ludzi walczących o wolność Polski.
Jak osądzić słabych?
Zwiedzający usłyszeli także, że wśród Polaków panuje poczucie, że wielu ubeków i esbeków do dziś pozostało nieosądzonych. I że tak będzie, jeśli do prokuratury nie będą składane doniesienia, jeśli pokrzywdzeni nie uwierzą w wymiar sprawiedliwości. Do tego przekonywał Kazimierz Wóycicki, ale chyba o wiele bardziej do zgromadzonych dotarły słowa obecnego na otwarciu biskupa seniora Ignacego Jeża.
- Żyję na tym świecie 90 lat i napatrzyłem się na zachowania ludzi - mówił biskup senior. - Byli bohaterowie, ludzie wspaniali, byli harcerze z Szarych Szeregów i koledzy w obozie koncentracyjnym. Ale byli też ludzie słabi. Dawano im tytuły zdrajców, bo często sprzedawali swoje ideały. W obozie koncentracyjnym był profesor, który robił doświadczenia na ludziach, wstrzykiwał im malarię. Wielu umarło. Jeszcze w obozie osądzili go Amerykanie. Tłumaczył, że taki miał rozkaz. I wtedy system zadziałał. Tak jak i po 1945 roku łamał ludzi, niszczył na różne sposoby. Groził więzieniem, białymi niedźwiedziami. Jak ich dziś osądzić? Wtedy powinna ich sprawiedliwość ludzka dosięgnąć. Ale jeśli byli tylko słabi, to nie sądźcie, bo sami będziecie osądzeni. Jedynym sędzią jest Bóg. Tak mówi Ewangelia. Dlatego dobrze, że te twarze są pokazywane, ale ostateczny sąd zostawmy Bogu.
Prawda kombatantów
- Pamiętam Bogdana Blocha, który był szefem Urzędu Bezpieczeństwa w Sławnie w 1948 roku. A ja wtedy przyjechałem do mojego kuzyna, właśnie do Sławna. I byliśmy sąsiadami - mówi Tadeusz Przegaliński, który walczył m.in. pod Monte Cassino. W Koszalinie od 1951 roku. - Znał mnie z widzenia i interesował się bardzo ludźmi, którzy przyjechali z zagranicy. A ja wróciłem z Londynu. Ze względu na to sąsiedztwo zostawił mnie jednak w spokoju.
Edward Mucha, należący do Światowego Związku Armii Krajowej, dobrze pamięta Stanisława Kalinowskiego, naczelnika wydziału IV WUSW w Koszalinie w latach 80. - On był dla mnie miły i uprzejmy, kiedy trafiłem na przesłuchanie posądzany o paserstwo - wyjaśnia okoliczności spotkania z Kalinowskim. - Może dlatego, że chodziło o sprawę karną, a nie polityczną. Trudno dziś powiedzieć.
Alfred Łąpieś z Koszalina w 1947 roku poszedł do gimnazjum mechanicznego i przyznał się kolegom, że brał udział w powstaniu warszawskim. Do tego zaśpiewał pieśń "Pierwszy sierpnia dzień krwawy". Już na drugi dzień czekało na niego UB. - Bili mnie i pytali ciągle o ojca, czy Londynu słucha - wspomina pan Alfred. - I gdyby nie to, że znaliśmy zegarmistrza, którego syn pracował w UB, to pewnie by mnie tu wśród żywych nie było. Nikt by nie wiedział, gdzie mnie szukać. Tych, co mnie bili, na tej wystawie nie ma, ale jest Marian Śroń, który w latach 60. z kadrą wędkarską, do której należałem, jeździł jako opiekun. Dopiero teraz wiem, po co. Nigdy bym się nie spodziewał. Ale teraz już się nie dziwię temu, że nie wygrałem mistrzostw w 1968 roku i nie pojechałem przez to na mistrzostwa świata do Londynu, choć po pierwszym mierzeniu i ważeniu to moje ryby były największymi okazami. Po drugim już nie.
Jan Kordeczka, były akowiec, od dawna wie, że to bezpieka zniszczyła mu karierę zawodową. - Po wojnie ukrywałem się pod fałszywym nazwiskiem, ale i tak mnie ubecja znalazła - opowiada pan Jan. - I spotkałem się w areszcie w Gdańsku, ze dwa lata po wojnie, z Ewarystem Sokołowskim. Pamiętam to do dziś. "Ty sk..., wreszcie cię mamy" - usłyszałem. Uciekłem z transportu, kiedy już z więzienia we Wrocławiu przewozili mnie do Kamiennej Góry. Moim marzeniem były studia medyczne, ale z taką przeszłością nie miałem na nie szans. I tak cudem udało mi się rozpocząć studia na wydziale rybackim w Olsztynie. Kończyłem je jednak już zaocznie i to w Szczecinie. Potem pracowałem w zakładzie przetwórczym i chcieli mnie awansować. Ale nie mogli, z "góry" przyszło zalecenie, że Jana Kordeczki na żadne kierownicze stanowisko awansować nie można.
Ta wystawa dzieli
Tak mówią ci, którzy tę prawdę przeżyli i nie potrafią na związane z nią "twarze" spojrzeć wyłącznie jak na prawdę historyczną, nie osobistą i nie polityczną. Trudno też to zrobić internautom, którzy wypowiadają się na naszym forum. Wielu z nich wystawę w ogóle uważa za niepotrzebną. Oto niektóre z opinii.
- Taką prezentacją można skrzywdzić wiele niewinnych rodzin. Moim zdaniem, szkoda pieniędzy na takie wystawy, myślę, że życie to potwierdzi.
- My, Polacy, uważamy się za naród katolicki, postępujący według nakazów chrześcijańskich, do których należy m.in. miłosierdzie. Powinniśmy preferować działania, które łączą społeczeństwo, a nie te, które generują stare podziały. Ludzie, którzy popełnili przestępstwa wobec innych, powinni być osądzeni i skazani zgodnie z prawem. Urządzanie dziś na ulicach naszych miast takich wystaw może mieć na celu tylko jedno - wprowadzanie społecznego zamętu, rozdrapywanie starych ran.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!