Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Fajdek: Ten sezon mógł wyglądać lepiej, ale ambicja nie pozwoliła mi odpuścić

Tomasz Biliński
Tomasz Biliński
Paweł Fajdek.
Paweł Fajdek. Andrzej Banas / Polska Press
LEKKOATLETYKA. MISTRZOSTWA EUROPY. RZUT MŁOTEM. PAWEŁ FAJDEK. Wierzę, że z Wojtkiem Nowickim zdobędziemy dwa najcenniejsze medale. Wprawdzie to jego sezon, ale ja nie lubię przegrywać - mówi przed mistrzostwami Europy obrońca tytułu w rzucie młotem i mistrz świata Paweł Fajdek.

Najważniejszą imprezę sezonu, mistrzostwa Europy, pierwszy raz od dawna zaczyna pan nie jako najlepszy młociarz na świecie.
Nie ma co ukrywać, że ten sezon jest dla mnie najgorszym od lat. Parę rzeczy mi już w nim uciekło. Choćby to, że zostałem wicemistrzem Polski, na kilku innych zawodach też byłem drugi. Mimo to jadę do Berlina bronić tytułu mistrza Europy. Zobaczymy, jaki będzie tego efekt. Najważniejsze, żebym był przygotowany do zawodów psychicznie. Fizycznie w ostatnich dniach nie dało się już nic dorobić. Trzeba korzystać z tego, co się wypracowało wcześniej i nabrać świeżości. Znaleźć w sobie spokój i chęć dalekiego rzucania i to zrobić.

Kwalifikacje rzutu młotem są od razu w poniedziałek. Dzień później finał. Po tym, jak dwa lata temu w Amsterdamie Polska wygrała klasyfikację medalową, fajnie byłoby rozpocząć kolejne mistrzostwa Europy od dwóch medali…
Z Wojtkiem (Nowickim) też ich chcemy. Niewiele czasu do tego zostało. Niecierpliwi na pewno znajdą w sobie jeszcze trochę spokoju. Liczymy na wsparcie kibiców. Wierzę, że dwa pierwsze miejsca zarezerwowane są dla nas i zrobimy wszystko, żeby z tymi medalami wrócić do Polski.

Jak wyglądały ostatnie dni przed startem?
Nie powiem. Nie mogę zdradzać wszystkiego.

Spędził pan ten czas z żoną i z córeczką?
Byłem w Spale, gdzie jest cisza, spokój, dużo zieleni i moje psy. Z rodziną widziałem się dzień przed wyjazdem do Berlina. Niestety, muszę skupić się na sobie. Rzut młotem to sport indywidualny, liczą się niuanse. Na parę dni przed najważniejszą w sezonie imprezą trzeba być troszeczkę egoistą.

We wcześniejszych latach rzucał pan zdecydowanie dalej niż rywale. W tym nie ma pan jednak wrażenia, że będzie rzucał jakby z cienia Wojciecha Nowickiego, który pokonał pana w mistrzostwach Polski?
Dla mediów to tak wygląda, dla mnie nie. W tym roku po prostu miałem pecha. Problemy zdrowotne nie pozwoliły mi wejść na swój optymalny poziom, gdzie regularnie rzucałbym 82-83 metry. Gdyby tak było, też bym wygrywał i to Wojtek byłby tuż za mną. Ale trzeba przyznać, że to sezon Wojtka. Przygotował się lepiej, od początku rywalizacji w tym roku nie miał problemów i fajnie. Dzięki temu mam kogo gonić i też mimo słabszej formy byłem w stanie rzucać w okolice 80 metra. I to mimo choroby. To pokazuje, że rywalizacja pomaga w osiąganiu dobrych wyników. Jeżeli mimo nieprzespanych nocy, braku apetytu, gonienia na kolejne zawody rzucałem pod 80 metrów, to naprawdę nie ma na co narzekać.

To odległości na światowym poziomie.
I mam wrażenie, że ludzie o tym zapomnieli. To ja przypomnę, że złoty medal olimpijski w Rio dwa lata temu zdobył Dilszod Nazarow, który rzucił 78,68 metra. Rok temu w mistrzostwach świata też nie przerzuciliśmy 80 metrów. Widocznie tak to już jest, że w sezonie bez igrzysk, na imprezie z mniejszą rangą zawodnicy rzucają dalej. Przecież cztery lata temu w Zurychu rzuciliśmy z Krisztianem Parsem po ponad 82 metry [Pars 82,49 m, Fajdek 82,37 - red.]. W każdym razie presji na siebie nie nakładam. Wiem, że nie da się zrobić czegoś ponad stan. Jeśli wszystko się ułoży, mogę rzucić ponad 80 metrów. Może to dać różny scenariusz. Ktoś będzie miał „dzień konia”, rzuci 83 metry i będę trzeci. Byłaby to dla mnie wielka porażka. Zawsze mierzę w najwyższe cele i mam nadzieję, że będę czuł wsparcie od najbliższych, od kibiców, od kolegów z reprezentacji i to pozwoli mi osiągnąć najlepszy wynik w sezonie [aktualnie 81,14 m, to trzeci najlepszy rezultat, dwa pierwsze należą do Nowickiego 81,85 m i 81,45 - red.].

Wielką porażką będzie też miejsce za Wojciechem Nowickim?
Nie byłaby to dla mnie porażka sportowa, a osobista. Choć znamy się od lat, lubimy się i sobie pomagamy, to zwyczajnie nie lubię przegrywać. Mogę sobie tłumaczyć pewne rzeczy problemami ze zdrowiem, ale nie o to chodzi. Mistrzostwa Europy są główną imprezą tego sezonu. Zapominamy o tym, co było, liczy się start w Berlinie. Jeśli miałbym być drugi, to powtórzyłby się scenariusz sprzed czterech lat, gdy jako mistrz świata zostałem wicemistrzem Europy. Choć fakt, że konkurs był na dobrym poziomie. Jeśli teraz też taki będzie i wygram ja albo Wojtek, to żaden z nas nie będzie miał drugiemu tego za złe. Liczy się to, żebyśmy wreszcie zdobyli dwa najcenniejsze medale, a nie, żeby ktoś nas dzielił, jak to było dotychczas. Inna sprawa, że Wojtek niesamowicie się rozwinął. Jego życiówka na Węgrzech [81,85 m - red.] na początku lipca robi wrażenie.

Na czym polegały pana kłopoty ze zdrowiem?
Od lutego miałem problemy z kolanem. To zaburzyło moją technikę rzutu. Nie da się trenować z bólem tak długo, żeby nie wyrobić sobie złych nawyków. Wprawdzie później wszystko zaczynało wracać do normy. W Halle rzuciłem 80,70 m i czułem się dobrze, ale dziesięć godzin później byłem rozłożony przez jakiegoś wirusa. To samo dopadło też kilku moich kolegów. Przez następne dwa-trzy tygodnie nie byli w stanie rzucić więcej niż 73-74 metry. Natomiast ja osiągałem 79,80 metra. Moja ambicja nie pozwoliła mi na to, żeby odwiesić młot na dwa tygodnie i się wyleczyć.

Co pan robił?
Trenowałem, chciałem sprawdzić, czy dam radę. Mimo że wielokrotnie byłem w tym czasie drugi, to i tak wynik jest niezły. Choć, niestety, w tym roku doprowadziłem swój organizm do granic możliwości. Wyczerpałem nawet pokłady z jego zaplecza. Trudno wraca się po takim czymś. Dlatego po mistrzostwach Polski na tydzień dokręciłem śrubę, popracowałem jeszcze ciężej, żeby później móc odpuścić. W ostatnich dniach skupiałem się tylko na tym, by nie zrobić sobie krzywdy i doprowadzić swoją technikę do porządku. I żeby cieszyć się rzucaniem.

Na czym polegał błąd w przygotowaniach, o których pan mówił jakiś czas temu?
To złożona sprawa, ale największy to wspomniane nie- odpuszczenie, gdy się rozchorowałem. Zamiast się wyleczyć, trenowałem. Ambicja czasem nie popłaca.

Forma Wojciecha Nowickiego pana zaskoczyła?
Nie, ani trochę. Zresztą on nie zrobił gigantycznego progresu. To zawodnik klasowy, który z roku na rok rozwijał się, dokładając po metr, dwa do swoich rzutów. Wojtek zaczął rzucać ponad 81 m i to jest fajne i bardzo mi to imponuje, bo wiem, ile on w to włożył pracy. To inny typ zawodnika niż ja. Najfajniejsze, że to jest Polak, bo gdyby był ktoś z zagranicy, wtedy bardziej by mnie denerwowało. A tak to pokazuje, że mamy smykałkę do rzucania i ciężka praca pozwala na spełnianie marzeń. Nie trzeba być piłkarzem, żeby się realizować. Jeżeli ktoś kocha to, co robi, chce to robić i mu to wychodzi, to jest to najpiękniejszy scenariusz.

Jaka odległość wystarczy w Berlinie, by zdobyć medal mistrzostw Europy?
Trudno przewidzieć. W każdej chwili, jak rok temu, może pojawić się Rusek i nie wiadomo skąd zdobyć medal (śmiech) [startujący pod neutralną flagą Walerij Pronkin zajął drugie miejsce - red.]. Węgier Bence Halasz jest dobrze przygotowany. Choć w Nicka Millera wierzę najmniej z tej stawki [siódmy wynik w sezonie - 80,26 metra, lepsi od niego są tylko Nowicki i Fajdek - red.], to też może zaskoczyć. Jak ktoś raz rzucił 80 metrów, zawsze może to powtórzyć. Poza tym na dużych imprezach na wynik ma też wpływ wiele innych rzeczy, jak doświadczenie, dyspozycja dnia, stres.

Pan ze spokojem czeka na swój start?
Na razie o nim nie myślę. Poziom europejski nie różni się od światowego. Jesteśmy liderem w rzucie młotem. Po prostu trzeba rzucać regularnie. Pewnie 75-76 metrów trzeba machnąć, żeby wejść do finału. Wiem mniej więcej, kto w jakiej powinien być formie. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Lubi pan stadion w Berlinie?
Dotychczas byłem na nim tylko raz. I to dziewięć lat temu. Mieliśmy zorganizowany młodzieżowy mecz z Niemcami i Czechami. Odbył się jakoś przed lekkoatletycznymi mistrzostwami świata. Wspomnień szczególnych nie mam. Pewnie dlatego, że nie poszło mi na nich za dobrze, zawody skończyłem wcześnie, więc szybko wróciłem do domu, bo miałem blisko.

Ale traumy pan nie ma?!
Absolutnie nie, z Berlina często latam do Portugalii, co kojarzy mi się dobrze. A Berlin? Mamy z nim dobre połączenie.

Pytał i notował Tomasz Biliński

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Paweł Fajdek: Ten sezon mógł wyglądać lepiej, ale ambicja nie pozwoliła mi odpuścić - Portal i.pl