Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poszukiwany mężczyzna prawie zamarzł w Białogardzie. Uratował go sąsiad

Jakub Roszkowski
Poszukiwania 54-latka były zakrojone na dużą skalę, ale mimo tego nigdzie nie można go było znaleźć.
Poszukiwania 54-latka były zakrojone na dużą skalę, ale mimo tego nigdzie nie można go było znaleźć. archiwum
Pół miasta szukało w nocy 54-letniego, schorowanego człowieka. Wyszedł z domu i zniknął. Wyziębionego znalazł dopiero jego sąsiad. Wiedział, którędy zazwyczaj zaginiony chadzał.

- Przychodzę do domu z pracy po godzinie 18, a tu pełno ludzi, policja. Trochę się nawet przestraszyłem. Ale sąsiadka mówi, że sąsiad wyszedł z mieszkania przed południem, nawet nie zamknął drzwi, i nie wraca. A robi się już późno - relacjonował nam wczoraj Grzegorz Galant, mieszkaniec Białogardu. - Znam sąsiada bardzo dobrze. To miły, ale schorowany człowiek. Miał wylew, niedowład kończyn. Jeśli zaginął, to trzeba go poszukać, pomyślałem. Ubrałem ciepłą kurtkę narciarską, czapę, rękawice i wyszedłem - opowiada dalej Galant.

Młodszy aspirant Grzegorz Grzyb z Komendy Powiatowej Policji w Białogardzie potwierdza, że poszukiwania 54-latka były zakrojone na dużą skalę. Ale mimo tego nigdzie nie można go było znaleźć. Tymczasem temperatura powietrza na zewnątrz spadała już do minus 10 stopni Celsjusza. Życie schorowanego człowieka było zagrożone. - Powiem szczerze, że gdyby nie sąsiad zaginionego, człowiek by zmarł. Bo tylko ten sąsiad znał ścieżki, którymi lubił chodzić zaginiony - podkreśla policjant.

Na zmrożonego, ale wciąż jeszcze przy życiu 54-latka, Grzegorz Galant natknął się na polu za sklepem Biedronka. Zaginiony leżał w rowie, pod krzakami. Nikt by go tam nie znalazł. - Wyszedłem na ulicę i widzę sporo radiowozów - relacjonuje początek swoich poszukiwań Grzegorz Galant. Miasto przeczesywało też sporo osób, których o pomoc poprosiła rodzina zaginionego. - Od razu pomyślałem, że nie ma już sensu chodzić tutaj, wokół bloków, tylko trzeba iść w teren. Wiedziałem którędy on zazwyczaj chodził, więc właśnie tam poszedłem. No i się nie pomyliłem. Leżał bez ducha. Ale poświeciłem latarką na twarz i zauważyłem, że oczy podążają za światłem. Szybko więc złapałem za telefon i wezwałem pogotowie.

54-latek trafił do szpitala w Białogardzie, na oddziale intensywnej terapii, ale jego stan był już stabilny. - Jego córka z Anglii już tu jedzie. Dzwoniła do mnie jeszcze z lotniska i pytała co chcę w podziękowaniu. Szaleństwo. Nic nie chcę, cieszę się, że mogłem pomóc - kwituje wszystko Galant.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!