Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawo: Sypiał z córką, to może i z wnuczką?

Marzena Sutryk [email protected]
Wnuczka Jana S. nie chciała nas wpuścić do domu. – Nie ma dziadka, to on decyduje – usłyszeliśmy.
Wnuczka Jana S. nie chciała nas wpuścić do domu. – Nie ma dziadka, to on decyduje – usłyszeliśmy. Fot. Radek Koleśnik
Sam minister chciał, żeby sprawdzić, czy Jan S. ma dziecko ze swoją wnuczką. 71-letni mężczyzna święty nie jest. Miał już wyrok za kazirodcze czyny. Z córką. On, ona i ich dzieci ciągle mieszkają razem.

We wsi, gdzie mieszkają S., przy robocie w zakładzie stolarskim spotykamy pana Wojtka, syna Jana S. Mężczyzna, na oko po 30., chętnie rozmawia. Pytany o ojca, macha ręką.
- Dajcie mu już spokój. Jest we wsi taka jedna upierdliwa baba, stara nauczycielka, i to ona donosy śle. Jej wszystko i wszyscy przeszkadzają. Z każdym wojuje, ojca też się czepiła. A on jej nic nie zrobił, ani nikt z nas. Nie wiem, o co jej chodzi - znowu macha ręką. - Tyle lat spokoju było, a teraz znowu. Kiedyś to ojciec faktycznie miał kłopoty, ale teraz już się uspokoił.

Sypiał z córką, to może i z wnuczką?
Był rok 1999, gdy Jan S., obecnie 71-letni, "faktycznie miał kłopoty". Wtedy stanął przed sądem za uprawianie seksu z córką. Brygida S., dzisiaj 42 lata, urodziła z tego kazirodczego związku czworo dzieci. Też odpowiadała przed sądem. Najpierw sławieńskim. Ten skazał Jana S. na rok i dwa miesiące więzienia. Jego ofiara, m.in. z uwagi na zależność finansową i psychiczną od ojca po śmierci matki, została uniewinniona. Rok później, po odwołaniu prokuratury, sąd w Słupsku złagodził karę - Jan S. dostał rok więzienia w zawieszeniu na pięć lat.

Trochę trwało, zanim wieś przestała mówić o rodzinie S. Ojciec i córka oraz jej dzieci (w sumie siedmioro) mieszkali w jednym domu. Spokój skończył się, gdy w zeszłym roku na świat przyszło pierwsze dziecko najstarszej córki Brygidy S. - 23-letniej Jolanty S. Po wsi natychmiast rozeszła się plotka, że to kolejne dziecko Jana S. Ktoś zawiadomił sławieńską prokuraturę.

- Kobieta wyjaśniła jednak, że ojcem dziecka jest jej konkubent - mówi Jarosław Płachta, szef Prokuratury Rejonowej w Sławnie. - Tłumaczyła, że w dokumentach nie wpisała jego danych, bo nie miał dowodu osobistego. Tłumaczenie przyjęliśmy za wiarygodne.

Sprawa została uznana za zamkniętą. Ktoś z miejscowych nie dał jednak za wygraną. Kolejny anonim trafił do ministra sprawiedliwości. Prokuratura Okręgowa w Koszalinie poleciła prokuraturze w Sławnie wszcząć śledztwo.

Ojciec nerwy ma już na to
- To wszystko bzdury - stanowczo mówi syn Jana S. - Jola miała chłopaka i to on jest ojcem jej dzieci, bo Jola ma już dwoje. Piotrek mu było na imię. I oni już się sporo znali; ta ich starsza córka będzie miała teraz jakieś dwa lata. Ale Piotrek w wypadku zginął, trzy albo cztery miesiące temu. Z kolegą jechał, tamten kierował, przeżył. O! Za niego by się wzięli! Bo teraz Jola sama z dziećmi została - to drugie Piotrkowe niedawno się urodziło - i ona bez pieniędzy jest, a ten, który wyszedł z wypadku, to żadnego odszkodowania nie chce płacić.

Pan Wojtek dodaje, że ojciec ma dosyć tej ciągłej nagonki na niego. - Nerwy ma już na to. I ciągle jakiś dziennikarz przyjeżdża i chce go przepytywać - patrzy na nas. - Bo kto to widział?! Bzdury jakieś! Gdzie z wnuczką mieć dziecko?! Bzdury, jak nic!

Mówi też, że ojciec to twardy chłop. Mimo wieku, wciąż zajmuje się gospodarką. - Ma 25 hektarów i sam je uprawia. I powiedział, że do śmierci będzie to robił, jak mu zdrowie pozwoli - podkreśla z uznaniem.
Wspomina, że w domu S. było trzynaścioro dzieciaków. - Zostało nas sześciu chłopaków i cztery dziewczyny - mówi. - Mama dawno nie żyje. Miałem 7 lat, gdy zmarła. Ona miała 43 lata, jak wylewu dostała. Od tamtej pory ojciec sam sobie z domem radził. Brydzia, znaczy moja siostra, pomaga mu w gospodarce, i jeszcze dwóch braci Marek i Andrzej. Brygida i jej dzieci razem z ojcem mieszkają, bo to duża chałupa, pięć pokoi, to miejsca sporo. Ja mieszkam w domu obok, obok dom ma też jedna z moich sióstr.

- Dzieci Brydzi źle nie mają - podkreśla. - Ubrane są, jeść dostaną. Kasia uczy się, Iza wyjechała i pracuje, Ewa też pracuje, Hela jest na utrzymaniu chłopaka, jest jeszcze Natala i Ola - one się uczą, no i jeszcze Jola.

Wiem, kto jest ojcem
Dom rodziny S. stoi prawie na końcu wsi. Przed chałupą biegają psy. Gdy zaczynają ujadać, z domu wychodzi młoda dziewczyna. To wnuczka Jana S., Jola. Ta sama, która według donosu ma mieć z nim dzieci. - Dziadka nie ma, mamy też nie ma. Pojechali na pogrzeb. Ja sama z dziećmi zostałam. Wrócą po jedenastej - tłumaczy.

Pytana o zamieszanie wokół rodziny, mówi, że nie wie, czy może rozmawiać, bo przecież dziadka nie ma. A te jej dzieci, to czyje? - Pewnie, że Piotrka, mojego chłopaka
- odpowiada. - Trzy lata razem byliśmy. My ślub mieliśmy teraz brać - łzy stają jej w oczach. - On zginął na drodze, zaraz za wsią. Mieszkaliśmy razem w Sławnie, wynajmowaliśmy mieszkanie, ale jak Piotrek zginął, to tutaj musiałam przyjść - dziewczyna milknie. Najwyraźniej peszą ją kolejne pytania o rodzinę, o dziadka, o to, co ludzie wygadują. - To wszystko bzdura, ja przecież najlepiej wiem, kto jest ojcem moich dzieci - komentuje. - Teraz będę ustalać ojcostwo, bo o rentę się staram. Mam tylko 240 złotych, jak z tego żyć? - rozkłada ręce. - Muszę już iść, bo w domu zostawiłam Zuzię, ma ledwie ponad miesiąc. Przyjedźcie za godzinę, ale nie wiem, czy dziadek będzie chciał rozmawiać.
Gdy przyjeżdżamy kolejny raz do domu S., Jola mówi, że dziadek z mamą jeszcze nie wrócili ze Sławna, a telefonu żadnego nie mają i nie wiadomo, kiedy będą.

We wsi różnie mówią
- Eee tam. Te historie o starym i Jolce to ploty i tyle - komentuje jedna z miejscowych kobiet. - Przecież Jolka chłopaka miała. Wystarczy na te jej małe - Anię i Zuzię - popatrzeć. Przecież one z buzi do tego jej chłopa Piotrka, co to nie żyje, tak podobne, że nie ma co nad tym rozmyślać. Choć ta cała rodzinka, to nie ma co, oni tam wszyscy warstwami razem pod jedną kołdrą śpią. Dajcie spokój! Nie dojdziesz, kto z kim i które dziecko ma.

Emerytowana nauczycielka, o której syn Jana S. mówił, że jest autorką donosów na jego rodzinę, reaguje nerwowo na pytania. - Nie wiem, co u S. się dzieje, to nie moja sprawa - ucina. - Donosy? Ja proszę pani, to żadnych donosów nie piszę! - irytuje się. - Jedynie mówię w twarz prawdę, jak jest. I za to mnie tutaj nie lubią. Dla nich to jestem nienormalna, bo mam za dobre wykształcenie, bo nie lubię złodziejstwa i tego kazirodztwa.

Oni niczego nie chcą
- Ja nic więcej o tej rodzinie nie mogę powiedzieć niż było już napisane w gazecie - rozkłada ręce Dominika Wróbel, szefowa Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Sławnie. - Ta rodzina sporadycznie korzysta z opieki społecznej. Ostatni raz w 2003 roku. Bo oni nie kwalifikują się do pomocy. Mają dochód z ziemi. Teraz jedna z córek złożyła wniosek do nas o pomoc, więc kto wie, może będzie okazja, żeby rozejrzeć się na miejscu. Bo inaczej, bez wniosku, my nie możemy wejść z wywiadem środowiskowym. Zresztą, nikt by się na to nie zgodził, aby bez powodu pomoc społeczna nachodziła rodzinę. Co innego, gdy ktoś składa wniosek, to my musimy zweryfikować sytuację w domu. Gdy nas nie wpuści, to jest podstawa, by odmówić udzielenia pomocy.

Dominika Wróbel pamięta, jak kilka razy, bez żadnego wniosku, jeździła z innymi pracownikami do rodziny S., żeby zobaczyć, co się tam dzieje. I co? - Po podwórku psy biegały i ujadały. Ktoś wychylił się z domu, rzucił, że taty czy dziadka nie ma i że nas nie wpuści, no i było po wizycie - wspomina.

Pod okiem kuratora
Rodzina, a dokładniej Brygida S. i jej dzieci, jest za to objęta nadzorem kuratora sądowego. Ten stwierdził, że pod względem dbałości o dzieci, zapewnienia jedzenia, ubrania, nie ma matce nic do zarzucenia. - Ostatnio pogorszyło się jednak pod względem wypełniania obowiązku szkolnego przez niepełnoletnie dzieci - mówi sędzia Sławomir Przykucki. - I z tego powodu kurator wystąpił od sądu o pozbawienie matkę praw rodzicielskich wobec czwórki niepełnoletnich. Wniosek nie został jeszcze rozpatrzony.

Ksiądz się modli
Ksiądz proboszcz Lucjan Huszczonek zna historię rodziny S. - Gdy tworzyłem parafię, po raz pierwszy było o nich głośno. Wszyscy w okolicy bardzo to przeżyliśmy - mówi. -Obawialiśmy się o dzieci, baliśmy się jakiegoś dotkliwego ich izolowania w społeczności. Udało się temu zapobiec. Teraz po latach, gdy wszystko się uspokoiło, znowu wybuchła sensacja, znowu pojawiły się media. Media wyjadą, a oni tu zostaną. Pytanie, czy ta sensacja pomoże tej rodzinie? Przy tym pamiętajmy, że sprawa nie jest przesądzona, trwa śledztwo - mówi proboszcz. - A co ja mogę o nich powiedzieć? Pan Jan nie jest osobą praktykującą. Owszem, byłem kilka razy w domu tej rodziny z wizytą duszpasterską, chciałem pomóc, próbowałem rozmawiać, ale napotkałem mur milczenia. Co jeszcze mogę zrobić? Przecież nie można z butami wkraczać w czyjeś życie.
Już na sam koniec ksiądz dodaje: - Mam poczucie bezradności wobec tej sytuacji. Modlę się za nich...
* * *
Sprawę ojcostwa Jana S. może najszybciej rozstrzygnąć badanie DNA jego i dzieci Jolanty S. Jednak najpierw będą przesłuchania rodziny i mieszkańców wsi. A to potrwa. - Czy nie można było wykonać badań DNA od razu, bez prowadzenia żmudnego śledztwa? - Musimy się trzymać procedury - odpowiada prokurator Płachta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!