Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Krzysztof Podemski: Młodzi ludzie są nośnikiem zmiany, ale wprowadzą ją wtedy, gdy przejmą odpowiedzialność za losy państwa

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Prof. Krzysztof Podemski: Dobrze sprzedają się narracje proste, zwulgaryzowane, demagogiczne - teorie spiskowe, fake newsy. Coraz łatwiej ludziom uwierzyć w kłamstwa
Prof. Krzysztof Podemski: Dobrze sprzedają się narracje proste, zwulgaryzowane, demagogiczne - teorie spiskowe, fake newsy. Coraz łatwiej ludziom uwierzyć w kłamstwa Materiały prasowe
Polska ludzi młodych miałaby być równa, sprawiedliwa, ekologiczna. Taka, w której nikt nie jest wykluczony ze względu na płeć, rasę, orientację seksualną. To Polska, w której kobiety mają te same prawa, co mężczyźni. To bardzo humanistyczna, przyjazna każdemu człowiekowi wizja naszego państwa. Ale jednocześnie ich wypowiedziom towarzyszył sceptycyzm co do tego, czy to się uda. Zwłaszcza czy to się uda w najbliższej przyszłości – mówi prof. Krzysztof Podemski, socjolog.

Co dzisiaj dominuje w świecie młodych Polaków? Jakie nowe idee?

Każda wypowiedź na ten temat będzie uproszczeniem, bo młodego, wykształconego, pochodzącego z zamożnej rodziny warszawiaka czy poznaniaka i dziecko chłopskie z Podkarpacia niewiele łączy poza wiekiem. Żyją w zupełnie innych światach materialnych i mentalnych, a co za tym idzie, mają z reguły inne problemy.

Internet i globalizacja nie są czymś, co łączy młodych ludzi niezależnie od tego, czy mieszkają w dużym mieście czy w małej miejscowości na Podkarpaciu?

Wszyscy mają takie same możliwości. Słusznie zwraca pani uwagę – jedną z cech tego świata, w którym żyją ludzie młodzi, jest globalna informacja i to, że można zobaczyć w internecie, jak żyją ludzie w innych krajach. Z reguły – jak żyją w Stanach Zjednoczonych, czy jak żyją w Europie. Nie wszyscy jednak z tych możliwości korzystają tak samo, choćby dlatego, że mają różne kompetencje kulturowe, takie jak chociażby znajomość języków obcych, zainteresowania, biegłość w posługiwaniu się profesjonalnym oprogramowaniem. Do tego realne problemy, z którymi się mierzą młodzi ludzie dobrze wykształceni w dużych miastach są zupełnie inne od tych, z którymi się borykają ludzie ze środowisk z mniejszym kapitałem ekonomicznym, kulturowym, społecznym. Tam, gdzie nie ma dobrych uczelni, atrakcyjnej pracy, liczy się przede wszystkim zarobek i rodzina. Natomiast młodzi ludzie w dużych ośrodkach, wykształceni, z zamożniejszych rodzin, częściej, bo przecież także nie wszyscy, mają rozwiniętą świadomość tego, że żyjemy w globalnym świecie i stać ich na „luksus” troski nie tylko o ich własne tu i teraz, ale także przyszłość naszego kraju, Europy, planety. Jedni żyją tymi wartościami materialistycznymi, a drudzy tymi, które pół wieku temu amerykański socjolog i politolog Ronald Inglehart nazwał wartościami postmaterialistycznymi.

To znaczy?

Znaczna większość ludzi, także młodych, również w metropoliach, żyje nadal wartościami materialistycznymi – czyli po prostu tym, żeby się utrzymać na powierzchni. Żeby dostać pracę, chociaż śmieciową. Żeby odłożyć na wynajęcie mieszkania czy na założenie rodziny. Są jednak ludzie, którzy są bardziej wrażliwi na wartości postmaterialistyczne, takie jak tolerancja, otwartość, wielokulturowość, którzy boją się zagrożeń cywilizacyjnych, ocieplenia klimatycznego. Ten podział na „materialistyczną” większość i „postmaterialistyczną” mniejszość, występuje we wszystkich rozwiniętych ekonomicznie społeczeństwach. Dzieli także młodych Polaków, może nawet bardziej niż różnice czysto ekonomiczne, polityczne czy światopoglądowe. To są zupełnie dwie różne perspektywy doświadczania świata. Podobnie jest i w moim pokoleniu. Moje środowisko protestuje przeciwko łamaniu Konstytucji, a mniej martwi się ceną leków czy energii elektrycznej. Musimy jednak zrozumieć, że wielu inny emerytom z mojego pokolenia lęk o to, czy będzie ich stać na zrealizowanie recepty, przyćmiewa troskę o los Polski, a tym bardziej świata.

Przy okazji – prezydent podpisał ustawę o wypłaceniu 14 emerytury.

Podpisał, ale wiadomo, że to nie załatwi sprawy. Myślę więc, że o tym podziale powinniśmy pamiętać. O tym, że jesteśmy społeczeństwem bardzo zróżnicowanym. Jako socjolog wolę mówić o wartościach postmaterialistycznych, czyli, jak wspomniałem, o przywiązywaniu wagi do zagrożeń ekologicznych, do tolerancji, do otwartości, dbałości o prawa zwierząt, dbałości o prawa mniejszości. To rzeczywiście w tym dyskursie publicznym młodych ludzi jest bardzo obecne. Ale przede wszystkim dotyczy to pewnej elity młodego pokolenia.

Myślałam, że młodzi ludzie wyraźniej postrzegają, że świat jest dla nich dostępny, że mogą studiować za granicą, w ramach programu Erasmus na przykład; że świat jest bez granic i tego doświadczają, tak jak doświadczają wielokulturowości, różnorodności, niezależnie, czy pochodzą z małych, czy dużych miejscowości.

Mówimy tu o różnych rzeczach. Wybitny polski socjolog Stanisław Ossowski wprowadził rozróżnienie na wartości odświętne i codzienne. Wartości postmaterialistyczne, takie, jak równość, tolerancja, wolność, prawa mniejszości, prawa zwierząt, ekologia, ale także wiele wartości tradycyjnych, czasem jeszcze „przedmaterialistycznych”, takich jak wspólnota czy honor – to właśnie na ogół wartości odświętne, czyli takie, które liczą się dla większości co najwyżej „od święta”. Wartości materialistyczne są wartościami „na co dzień”.
Czasami te wartości odświętne, w tym postmaterialistyczne zyskują na znaczeniu. Tak stało się jesienią ubiegłego roku. Między innymi dlatego, że polityczna decyzja w sprawie ustawy aborcyjnej naruszyła jedną z ważnych wartości czy potrzeb materialistycznych, poczucie osobistego bezpieczeństwa, zwłaszcza młodych kobiet. To spowodowało, że protesty Strajku Kobiet rozlały się po Polsce i objęły blisko 600 miejscowości, także tych niewielkich, na peryferiach, w najbardziej tradycjonalistycznych regionach.

Jakiś czas temu powiedział Pan, że dokonuje się rewolucja mentalna, że młodzi ludzie się przebudzili. Do czego?

Jeszcze raz wrócę do tego, że mamy młodzież bardzo zróżnicowaną i o tym należy pamiętać. Dla części z konieczności fundamentalną sprawą są troski życia codziennego. Decyzja Trybunału Konstytucyjnego pani Przyłębskiej pokazała młodym ludziom, że polityka może wejść z buciorami w ich życie. To była kropla, która przelała czarę goryczy. Młodzi ludzie już i tak żyją w świecie pełnym niebezpieczeństw. Nie bardzo mogą liczyć na państwowe emerytury. Wiedzą, że mogą żyć biedniej niż ich rodzice. Coraz częściej mają świadomość tego, że jeżeli nie oni, to ich dzieci czy wnuki mogą być ostatnim pokoleniem naszej cywilizacji, że ocieplenie klimatyczne i inne zmiany w naturalnym środowisku stanowią śmiertelne zagrożenie w niezbyt odległej perspektywie. Takiego poczucia zagrożenia nie doświadczaliśmy nawet w czasie zimnej wojny i rywalizacji nuklearnej między mocarstwami.

Wszyscy żyjemy w strachu – to chce Pan powiedzieć?

Do tych wszystkich niepokojów dochodzi obawa o pracę i związane z nią miejsce w strukturze społecznej. Stoimy u progu robotyzacji i dominacji sztucznej inteligencji. Nowoczesne technologie mogą wyrzucić na bruk tych, którzy nie nadążają za zmianami. Moje pokolenie, a przynajmniej jego „elita symboliczna” czyli ci, którzy narzucali narrację szerszym kręgom społecznym, generacja kontrkultury i „Solidarności” żyło nie tylko nadzieją, ale i wiarą w lepszy świat. Teraz takiej nadziei nie ma. A młodzi ludzie muszą się jakoś w tym odnaleźć. Są zatem uwrażliwieni na inne rzeczy niż my. Na przykład ogromną wagę przywiązuje wielu z nich do sposobu ożywania się, czy do praw zwierząt. Dodajmy, że moi studenci to pokolenie urodzone i wychowane w liberalnej demokracji; nie pamiętają nawet naszej akcesji do Unii Europejskiej, tak samo jak nie znają świata bez internetu. Nie wyobrażali sobie, że ktoś może próbować odebrać im wolność. Zresztą, przecież my, doświadczeni życiowo, też nie sądziliśmy, że doczekamy takich czasów. Krótko mówiąc, młodzi ludzie dlatego nie angażowali się w dotychczasowe protesty, bo nie uważali tych zagrożeń, o których my mówimy, za realne. Do tej zmiany spojrzenia na naszą rzeczywistość przyczyniła się także pandemia. Dla nas też jest ona przecież przeżyciem wyjątkowym, dramatycznym. Ale dla nasto- czy dwudziestoparolatków jest ona najważniejszym doświadczeniem w ich życiu. Tym co my socjologowie nazywamy „przeżyciem pokoleniowym”, wydarzeniem, które wywrze ogromny wpływ, choć dziś jeszcze nie wiemy jaki, na ich życie.
Choć młodzi ludzie najmniej są narażeni na zakażenie, chorobę i śmierć, jednak to właśnie oni najbardziej dotkliwie odczuwają wszystkie uboczne skutki pandemii. Takie jak zamknięcie szkół, siedzenie całe dnie przed ekranem, czy często przebywanie w przemocowym domu. Jak pozbawienie możliwości kontaktu z rówieśnikami. Studenci już od roku studiują online. Dla tych z małych miejscowości wyjazd na studia był wcześniej atrakcyjną zmianą kulturową, przeniesieniem się do innego środowiska. Teraz młodzi ludzie siedzą w swoich miejscowościach, wielu z nich pewnie jeszcze w ogóle nie było w Poznaniu, Warszawie czy Krakowie, bo rok akademicki rozpoczął się w warunkach nadzwyczajnych. Do tego dochodzą rozmaite rygory, jakie na młodych ludzi nałożono. Nie mogą się spotykać. Nie mogą chodzić do pubu. Nie mogą chodzić na koncerty do klubów – to też jest przez wielu młodych ludzi traktowane jako odebranie im wolności.

Co dziś jest przestrzenią młodych ludzi? Tylko wirtualna przestrzeń, tylko online?

Nie, nie. Nie zgadzam się z tym, że młodzi ludzie żyją wyłącznie w świecie wirtualnym. Oczywiście ten świat wirtualny jest dla nich dużo bardziej ważny niż dla nas. Mam w tej chwili do czynienia ze studentami, którzy urodzili się już w epoce internetu, którzy już jako małe dzieci zaglądali swoim rodzicom przez ramię w ekrany…

… a niektóre z nich były wręcz sadzane przed komputerem.

Tak, by dały rodzicom święty spokój – nie chciałem o tym wspominać. Ale to jest oczywiście niesłychanie ważne – część młodych ludzi żyje w świecie wirtualnym, a nawet głównie w nim; z pewnością jest on dla młodych ludzi ważniejszy niż dla starszego pokolenia. Dla nich tam się toczy życie towarzyskie. Ale ten świat wirtualny mimo tego co się czasem czyta, że młodzi już nie wychodzą na spacery, że dzieci nie bawią się na podwórku, że tylko spędzają czas przy grach komputerowych, nie jest przecież światem ani najważniejszym, ani tym bardziej jedynym.
Pandemia pokazuje, że młodzi ludzie potrzebują kontaktów w realnym świecie. Potrzebują bliskości drugiego człowieka. Świat wirtualny nie satysfakcjonuje ich w pełni; nie zaspokaja ich potrzeb. Wreszcie, oni też najbardziej tracą na lockdownie, bo to w końcu młodzi ludzie pracują jako sprzedawcy, sprzedawczynie w butikach, w centrach handlowych, jako kelnerzy, kucharze. Zatem oni pierwsi tracą pracę, w dodatku najczęściej to była praca na tak zwanych „śmieciówkach”. Pandemia uczyniła sytuację wielu młodych ludzi dramatyczną. Widzę to też po studentach, po tym, jak trudno wielu z nich zmobilizować choćby do pisania pracy magisterskiej w tych warunkach. Wiele osób wprost mówi o depresji, o przygnębieniu i o tym, że nie potrafi się w tym nowym pandemicznym świecie odnaleźć. Dlatego właśnie uważam, że to pandemiczne doświadczenie pokoleniowe, obok tych wszystkich spraw, o których rozmawiamy, obok straszliwych kataklizmów, które nad nami wiszą i tego przekonania o końcu naszego świata, jest tak ważne. I jest też ważnym tłem tego wielkiego jesiennego pospolitego ruszenia młodych ludzi.

Ten bunt nie wygasł.

Tak, on cały czas się tli. Nie mam wątpliwości, że ten bunt młodych ludzi, zwłaszcza kobiet – i można to już zauważyć – doprowadził do zmian w poglądach politycznych. Na to chociażby wskazują badania CBOS, które pokazują, że zdecydowanie zwiększyła się liczba osób młodych identyfikujących się z lewicą, zwłaszcza wśród młodych kobiet, które dwukrotnie częściej deklarują się po tej stronie ideowego kontinuum.

Zwykle najpierw nadchodzą zmiany społeczne, po nich polityczne. Myśli Pan, że te zmiany, które już nastąpiły, wpłyną na wynik przyszłych wyborów, w ogóle na polityczną zmianę?

Bardzo trudno jest na to pytanie odpowiedzieć. Wszystko będzie zależeć od tego, czy znajdzie się ktoś, liderka lub lider, kto będzie potrafił tę energię w młodych ludziach podtrzymać i złożyć im jakąś atrakcyjną polityczną ofertę wspartą dobrą narracją. Jedną z oczywistych widocznych zmian jest emancypacja młodych spod kurateli kościoła.

Tak widoczna jest ta sekularyzacja?

Jest to chyba pierwsze pokolenie, które w tak jawny sposób zrywa z kościołem, pokolenie, któremu kościół nie ma nic do zaproponowania. Ten proces laicyzacji zaczął się oczywiście grubo wcześniej; to nie jest tak, że młodzież była związana z kościołem i raptem odeszła. Ten proces narastał i strajk jesienny to efekt między innymi kumulacji tej niechęci do kościoła.

Wrócę do tego, co Pan powiedział wcześniej – czy znajdzie się ktoś, kto tej młodzieży coś zaoferuje. Mam wrażenie, widać to również po samych hasłach noszonych przez tych młodych ludzi na protestach, zwłaszcza przez kobiety, że one nie czekają na to, że ktoś im coś zaproponuje. One – jeśli chodzi o ich życie – same chcą być sprawcze. Chcą same brać to, co chcą. Mówią, że grzeczne dziewczynki idą do nieba, ale niegrzeczne tam, gdzie chcą. I to je bardziej pociąga.

I to mi się bardzo, bardzo podoba. Parokrotnie po 1989 roku próbowano mówić o jakiś nowych pokoleniach. Wpierw, po śmieci papieża niektórzy bardzo poważni publicyści i socjologowie ogłosili, że oto na scenę dziejowa wkroczyło „pokolenie JP II”. Rychło okazało się, że nie pojawiło się żadne pokolenie JP II. To tylko kibice Cracovii i Wisły zawiesili broń i to na parę godzin. Śmierć papieża nie wywarła na dłuższą metę większego wrażenia na ludziach młodych. Nie pojawiło się pokolenie bardziej religijne i przywiązaniem do wartości tradycyjnych niż pokolenia poprzednie. To byłoby zresztą wbrew wszelkim regułom modernizacji kulturowej społeczeństwa. Dlatego ta hipoteza „pokolenia JPII” budziła mój sprzeciw, czemu zresztą kiedyś dałem publicznie wyraz, na konferencji i w pewnym tekście, w którym pisałem, że mamy do czynienia wyłącznie z „pięknie przeżywaną narodową żałobą” i niczym więcej. Dziś papież stał się dla młodych ludzi bohaterem memów. To naturalna reakcja na nachalne forsowanie nawet najszlachetniejszych postaci i wartości. Już po paru latach inne środowiska zapowiadały pojawienie się innego, nowego pokolenie, tym razem „pokolenia ACTA”. Te protesty, bardzo „ekumeniczne”, bo obejmujące środowiska od anarchistów do kiboli, które miały zwiastować bunt nowego, cyfrowego pokolenia, które nie pozwoli sobie odebrać wolności w sieci. skończyły się po kilkunastu tygodniach.

Ale wówczas rząd odstąpił od podpisania porozumienia ACTA.

Rząd odstąpił, to prawda, protest osiągnął swój cel. Ale też niektórzy publicyści przepowiadali, że to będzie początek jakiegoś większego zjawiska, jakiejś nowej formacji. Teraz po raz trzeci w XXI wieku mamy taki moment, kiedy pojawiają się przewidywania, że oto rodzi się nowe pokolenie, które „hartuje” się w nowym doświadczeniu pokoleniowym. Sądzę, że tym razem sytuacja jest inna i że teraz dużo więcej przemawia za tym, że tym razem rzeczywiście mamy do czynienia z głębszą zmianą kulturową i polityczną. Niektórzy porównują ją do 68 roku w Europie zachodniej. Jak wiemy, 68 rok u nas był bardziej polityczny, a nie społeczno-kulturowy. Ani polski Marzec 1968, ani Praska Wiosna nie były buntem przeciwko establishmentowi, mieszczaństwu, przeciwko tradycji, tylko przeciw dyktaturze. Czytałem opinie, że Jesień 2020 - a właściwie zaczęło się to jeszcze latem, jako reakcja na systemową odgórną dyskryminację osób homoseksualnych - to właśnie taka spóźniona rewolucja seksualna. Coś w tym jest, ale taka „rewolucja seksualna” i tak się w Polsce dokonywała tyle, że powoli i po cichu. Może nie tak gwałtownie jak na zachodzie w latach 60., ale przecież już od dawna nie byliśmy społeczeństwem żyjącym według reguł kościoła katolickiego. Bez wątpienia jednak od niedawna zaczęto po raz pierwszy o wielu sprawach mówić głośno i jawnie. Polityka PiS i sojusz tronu i ołtarza spowodowały, że po raz pierwszy w III RP lat stroną konfliktu społecznego jest nie tylko państwo czy jakaś partia polityczna, ale także kościół. Zaczęło się to już w 2016 roku. Kościół, był w moim pokoleniu traktowany jako ofiara systemu komunistycznego i sojusznik w walce o wolność, dlatego też jeszcze wiele osób ma jakiś sentyment do niego. Przez młode pokolenie kościół jest traktowany już zupełnie inaczej jako instytucja zakłamana, skorumpowana i opresyjna.

Młodzi ludzie mają dziś jakieś autorytety? Czy uznają, że ich nie potrzebują, że sami dla siebie będą autorytetami?

Jeszcze nie tak dawno, gdy przeprowadzano badania na ten temat, to padały rutynowe odpowiedzi: rodzice, Jan Paweł II, Józef Piłsudski. Z moich rozmów ze studentami wynika, że takich wyraźnych wspólnych autorytetów nie mają. I tu warto postawić pytanie: czy nowoczesne społeczeństwo w ogóle potrzebuje autorytetów? Czy ważne dla nas wartości muszą koniecznie być uosabiane przez jakieś konkretne postacie? Czy powinniśmy kierować się zaufaniem do jakiś osobowości czy też własnym rozumem i sumieniem? Myślę, że młodzi ludzie mają jakieś chwilowe autorytety w wybranych dziedzinach. Dodam jednak, że żyjemy w epoce postmodernizmu – bez wielkich narracji, opowieści, bez charyzmatycznych liderów, autorytetów.

Jest opowieść Prawa i Sprawiedliwości. O tym, że pamiętamy o żołnierzach wyklętych, pamiętamy o osobach wykluczonych, o biednych emerytach, o matkach, które nie pracowały zawodowo, bo wychowywały więcej niż 4 dzieci. W ogóle o dzieciach, którym się należy 500+.

Gdyby ta opowieść o wyklętych nie była podlana 500+ i 13 emeryturą, to przypuszczalnie nie byłaby tak atrakcyjna.

Nie trafiła do młodych?

Częściowo trafiła do młodych ludzi, zwłaszcza do młodych mężczyzn. Pracowała nad tym oficjalna polityka historyczna. Ale też sama nazwa „wyklęci” może być atrakcyjna dla młodych ludzi, którzy też czują się wykluczeni, zbuntowani, niezrozumiani, którzy próbują się utożsamić z takimi historycznymi „nieprzystosowanymi”. Generalnie jednak raczej było do przewidzenia, że w nowoczesnym globalnym społeczeństwie atrakcyjność żołnierskiego mitu musi być krótkotrwała, bo nie przystaje do naszych realiów. Problemem jest natomiast globalny brak opowieści atrakcyjnej, przyciągającej o świecie. Nie dają jej ani obecne religie, ani obecne ideologie. Współczesny świat jest tak złożony, tak skomplikowany, że o takie narracje trudno. Kiedyś mój znakomity kolega, profesor Przemysław Czapliński, literaturoznawca z naszego uniwersytetu powiedział trochę szekspirowsko: „Królestwo za narrację”. Bez wątpienia, brakuje atrakcyjnej wizji tego, jaki jest świat i w którą stronę mamy zmierzać. Nie ma wizji, jak reformować świat, poza tym, że wiemy, że powinniśmy zmniejszać nierówności społeczne, ograniczać emisję dwutlenku węgla… Dlatego dobrze sprzedają się narracje proste, zwulgaryzowane, demagogiczne, takie jak teorie spiskowe, populizmy i fake newsy. To z kolei powoduje, że coraz łatwiej wielu ludziom przychodzi uwierzyć w kłamstwa i oddać się we władanie fałszywych proroków. Temu sprzyja między innymi nieograniczona wolność w internecie, brak kryteriów pozwalających odróżnić autorytet naukowy od wypowiedzi celebryty, o czym się przekonujemy boleśnie choćby, gdy słuchamy wypowiedzi na temat szczepionek i tym podobnych. To nie dotyczy tylko młodych ludzi.

Ma Pan kontakt ze swoimi studentami – jakiej Polski oni chcą? Jak ta Polska miałaby wyglądać?

Wolałbym nie mówić za młodych. Odwołałam się zatem do ich relacji, bo na naszym wydziale ogłosiliśmy konkurs na relacje z protestów. Oczywiście to nie była ani grupa liczna, ani reprezentatywna dla ogółu młodych pokoleń Polaków. W odezwie konkursowej zadaliśmy pytanie o to w jakiej Polsce chcieliby żyć. Miałaby to być Polska równa, sprawiedliwa, ekologiczna, w której nikt nie jest wykluczony ze względu na płeć, rasę, orientację seksualną. To Polska, w której kobiety mają te same prawa, co mężczyźni. To taka bardzo humanistyczna, przyjazna każdemu człowiekowi wizja naszego państwa. Ale jednocześnie wypowiedziom tym towarzyszył sceptycyzm co do tego, czy to się uda, zwłaszcza czy to się uda w najbliższej przyszłości.
Zatem na to co się dzieje, powinniśmy patrzeć z innej perspektywy – długofalowej, choć to dla osób z mojego pokolenia nieprzyjemna wiadomość, bo chcielibyśmy dożyć tych przemian. Widać, że takie post-materialistyczne wartości jak otwartość, tolerancja, przekonanie, że ludzie są równi i powinni mieć godne warunki do życia bez względu na wyznanie, kolor skóry czy płeć i powinni być tak samo szanowani, dla wielu młodych ludzi są oczywistością. Podobnie jak przekonanie o potrzebie rozdziału kościoła od państwa i o tym, że bez religii też można funkcjonować, i być człowiekiem przyzwoitym, dobrym.

I szczęśliwym?

Także. Te wszystkie zmiany mentalne następują na naszych oczach, ale być może wywrą wpływ na kształt naszego państwa dopiero za kilka czy nawet kilkanaście lat. Młodzi ludzie są nośnikiem tej zmiany, ale wprowadzą ją, dopiero wtedy, gdy sami przejmą odpowiedzialność za losy państwa. Nie tracę jednak tak zupełnie nadziei, że teraźniejsi politycy nas zaskoczą i wprowadzą niektóre z tych pożądanych i koniecznych zmian wcześniej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Prof. Krzysztof Podemski: Młodzi ludzie są nośnikiem zmiany, ale wprowadzą ją wtedy, gdy przejmą odpowiedzialność za losy państwa - Portal i.pl