Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pustki w seminariach. Trudna droga do kapłaństwa [ROZMOWA]

Piotr Polechoński
Piotr Polechoński
- Kleryków jest aktualnie 27, podczas gdy w latach dziewięćdziesiątych było ich nawet 130 - mówi ks. dr Wojciech Wójtowicz
- Kleryków jest aktualnie 27, podczas gdy w latach dziewięćdziesiątych było ich nawet 130 - mówi ks. dr Wojciech Wójtowicz Radek Kolesnik
W całym kraju radykalnie spada liczba powołań kapłańskich. Coraz mniej młodych mężczyzn puka do bram seminariów duchownych. Dlaczego tak się dzieje? Jakie mogą być tego skutki? Czy to już czas, aby zacząć myśleć o zniesieniu celibatu i o kapłaństwie kobiet? Rozmawiamy o tym z ks. dr Wojciechem Wójtowiczem, rektorem Wyższego Seminarium Duchownego w Koszalinie i przewodniczącym Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych.

Do jednego z seminarium na północy Polski zgłosił się tylko jeden kandydat, do innego dwóch. Czy w koszalińskim seminarium ma kto rozpocząć zaczynający się właśnie nowy rok akademicki?
Na chwilę obecną zgłosiło się pięciu kandydatów. Było też dwóch innych, ale swych poszukiwań nie sfinalizowali ostatecznie decyzją o wstąpieniu.

10 lat temu pisałem reportaż o młodych ludziach, którzy zaczynali naukę w Seminarium Duchownym w Koszalinie. Wtedy na pierwszym roku było ich kilkunastu. Z tego z co wiem, biskup Ignacy Jeż, gdy w latach 80 stawiał koszalińskie seminarium, przygotował taki kompleks budynków, aby mogło się tutaj uczyć jednocześnie 150 kandydatów na księży. A ilu teraz ich jest na wszystkich rocznikach?
Kleryków jest aktualnie 27, podczas gdy w latach dziewięćdziesiątych było nawet 130. Przez ponad 35 lat istnienia przyjęliśmy 895 kandydatów, z których 432 przyjęło święcenia kapłańskie.

Czas bić na alarm?
Bez wątpienia mamy do czynienia z formą poważnego, liczebnego kryzysu powołań. Nie jest to jednak nagłe tąpnięcie, które wystąpiło w tym czy ubiegłbym roku, ale stały trend, który obserwujemy od kilku lat, gdy doświadczamy stopniowego spadku liczby kandydatów. Zakończyły formację roczniki, które u początków liczyły kilkunastu kandydatów i teraz musimy radzić sobie z trudną rzeczywistością, bowiem w ostatnich latach zgłasza się tylko 5 - 8 chętnych. Tak mała liczba wiąże się z niewielką ilością wyświęcanych księży, bowiem na drodze formacji niektórzy rezygnują, a inni muszą odejść, bo tak rozeznają przełożeni. W maju tego roku zostało wyświęconych siedmiu neoprezbiterów. Niestety diakonów, tj. dzisiejszych studentów roku szóstego, jest tylko dwóch. Ze składu, który siedem lat temu zaczynał formację i dziś powinien być właśnie na roku szóstym, odeszło aż 12 kandydatów.

Wyobraża sobie ksiądz sytuację, że nie będzie kogo wyświęcić?
To wielka troska, a zarazem perspektywa, której niestety nie można wykluczyć.

Tak samo jak to, że nie zgłosi się żaden kandydat?
Owszem. Jak już pan wspomniał, są seminaria w kraju, do których zgłosił się tylko jeden kandydat. To czas nadziei poddawanej próbie, ze względu na przyszłość głoszenia słowa Bożego. Ta mała liczba kandydatów rodzi jednak także wiele problemów natury technicznej, chociażby z prowadzeniem wykładów. Dlatego zawsze wtedy, gdy jest to możliwe, staramy się te wykłady łączyć.

A może nie tylko wykłady trzeba będzie łączyć? Może już niedługo - jeśli obecny, spadkowy trend się nie zmieni - okaże się, że seminariów duchownych w naszym kraju jest zwyczajnie za dużo?
Myślimy i o takim scenariuszu. Ale póki co udaje nam się go oddalić, bo bardzo chcemy ocalić nasze diecezjalne seminaria. Nie ma co jednak ukrywać, że gdzieś na horyzoncie, biorąc pod uwagę obecne realia, pojawiają się także pytania o liczbę seminariów w naszym kraju. Seminaria w Szczecinie i Gościkowie-Paradyżu, czyli te, które razem z nami funkcjonują na terenie metropolii szczecińsko-kamieńskiej, są w sytuacji bardzo podobnej do naszej. Jeżeli więc ktoś spyta, czy w przyszłości te trzy, dziś oddzielne placówki, zostaną połączone w jedno seminarium, to odpowiadam, że może do tego dojść. Zresztą tak właśnie odbywała się formacja kandydatów do kapłaństwa dla całych tzw. Ziem Odzyskanych, aż do lat osiemdziesiątych. Ciągle jednak mamy nadzieję, bo Pan Bóg jest większy niż nasze braki czy troski i ufamy w to, że ten najgorszy scenariusz się nie spełni. Historia Kościoła pokazuje, że podobnych sytuacji kryzysowych, jak te dzisiejsze, było niemało i zwykle Kościół wychodził z nich silniejszy, pokonując własne słabości i zewnętrzne wyzwania.

Skąd się ten kryzys powołań bierze?
Proces tak wyraźnego, dotkliwego zmniejszania się kandydatów na księży ma wiele przyczyn. Wskazałbym najpierw demografię, która z roku na rok nie prezentuje się dla naszego kraju korzystnie. Druga sprawa to stan religijności młodych Polaków. Młodzi ludzi coraz rzadziej odwołują się dziś do sfery religijnej, rzadko z zaangażowaniem i świadomością sami praktykują. Coraz większa ich liczba odpływa ze sfery tradycyjnych wartości. Jest to pokolenie mocno dotknięte kryzysem wiary i duchowości.

Ale jest to pokolenie, które naukę religii ma w szkołach, a nawet w przedszkolach. Kościół katolicki ma w naszym kraju idealne warunki do pracy edukacyjnej z młodymi ludźmi i to od pierwszych lat ich nauki. Co się dzieje, że to nie działa tak, jak działać powinno?
To kwestia, z którą niewątpliwie musimy się konfrontować. Powiem więcej: to jest pytanie, które zmusza nas do uczciwego rachunku sumienia i głębokiej refleksji nad efektywnością katechezy. Ale mówiąc o powołaniach kapłańskich, trzeba też wspomnieć o jeszcze jednym kontekście, szczególnie przykrym, czy wręcz dramatycznym, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że żyjemy w katolickim kraju.

O jakim?
Są wśród dzisiejszej młodzieży osoby, które zmagają się z powołaniem, mocują się z nim, myślą o takiej drodze życiowej, dojrzewają do podjęcia decyzji o jej wyborze. Niestety, ci młodzi ludzie nie otrzymują często wsparcia w naszym społeczeństwie, nawet wśród najbliższych. Coraz częściej wybór drogi kapłańskiej jest kontestowany w rodzinach, gdy młodzi ludzie słyszą „nie marnuj sobie życia” albo „mamy dla ciebie pomysł na lepszą karierę”. Paradoksem jest to, że takie zdanie słyszą od najbliższych, od katolików, a niekiedy niewierzący rówieśnicy przyjmują ich wybór z uznaniem czy podziwem, o czym często mi opowiadano.

Trudno chyba też oddaje się życie instytucji, która obciążona jest kryzysami i wstrząsami, jakich w obecnym czasie doświadcza Kościół katolicki.
Na pewno są one nie bez wpływu. Kościół jest dziś mocno krytykowany, nierzadko słusznie. Czasem jednak krytyka ta rezonuje w przestrzeni medialnej tak mocno, że można odnieść wrażenie, że instytucja Kościoła katolickiego w Polsce ma tylko złe i ciemne strony, co oczywiście prawdą nie jest. Tak skonstruowany przekaz z pewnością nie pomaga w wyborze kapłańskiej drogi życiowej, a kapłaństwo naprawdę może być piękne.

To może warto coś zrobić, aby taki niekorzystny obraz zmienić? Może teraz jest dobry czas na to, aby przygotować i wprowadzić w życie profesjonalną kampanię społeczną?
Na pewno istnieje potrzeba wyrazistego, pozytywnego przekazu o jasnych i zdecydowanie pozytywnych stronach działalności Kościoła katolickiego, a takich przykładów jest naprawdę bardzo dużo. Być może przekaz ten dałoby się zrealizować na drodze dobrze przygotowanych kampanii społecznych czy medialnych, ale zapewniam, że nic nie zastąpi spotkania księdza i młodego człowieka. Dobry, pozytywny przykład, świadectwo gorliwości spotykanych duszpasterzy, to kluczowa sprawa. W latach 90. nasze powołania kapłańskie nie rodziły się wskutek społecznych akcji promocyjnych. Najczęściej, poza samym wezwaniem Bożym, były efektem spotkania na swojej drodze konkretnego kapłana, który swoim stylem życia, żarliwą wiarą i pasją mocno pociągał, prowokując do zadania sobie samemu pytania, czy to czasem nie jest także moja droga.

Jednak po ostatnich skandalach pedofilskich o takie pozytywne spotkania będzie o wiele trudniej niż kiedyś. Brak zaufania ze strony młodych wiernych i niepewność po stronie księży jak mają teraz postępować, jak się zachować, na pewno niczego nie ułatwia.
To prawda. Nie jest bowiem tak, że te wspominane nadużycia dotknęły tylko tych duchownych, którzy mieli w nich swój niegodny udział. Znam mnóstwo księży, którzy są wiernymi Bogu, szczęśliwymi kapłanami, ale czas ciemności, rozgłos tych upadków mocno w nich rezonował, co zresztą dotyczy i mnie samego. Tak zrodziły się w nas obawy, poczucie zawstydzenia oraz bólu, a często nawet łzy. Niekiedy dzielimy się też tym, że rodzi się w nas swoista pokusa schowania się w kościele się, czy nienoszenia stroju duchownego. Trzeba jednak z dużą stanowczością tę pokusę pokonywać, nie wstydzić się kapłańskiej tożsamości, skoro osobiście nic złego nie uczyniliśmy i doprawdy nie mamy powodów do onieśmielenia. Gdy zabraknie nam wewnętrznej pogody ducha, wolności i odwagi, akcje promocyjne na nic się zdadzą.

Walka z pedofilią wśród duchownych to teraz w Kościele katolickim jeden z priorytetów. Jak ona wygląda w seminariach?
To przede wszystkim walka w dobrym sensie, o dojrzałe człowieczeństwo w ogóle, nie tylko we wskazanym aspekcie. Każdy kleryk w naszym seminarium przechodzi dwa razy gruntowane testy psychologiczne. Są to testy naprawdę maksymalnie rozbudowane, profesjonalne i wielowątkowe. Po raz pierwszy takie badania kleryk przechodzi gdy rozpoczyna formację i drugi raz na roku piątym, gdy ma zapaść ostateczna decyzja o tym, czy dany kandydat przyjmie święcenia, czy też nie. Co ważne, od jakiegoś czasu pobyt w seminarium trwa tak naprawdę siedem lat, bo został u nas wprowadzony rok propedeutyczny, który jest czasem przygotowania do studiów i życia w seminaryjnej wspólnocie. I właśnie, choćby w trakcie jego trwania, są prowadzone specjalne warsztaty, które bardzo mocno oscylują wokół sfer ludzkich, także wokół ludzkiej seksualności. Dla przykładu, kandydaci mają zajęcia z fachowcem, który jest doktorem nauk medycznych, a jedną z jego specjalizacji jest seksuologia. Tak więc taki właśnie człowiek, obok formatorów, rozmawia z kandydatami na księży o męskości, o seksualności, o szansach i zagrożeniach z tym związanych. Podobnych programów przygotowawczych mamy więcej. Proszę jednak pamiętać, że wobec problemu pedofilii jako społeczeństwo jesteśmy w pewnym stopniu bezradni. Diagnostyka psychologiczna nie jest bowiem w stanie wskazać i z dużą dozą pewności potwierdzić, że dana osoba ma niekwestionowane predyspozycje do nadużyć wobec nieletnich. Portrety osobowościowe osób, które dopuściły się czynów pedofilskich, często jednak wskazują, że oprócz problemów natury seksualnej cechowały się one dużym rysem infantylności. Stąd tak duży nacisk kładziemy na emocjonalną dojrzałość tych, którzy do nas przychodzą.

Powołań jest coraz mniej. Może gdyby zniesiony został celibat, tych powołań byłoby więcej? Może gdyby nie było celibatu byłoby tutaj każdego roku po 20, 30 chłopaków?
Sądzę, że tak by jednak nie było. Dla przykładu, tuż za Odrą, u naszych protestanckich sąsiadów, gdzie celibatu nie ma, z roku na rok brakuje coraz bardziej pastorów. Podobnie dzieje się w Szkocji, którą niedawno odwiedziłem. Narodowy Kościół Szkocji jest wspólnotą bardzo liberalną, a pomimo to cierpi na duże braki kadrowe. Tak naszkicowana, prosta zależność, że w momencie, gdy Kościół katolicki zniesie celibat, to na drugi dzień pojawią się kolejki przed seminariami, jest zwykłą utopią. Nie jest jednak żadną tajemnica, że celibat nie jest dogmatem wiary, ale charyzmatem, to znaczy wolnym wyborem. Więc skoro kiedyś został w Kościele wprowadzony, to władzą i decyzją papieską mógłby być też zniesiony. Proszę jednak pozwolić, że odpowiem osobiście: dla księdza, który nie dba o ducha kapłańskiej wiary i gorliwości z pewnością celibat może być tylko kulą u nogi. Gdy ktoś o tę gorliwość kapłańską i wiarę zabiega tak jak trzeba, z entuzjazmem szukając ludzi dla Ewangelii i żyjąc nią na co dzień, to odkrywa, że celibat, choć jest darem bardzo trudnym, okupionym walką, to jednak stanowi ogromną szansę na poszerzenie serca i czasu dla Boga oraz drugiego człowieka.

Chce ksiądz powiedzieć, że kryzys związany z celibatem to zazwyczaj skutek innych problemów w życiu księdza, a nie ich przyczyna?
Często tak właśnie bywa. Z sytuacji, które znam, kryzys celibatu szedł w parze z kryzysem wiary, kryzysem motywacyjnym, osłabieniem gorliwości czy skoncentrowaniem się na osobistych aspiracjach.

A wyobraża ksiądz sobie kobiety księży i koedukacyjne seminaria? Temat duchowieństwa kobiet - jako ratunek dla powołań kapłańskich - wraca jak bumerang.
Są takie głosy w Kościele, ale są to postulaty skrajne, na marginesie głównej debaty nad przyszłością Kościoła. Trzeba jasno powiedzieć, że w jednym z dokumentów Jan Paweł II wypowiedział autorytatywne, jednoznaczne, definitywne „nie” wyświęcaniu kobiet, także w przyszłości. Warto poznać argumentację Kościoła, bo niesie ona pozytywny, a nie wykluczający przekaz.

I nie ma tu miejsca na jakąkolwiek dyskusję?
Oczywiście, zawsze można stawiać hipotezy, ale także papież Franciszek, wielokrotnie odwołuje się do tego właśnie głosu papieża z Polski.

W głośnej książce „Sodoma” autor stawia następującą tezę związaną ze współczesnym kryzysem powołań. Otóż jego zdaniem kilka dekad temu do seminariów szli głównie młodzi homoseksualiści, którzy w ówczesnej rzeczywistości nie mogli się publicznie ujawnić i bycie księdzem było dla nich takim azylem, gdzie mogli bez podejrzeń prowadzić życie bez kobiet u boku i nawiązywać intymne relacje z innymi mężczyznami. Współczesny świat jest inny, dziś ujawnienie swojej homoseksualnej orientacji nie grozi już społecznym ostracyzmem. I dlatego tak radykalnie spadła liczba kandydatów na księży. Innymi słowy, zdaniem autora, kler w Kościele katolickim był i jest zdominowany przez homoseksualistów.
Czy przestrzeń seminaryjna i powołania kapłańskie były formą ucieczki i świadomego ukrycia się dla niektórych osób homoseksualnych? Takiej wiedzy nie mamy, ale w pojedynczych wypadkach nie mogę tego wykluczyć. Jeśli jednak ktoś utrzymuje, że takie zjawisko przybierało charakter masowy, to albo celowo manipuluje, albo nie wie, o czym mówi. To zwykła, literacka fikcja. Gdy idzie o stan dzisiejszy, to proszę pamiętać, że papież Franciszek, podobnie jak jego poprzednicy, jasno stwierdza, że jeśli ktoś jest osobą homoseksualną, to nie ma dla niego miejsca w formacji seminaryjnej. Doświadczenie przekonuje nas, że podczas gdy dla osoby heteroseksualnej celibat stanowi duże wyzwanie, to dla osoby homoseksualnej jest on rzeczywistością w zasadzie niemożliwą do zrealizowania. Mówiąc wprost: jeśli ktoś ma głęboko zakorzenione, potwierdzane praktyką skłonności homoseksualne, nie powinien być w seminarium. I jeśli ktoś jest w pełni świadomy swojej orientacji, a pomimo to wkracza na ścieżkę formacji, ukrywając swoje motywy, oszukuje Kościół, a często ryzykuje krzywdą wyrządzoną samemu sobie. Stąd apel i decyzja Kościoła, aby nie przyjmować takich kandydatów.

A jeśli ktoś takiego apelu nie posłucha? Są w seminariach podejmowane jakieś kroki, które mają takie osoby poddać weryfikacji?
Na pewno nie ma z naszej strony żadnej fobii. Zawsze w pierwszej kolejności liczymy na dojrzałość zgłaszających się do nas kandydatów. I chcę stanowczo podkreślić, że zdecydowana większość z pukających do drzwi seminarium to wspaniali młodzi ludzi. Ze wszystkimi w sposób otwarty rozmawiamy o wymogach, które stawia Kościół. Jeśli tymczasem kandydat nie otwiera się przed nami w szczerości, to i my jako wychowawcy doświadczamy pewnego rodzaju bezradności wobec jego skrywanych motywacji. Wcześniej, czy później fakt ten doprowadzi do dramatu jego, czy innych.

To na jakich młodych ludzi czekacie?
Nie czekamy na bezgrzesznych, bo takimi sami nie jesteśmy. Nie czekamy na ugrzecznionych i bezproblemowych, bo któż z nas nie ma trosk i kłopotów, także ze sobą. A na kogo czekamy? Na ludzi gotowych do drogi rozwoju i dojrzewania, tak w sensie emocjonalnym, intelektualnym, jak i duchowym. Chcemy w przyszłym kapłanie widzieć kogoś, kto ma predyspozycje do pracy z ludźmi, a budując głębokie, zdrowe relacje, będzie prowadził ich do doświadczenia Boga. Ten ostatni punkt jest szczególnie ważny, bo niestety bardzo dużo tracimy, gdy w nas, duchownych, szwankuje ludzka wrażliwość. Fundamentem pozostaje jednak żywa wiara, bo w posłudze kapłana chodzi przede wszystkim właśnie o nią. Żadna jednak osobowość nie jest utkana z doskonałości i chcemy o tym pamiętać. Znany powszechnie jest przykład księdza Jerzego Popiełuszki, który miewał kłopoty choćby ze zdawaniem egzaminów, a przełożeni w seminarium powątpiewali, czy z takim potencjałem będzie gotów do święceń. Historia pokazała, że nadawał się jak mało kto. Podsumowując, czekamy na ludzi, którzy chcą wędrować z Panem Bogiem i chcą być dookreślani nie samym sobą, ale Jezusem Chrystusem.

Co to znaczy?
To znaczy, że wizytówką kapłana w dzisiejszych czasach nigdy nie powinien być on sam. We współczesnym, stawiającym na samorealizację czy się świecie to niemodne, ale dla Ewangelii to najlepsze. Wielcy, święci duszpasterze zawsze pełnili swą kapłańską pod szyldem „marki” Pana Boga, a nie własnej. To zasada pięknie wyrażona przez świętego Jana Chrzciciela w Ewangelii świętego Jana: „Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał”. Dzisiejsi młodzi są tymczasem wychowani w rzeczywistości, w której świat proponuje zgoła odmienne perspektywy. To własne „ja” ma być w centrum uwagi, to „ja” jestem najważniejszy, to wokół „mnie” świat ma się obracać. Swoistym symbolem takiego stylu myślenia jest wszechobecna moda na robienie zdjęć selfie. Przeorientować tych młodych ludzi w kierunku ewangelicznego zapierania się siebie, to z pewnością duże wyzwanie.

I udaje wam się to?
Ciągle, z nadzieją, podejmujemy takie próby. Trudno mi powiedzieć, na ile są one owocne. Centrum decyzji i wyborów zawsze pozostaje serce każdego, indywidualnego człowieka.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera