Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rok po Smoleńsku: "Jego brak odczuwam jak ficzny ból"

Rafał Nagórski
W domu mam mnóstwo pamiątek po synu. Może dlatego wciąż do mnie nie dociera, że on nie żyje – mówi Jadwiga Czarnołęska-Gosiewska.
W domu mam mnóstwo pamiątek po synu. Może dlatego wciąż do mnie nie dociera, że on nie żyje – mówi Jadwiga Czarnołęska-Gosiewska. Radek Koleśnik
- Na razie nie znam sensu tej śmierci. Wszyscy mówią, że dla ojczyzny. No cóż dla ojczyzny, jak ona teraz się wali - mówi w rok po tragedii smoleńskiej Jadwiga Czarnołęska-Gosiewska, matka Przemysława Gosiewskiego.

- Czy syn często się Pani śni?
- Mało mi się śni i właśnie nie wiem dlaczego? Byliśmy tak związani ze sobą, mieliśmy dużo wspólnych cech, byliśmy bardzo zżyci.
Raz mi się tylko śnił, jak odchodzi. Było pełno ludzi, ja się nie mogłam połapać kim oni są, wokół była jakaś dziwna dekoracja i w pewnym momencie widzę w oddali odchodzącego Przemko. Wydaje mi się, że był w tym moskiewskim garniturze, bo jak wiadomo nie został ubrany do trumny w garnitur, który podaliśmy. Była to jakaś marynarka w kratkę. Pomachał mi, a ja w tym śnie pomyślałam: Boże mój drogi, dlaczego dziecko odchodzisz beze mnie, ja zaraz do ciebie wyjdę. No i obudziłam się.

- W tym śnie nie miała Pani świadomości, że on nie żyje?
- Ja w ogóle nie mam świadomości, że on nie żyje. Trudno mi się z tym pogodzić. Może po części to dlatego, że jestem rodzinnym fotografem, w domu mam dużo zdjęć Przemka. Wiszą dosłownie wszędzie. Pewnie dlatego wydaje mi się, że on wciąż jest ze mną. Po nocach z mężem prawie w ogóle nie śpimy i często budzę się z takim fizycznym, silnym bólem, jak sobie pomyślę, że jego nie ma. Często się mówi, że czas leczy rany. W moim przypadku na razie nie leczy.

- Czuła Pani coś w momencie katastrofy?
- Byłam tego dnia bardzo zajęta. Przyjmowałam pacjentów w Sławnie i nawet dokładnie nie wiedziałam, że Przemek leci. Tylko dzień wcześniej powiedział tacie, że będzie w Katyniu, żebyśmy oglądali telewizję. Zwlekał pewnie do ostatniej chwili, żebyśmy się nie denerwowali tą podróżą.
A gdy doszło do katastrofy najzwyczajniej w świecie pracowałam, aż w pewnym momencie zadzwonił mąż i powiedział, że rozbił się samolot z prezydentem i prawdopodobnie nikt nie przeżył. Ja na to, że chyba Przemko był tam, a mąż łamiącym się i gasnącym głosem powiedział: prawdopodobnie nie żyje.
Ja w tym momencie pomyślałam: no nie, żyć to ja już nie mam po co.

- Czyli nic Pani nie przeczuwała?
- Niestety nic. Pamiętam tylko, że przez chwilę przyszła mi taka myśl, by wsiąść w samochód, ale nie po to, by wracać do domu, ale na trasie ze Sławna do Darłowa jest przy drodze takie drzewo, które mnie od zawsze denerwuje. Chciałam mocniej nadepnąć na gaz i wjechać prosto na nie. Na szczęście pracownicy nie pozwolili mi wracać samej do domu.

- Pierwsze minuty po powrocie do domu. Włączyła Pani telewizor?
- Chyba patrzyłam chwilę w telewizor. Nie pamiętam, ale podobno widziałam wybuch. Mój mąż mówi, że ja nie powinnam tego widzieć, ale o godzinie 9 widać było wybuch w samolocie, i to widział mój mąż i widzieli ludzie. Ja też to widziałam... ale podobno nie mogłam tego widzieć...

- Nic nie zapowiadało nieszczęścia?
- Nie wiem dlaczego, ale nie. Być może dlatego, że Przemko akurat nie myślał w tym czasie o nas. Dlatego, że on chciał lecieć. Został zawiadomiony dość późno. Nawet mógł się spóźnić na ten lot, bo - to akurat ma po mnie - był spóźnialski. I w ostatniej chwili wbiegł na lotnisko, a tam brakowało już chyba tylko prezydenta.
I być może dlatego nic nie czułam, bo on był taki zaganiany w tych ostatnich dniach.

- Jak wygląda Pani życie w rok po tej tragedii?
- Robię coś, działam. Jest taki sposób troszkę jakby samoobrony, rzucać się w coś. Ja to robię. Nie jestem typem człowieka, który by siedział i ciągle płakał, bo jako lekarz zdaje sobie sprawę czym to by mogło się skończyć. Na pewno też zrobię wszystko, żeby wyjaśnić, co wtedy się stało. Tego sobie życzyłby mój syn.

- Czuje Pani czasami obecność syna?
- Kilka razy miałam dowody jego istnienia. Pierwszy przykład: Jestem sama w ciemnym domu, przygotowuję się do jakiegoś przemówienia. Nagle czuję zza pleców takie dwukrotne uderzenie w ramię. W pierwszej chwili myślę, że już po mnie, że zapomniałam zamknąć drzwi, że ktoś przyszedł mnie napaść. Siedzę i kombinuję, jak tu się odwrócić, bo wiem, że za plecami stoi człowiek. No i myślę, trudno. Odwracam się, a tam nie ma nikogo. Drugi raz też się do czegoś przygotowuję i ta sama historia. Znowu klepnięcie w ramię i nikogo nie ma za plecami.
Za każdym razem czułam jednak obecność syna, aż w końcu głośno mówiłam do niego: Sprawdzasz mnie synek, co ja tu piszę. Patrzysz na mnie.
Wiem też, że Przemko mnie inspiruje, bo czasami występuję publicznie, a po chwili nawet nie wiem dokładnie o czym mówiłam. Wydaje mi się, że on mi pomaga.

- Zastanawia się czasem Pani, jak jest mu tam po drugiej stronie?
- Tego to już nie wiem. Wiem tylko, że to bardzo dobry człowiek, bardzo porządny, był w Świętokrzyskiem wprost uwielbiany. Tutaj w Darłowie też nikt złego słowa na niego nie powiedział. On to zasłużył sobie na niebo - tak niektórzy - właśnie na kielecczyźnie mówią.

- Często Pani się modli?
- Na razie nie znam sensu tej śmierci. Wszyscy mówią, że dla ojczyzny. No cóż dla ojczyzny, jak ona teraz się wali. Pada na wszystkich frontach.
Mój mąż zatapia się w modlitwie. Jest bardzo wierzący i to mu akurat pomaga. Ja mam trudności, rozumiem wszystko, ale na razie nie mogę modlić się tak jak on, bo nie bardzo wiem dlaczego taki wspaniały człowiek odszedł i dlaczego taką śmiercią.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!